Wspomnienie numer 13174

Maciej Rajfur

publikacja 17.06.2015 19:44

Jej opowieść to kropla w morzu pamięci o Auschwitz. Każda z nich zaś jest niezwykle istotna.

Wspomnienie numer 13174 Wiesława Gołąbek, na dole zdjęcie z obozu, na górze współcześnie Maciej Rajfur /Foto Gość

Ma silny charakter i doskonałą pamięć mimo 89 lat. To pierwsze pozwoliło jej przetrwać Auschwitz-Birkenau. To drugie pozwala przetrwać tej ważnej historii o zagładzie.

Nie czuje oporów, żeby opowiedzieć o piekle, które przeżyła. Doskonale wie bowiem, że przeszłość nie uczy nas tego, co mamy robić, tylko tego, czego robić więcej nie powinniśmy.

Pukając pierwszy raz do drzwi jej mieszkania we Wrocławiu czułem po prostu strach. Strach przed historią, którą usłyszę. Choć współcześnie każdy, w dowolnej chwili, może sobie w internecie o najsłynniejszym obozie koncentracyjnym na świecie przeczytać praktycznie wszystko. Ja czytałem nie raz. Mniej lub bardziej drastyczne relacje, wspomnienia, informacje, liczby.

Spotkanie twarzą w twarz z osobą, która ten symbol terroru, ludobójstwa i okrucieństwa przeżyła, jest już zupełnie czymś innym. Nieważne, ile wiesz o Auschwitz. W tym momencie tak naprawdę nie wiesz nic, a przed tobą stoi żywa historia. Wkraczasz w inny wymiar poznawania.

Wrocławianka Wiesława Gołąbek na samym początku spotkania bierze do ręki książkę. W oczy rzuca się wyraźna okładka: „Dymy nad Birkenau”. Seweryna Szmaglewska. – „Udając, że roztrząsa łopatą piasek po zboczu rowu, zbliża się od drugiego odcinka pracy chuda Wiesia, dziewczyna siedemnastoletnia. […] Idzie śmiesznie w swych olbrzymich drewniakach, w których szmaty chroniące od zimna zajmują więcej miejsca aniżeli stopy. Piszczelowate nogi stąpają niezbyt pewnie. Ogolona głowa sprawia, że wielkie oczy wydają się za duże. Nie przestając manipulować łopatą mówi z uśmiechem, nie podnosząc oczu, jakby się zwracała do górki piasku: - Masz nóż? Może byśmy coś zjadły.” - czyta urywek o sobie. - Pan będzie mi zadawał pytania? - unosi nagle wzrok znad książki.

A o co można zapytać taką osobę? Nie zastanowiłeś się wcześniej? Jasne, że tak, ale wszystkie propozycje wydawały się błahe, głupie, niewystarczająco dobre na początek rozmowy, który przecież jest kluczowy. Może opowie mi pani wszystko o Auschwitz? Ogólne. Jak to się stało, że udało się pani przeżyć? Bezczelne. O cokolwiek nie zagadnę, nigdy nie zrozumiem, czym tak naprawdę było to straszne miejsce kaźni.

- Czy uważa pani, że cokolwiek by mi pani teraz nie opowiedziała i tak nigdy nie pojmę nawet po części tragedii ludobójstwa w Auschwitz? - zdecydowałem się na taki początek. - Tak, ale tu nie chodzi o to, żeby pojąć, tylko żeby wiedzieć, mieć świadomość i pamiętać. Pan jest bardzo młody. To dobrze. Myślałam, że młodzieży już w ogóle nie interesuje ta historia - odpowiedziała jakby dodając mi otuchy. I rozpoczęła opowieść.

Aby zrozumieć, czym był Oświęcim dla Wiesławy Gołąbek musimy cofnąć się do trudnych okupacyjnych dni, zanim 30 lipca 1942 roku w jednym z kobiecych transportów trafiła do hitlerowskiego piekła. Jej osobiste piekło bowiem zaczęło się wcześniej.

- Nie miałyśmy w czasie okupacji z mamą z czego żyć, więc wynajmowałyśmy pokoje trzem młodym ludziom. Okazało się, że działali oni w tajnych organizacjach konspiracyjnych. Nie chciałyśmy ich wyrzucić. Mama rozpoczęła z nimi współpracę. W naszym domu regularnie zatrzymywali się wówczas słynni cichociemni. Udzielałyśmy im wsparcia, wiedząc doskonale co nam grozi - wspomina Wiesława Gołąbek.

Wkrótce Niemcy odkryli poczynania Byczyńskich (panieńskie nazwisko Wiesławy). 20 lipca 1942 roku aresztowano matkę, córkę oraz siostrę mamy, która całkiem przypadkiem akurat przebywała u swoich krewnych. Wtedy rozpoczął się horror, który z każdym dniem przybierał na sile. Na posterunku dzieci gestapowców zgotowały polskim więźniom przywitanie kamieniami i wyzwiskami typu „polnische Schweine”. W ciągu 10 dni przebywania w więzieniu kobiety torturowano, bito i poniżano, głównie podczas przesłuchań.

- Mama miała najcięższe „rozmowy” z hitlerowcami. Była mocno poobijana, jakby ją po podłodze ciągnęli. Uderzano nas bambusowym kijem. Nikogo nie wydałyśmy, udawałyśmy, że nic nie wiemy. Niestety, mama skończyła tragicznie. Nie wytrzymała tej męki. 27 lipca popełniła w celi samobójstwo, wieszając się na staniku na kracie okiennej - oznajmiła nadzwyczaj spokojnym głosem wrocławianka.

Młodej Wiesławie powiedziano, że matka zmarła na serce. Córka nie uwierzyła. Widziała przypadkiem ciało matki pośród innych, a na jej szyi bliznę po zaciśniętej pętli. Trzy dni później tak mocno już doświadczona przez los 16-latka jechała w zwierzęcych warunkach pociągiem do Auschwitz-Birkenau. Bez matki. Ze świadomością jak zakończyła życie najbliższa jej osoba. 

- Gdy wysiadałyśmy z pociągu oczywiście Niemcy bili nas kolbami, przeklinali nas i opluwali. Nie zdawałam sobie wtedy sprawy, gdzie się znalazłam, ale znałam już okrucieństwo okupanta. W Piotrkowie Trybunalskim rozstrzeliwano u nas dużo cywili. Wśród kobiet z mojego transportu rozeszła się wieść, że jedziemy do obozu pracować, ale nikt pewnie nie przewidywał, że godność człowieka zostanie tam tak poniżona - stwierdza Wiesława Gołąbek.

W oczy natychmiast rzuciły się więźniarkom kominy od krematorium, które nie przepowiadały nic dobrego. Potem przejście przez słynną bramę „Arbeit macht frei”. - Ach, ten napis to chyba największa na świecie ironia losu - komentuje 89-latka. Po pięciu kilometrach marszu trafiła do Brzezinki. Smród kości, bagna, żadnej zieleni. Podobno nawet ptaki omijały to miejsce. Nikt jednak nie panikował. Jeszcze wtedy nikt by nie uwierzył w to, co czekało na więźniów obozu koncentracyjnego.

Po chwili milczenia odkrywa rękaw bluzki na lewej ręce. Pokazuje obozowy tatuaż. Numer 13174. Przypisany do człowieka do końca życia. Wytatuowany na lewej ręce. Wyraźny. Jakby oznajmiał, że od tego nie da się uwolnić do końca życia. Dla Wiesławy Gołąbek liczba tragiczna, a jednocześnie szczęśliwa. Przypomina mękę i upodlenie, a równocześnie zwycięstwo dobra nad złem, życia nad śmiercią.

- Dzisiaj ludzie nie wyobrażają sobie codzienności bez internetu, czy telefonu komórkowego. A wyobrażacie sobie funkcjonowanie bez bieżącej wody? O braku elektryczności już nie wspomnę - mówi Wiesława Gołąbek, która przez dwa lata pobytu nigdy, jak stwierdza, porządnie się nie umyła. - Nie raz ktoś w garnuszku przynosił wodę, ale jak go złapali, dostawał od razu po karku - dodaje.

W niedzielę, tak po Bożemu, się nie pracowało. Przynajmniej teoretycznie. Niemcy jednak wyszukiwali różne zajęcia dla więźniów. Np. przesypywanie piasku z kupki na kupkę za pomocą fartucha. - W pewnym momencie ukraiński SS-man, nazywał się Czujan (myśmy mówiły na niego szuja), zmienił zarządzenie. Ja tego nie usłyszałam. Źle wykonałam polecenie. Wtedy dostałam od niego takiego kopniaka w tyłek, że dwa tygodnie nie mogłam chodzić. To był urodzony sadysta - opowiada kobieta.

W Auschwitz-Birkenau umarło przy niej wiele osób.  Z wycieńczenia, zamordowanych strzałem z pistoletu, zakatowanych. - Układano ich ciała jak drewno, w takie wielkie stosy. Pamiętam i widzę je do dziś. Poza tym panowały epidemie. Sama chorowałam na czerwonkę. Obóz mnie dosłownie wyżerał. Ważyłam w pewnym momencie niecałe 40 kilogramów - oznajmia.

W końcu w rozmowie pada z moich ust pytanie: jak to się stało, że akurat pani przeżyła? - Po prostu miałam silną psychikę. Nie rozmyślałam o tym, co mnie otaczało. Żyłam dniem dzisiejszym. Niektóre więźniarki płakały, wspominały rodzinny dom. Ale co to dawało? Rozckliwianie się nad sobą osłabiało - odpowiada pewnym głosem. Nie ukrywa także, że miała trochę szczęścia, ale głównie pielęgnowana wola przetrwania i chęć życia pozwoliły jej pokonać największe piekło XX wieku.

Silny charakter Wiesławy Gołąbek widać do dziś. Wbrew pozorom, opowiadając o Auschwitz nie wzrusza się, nie płacze, nie użala się nad sobą. Nie wyolbrzymia, nic nie podkreśla. Mówi stanowczo, ale z wielką nadzieją w głosie, że historia przetrwa ku przestrodze następnym pokoleń, dla których Oświęcim to legenda zła. Symbol bezwzględnego zdeptania człowieka przez człowieka, który już zawsze będzie budził sumienie Europy. Czarna plama historii. Być może najczarniejsza.

Po 71 latach od wyzwolenia Wiesława Gołąbek dziękuje Bogu za to, że przeżyła. Nawet Auschwitz i całe zło z nim związane nie zdołało złamać jej wiary. Wielu w dyskusjach o religii podnosi argument: „Jeśli miłosierny Bóg istnieje, dlaczego pozwolił na zbrodnie i kaźnie w obozach koncentracyjnych, skoro tak bardzo kocha swoje dzieci?”. - Pochodzę z rodziny religijnej. Wychowano mnie w duchu katolickim. Modliłam się często w obozie o łaskę życia. Nigdy jednak nie zwątpiłam tam w Boga. Nawet w tak skrajnie trudnych warunkach nie pomyślałam o Nim źle. Jedyne, co mnie do dzisiaj przeraża, i co jest odpowiedzią na te prowokacyjne pytania, to fakt, że to człowiek drugiemu człowiekowi zgotował takie cierpienie. Homo homini lupus est - kończy dosadnie rozmowę Wiesława Gołąbek.