Duszpasterz duszpasterzy

Gość Wrocławski 29/2014

publikacja 17.07.2014 00:00

Formacja kapłańska. O odważnych klerykach i o tym, jak pomóc księdzu w kryzysie, z ks. dr. Aleksandrem Radeckim rozmawia ks. Jakub Łukowski.

Ksiądz Radecki połowę życia spędził w seminarium duchownym: najpierw jako kleryk, a później jako ojciec duchowny.  Po 23 latach posługiwania klerykom, na mocy decyzji abp. Józefa Kupnego, obejmuje nową w naszej diecezji funkcję: wikariusza biskupiego  ds. stałej formacji kapłanów Ksiądz Radecki połowę życia spędził w seminarium duchownym: najpierw jako kleryk, a później jako ojciec duchowny. Po 23 latach posługiwania klerykom, na mocy decyzji abp. Józefa Kupnego, obejmuje nową w naszej diecezji funkcję: wikariusza biskupiego ds. stałej formacji kapłanów
ks. Jakub Łukowski /Foto Gość

Ks. Jakub Łukowski: W dokumentach Kościoła dotyczących formacji kandydatów do kapłaństwa znajdujemy zapisy mówiące o tym, że do pracy wychowawczej w seminariach duchownych powinni być delegowani kapłani doświadczeni i odznaczający się szczególnymi przymiotami osobistymi. Jak Ksiądz przyjął decyzję o mianowaniu na ojca duchownego kleryków?

Ks. dr Aleksander Radecki: Muszę przyznać, że gdy w Wielką Sobotę 1991 r. bp Jan Tyrawa odwiedził mnie na plebanii w Mokrzeszowie, gdzie od 6 lat byłem proboszczem, i powiedział: „Będziesz ojcem duchownym w seminarium”, nogi pode mną trochę się ugięły. Miałem świadomość, że ta praca wymaga szczególnego przygotowania, którego wówczas nie miałem. Moją siłą była natomiast pamięć o tym, że Pan Bóg dał mojej rodzinie wspaniałego tatę, który był dla mnie wzorem. Dzięki temu wiedziałem, jakie cechy powinien mieć zarówno ojciec, jak i każdy prawdziwy mężczyzna. Mój tato był człowiekiem odpowiedzialnym, opanowanym, bardzo pogodnym, modlącym się i konsekwentnym. Widziałem w nim bohatera, weterana II wojny światowej, który na swoim ciele nosił ślady postrzału. Mimo że pracował i był jedynym żywicielem rodziny, zawsze miał dla nas czas. Bardzo szanował mamę, będąc przy tym autentyczną głową rodziny. W maju tego roku minęło 50 lat od jego śmierci. W pamięci mam jego pożegnanie z nami, kiedy na dzień przed śmiercią każdego z nas pobłogosławił. Tym, co dodawało mi odwagi, gdy rozpoczynałem posługę w seminarium, było także doświadczenie zdobyte podczas 15 lat pracy w parafii – jako wikariusz i proboszcz. Wiedziałem, że z tych doświadczeń będę mógł skorzystać i nimi się dzielić.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.