Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Chcemy się "Wujkiem" podzielić

Modlitwa i książki, miłość i wymagania, savoir-vivre i rozdawanie butów. Ks. Aleksandra Zienkiewicza niełatwo opisać. - Wiedzieliśmy, że szczerze kocha każdego z nas; że mu na nas naprawdę zależy - mówi Joanna Lubieniecka.

– Z ks. Aleksandrem Zienkiewiczem zetknęłam się jako uczennica ostatnich klas liceum. Zaczęłam uczestniczyć w spotkaniach z nim dzięki opowieściom mojej starszej siostry, która wcześniej chodziła do duszpasterstwa – mówi Joanna Lubieniecka. – Uderzała mnie jego pracowitość. Był zawsze dostępny dla młodych, zatroskany o ich potrzeby duchowe, ale dbał także o to, by nieustannie wzbogacać swoją formację intelektualną. Zgłębiał kolejne publikacje teologiczne i filozoficzne, czytał literaturę piękną. Podsuwał nam pozycje, które uznawał za szczególnie wartościowe. Powtarzał, że nie należy czytać książek dobrych, ale jedynie bardzo dobre. Miał ogromną bibliotekę, z której mogliśmy korzystać. Był prawdziwym erudytą, z którym na każdy temat można było z nim dogłębnie porozmawiać. Wszystko, co przeczytał, miał przemyślane,

J. Lubieniecka podkreśla, że „Wujek” zorganizował „Pod Czwórką” rodzaj mini uniwersytetu teologiczno-filozoficznego. – Za moich czasów 4 razy w tygodniu odbywały się powiązane z Mszą św. konferencje – teologiczne, filozoficzne, z dziedziny prawa kanonicznego. Spośród prowadzonych „u Wujka” konwersatoriów wybrałem etyczne. Rozważaliśmy na nim podstawowe zagadnienia moralne – na przykład od czego zależy wartość czynu ludzkiego, zagadnienie zadośćuczynienia, itd. Ks. Zienkiewicz „rozkładał” poszczególne kwestie na czynniki pierwsze. Nie wszystko wówczas rozumiałam, ale po latach usłyszane „Pod Czwórką” rzecz okazywały się przydatne w życiu. To były lata 1967-68. Już wtedy dbał, by studenci poznawali dorobek Soboru Watykańskiego II – wspomina. Dodaje, że starannie dobierał sobie współpracowników. Byli wśród nich np. ks. prof. Julian Michalec, ks. prof. Wiesław Gawlik, ks. dr Adam Dyczkowski, ks. prof. Edward Górecki. Zapraszani byli z wykładami goście z całej Polski. – „Wujek” dbał o to, byśmy mieli rozeznanie w horyzoncie intelektualnym Kościoła w Polsce – wyjaśnia.

– To, czym ujmował nasze serca, to absolutna jednoznaczność, autentyczność. Nigdy źle o nikim nie mówił. Jeśli zwracał komuś uwagę, to w cztery oczy. Wiedzieliśmy, że nas kocha; że zależy mu na nas. „Uwaga, człowiek!” – to nie było dla „Wujka” tylko powiedzonko – mówi, dodając, że kluczowa była dla niego triada „Bóg, człowiek i Ojczyzna”. – Był wybitnym spowiednikiem. Bardzo stanowczym, ale pełnym miłości. Czasem wygłaszał penitentowi krótki wykład, by mu ukazać, w czym jego punkt widzenia nie jest słuszny. Odchodziło się z konfesjonału z głębokim doświadczeniem miłosierdzia Bożego. Był zasadniczy, żeby nie powiedzieć surowy, w sprawach fundamentalnych. Jeśli ktoś na przykład żył w pozamałżeńskim związku, „na kocią łapę” – tłumacząc się, że z różnych powodów nie ma innego wyjścia – „Wujek” pozostawał nieubłagany. Uważał, że trzeba tę sprawę uporządkować. Ludzie wspominają, że taka postawa duszpasterza była dla nich pomocą, mobilizacją w rozwikłaniu „nierozwiązywalnego”, jakby się wydawało, problemu.

Pani Joanna wspomina, dla „Wujka” bardzo ważny był piękny język. Uważał, że sposób mówienia odzwierciedla ducha, wnętrze. – Miał pewną wrodzoną subtelność, szlachetność. Budowało ją w nim środowisko rodzinne, kultura kresowa. Cenił sobie posługę na Dolnym Śląsku – gdzie zamieszkało tylu ludzi z Kresów, wyrwanych z rodzinnej ziemi, wygonionych ze swego domu. Mogli im pomóc księża tacy, jak on – ze specyficzną kresową wrażliwością – mówi. – Uważał, że mądre zewnętrzne normy porządkują hierarchię wewnętrzną. Uznawał na przykład, że savoir-vivre w chrześcijańskim rozumieniu to jest kategoria moralna, a nie tylko sprawa towarzyskiego obyczaju. Gdy wychodziliśmy z duszpasterstwa o 22.00 wieczorem, „Wujek” mówił: „Na paluszkach, bo tu ludzie dookoła śpią, ludzie, którzy przez cały dzień pracowali”. Jeśli chodzi o charakter, był osobą wręcz nieśmiałą, a jednocześnie bardzo radosną. To nie była wesołkowatość, ale radość głęboka.

Był człowiekiem, który, wydawało się, niczego dla siebie nie potrzebował.– „Mnie potrzebna jest tylko wasza modlitwa” – mówił, gdy wręczaliśmy mu jakiś prezent. I nie czynił tego w sposób teatralny. Wszystko był gotów rozdać. Gdy ktoś zwrócił mu uwagę, że część osób może nadużywać jego zaufania, stwierdzał, że lepiej zostać wprowadzonym w błąd, niż nie pomóc potrzebującemu – wspomina pani Joanna. – Znane jest ostrzeżenie „Wujka”, które dziś z perspektywy lat uważam za niezwykle istotne: „Tylko bez kultu jednostki!” Mówił nam to, gdy wyrywały nam się pod jego adresem jakieś laudacje. Bardzo się bronił przed nimi. I było to absolutnie szczere.

Pani Joannie utkwiło w pamięci podkreślanie przez ks. Aleksandra odpowiedzialności za słowo. Twierdził, że człowiek, który się wypowiada publicznie, a w szczególności kapłan, odpowiada zarówno za to, co mówi, jak i za to, co słuchacz zrozumie z jego słów – ma mówić tak, by być właściwie zrozumianym.

– Jako kapłan nigdy nie stosował „marketingowych chwytów”, uważał, że prawda, której służy, sama w sobie jest atrakcyjna. Wystarczy jednoznacznie ją głosić – wspomina, dodając, że nie stosował żadnej „autopromocji”. Był po prostu rzetelny. –Nigdy nie wyszedł na ambonę nieprzygotowany. Zostały po nim tysiące karteczek A5 starannie zapisanych. Każdą homilię miał rozpisaną przynajmniej w punktach, każde wystąpienie przemyślane – z przygotowanymi odniesieniami do literatury, do konkretnych autorów. Niczego nie robił na skróty – choć miał mnóstwo obowiązków, nie tylko wśród studentów. Nie do uwierzenia, że dawał sobie radę.

J. Lubieniecka podkreśla, że złożona przed laty – także w jego intencji – ofiara życia nowogródzkich nazaretanek była dla niego wyzwaniem. – Uważał, że skoro Pan Bóg ocalił jego życie, on teraz nie może zmarnować ani jednej jego minuty. Z każdej z nich musi wyciągnąć jakieś dobro – mówi. – Był ogromnie rozmodlony. Po Mszy św. zdążyliśmy wyjść, długo się nagadać, a on jeszcze trwał na dziękczynieniu. Widzieliśmy jego świętość. To charakterystyczne, że inicjatywa rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego wyszła potem z grona ludzi świeckich. Rozumiemy, że powinniśmy „Wujkiem” podzielić się z innymi.

Chcemy się "Wujkiem" podzielić   - Zdobywał nasze serca swoją autentycznością, jednoznacznością - mówi Joanna Lubieniecka Agata Combik /Foto Gość

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy