Duch, miłość i logistyka

Agata Combik

publikacja 15.07.2015 11:07

Na Jasną Górę szli w grupie 18., karmelitańskiej, w ósemkę - Małgorzata i Piotr Szymańscy oraz sześcioro ich dzieci: 2,5-letni Szymek, 5-letnia Róża, prawie 11-letni bliźniacy Benek i Tymek, 14-letnia Karolina i 16-letnia Paulina. Jak dają sobie radę?

Duch, miłość i logistyka Państwo Szymańscy z częścią swojej gromadki Agata Combik /Foto Gość

Małgorzata wspomina, że po raz pierwszy uczestniczyła w pieszej pielgrzymce na Jasną Górę, idąc z Warszawy z grupą osób niewidomych z Lasek. Była przewodnikiem Dominiki. Do dziś pamięta piękny śpiew niewidomej koleżanki. Wspólnie z rodziną pielgrzymowała po raz trzeci.

– Planowaliśmy to od dawna – mówi. – Ostatecznie zachęcił nas przykład znajomych ze wspólnoty „Wiosna”, do której należymy. Podobnie jak my, mają szóstkę dzieci, i chodzą razem na Jasną Górę. Wybraliśmy się razem z nimi.

Po pierwszej pielgrzymce Małgorzata stwierdziła, że nigdy więcej nie idzie. Pamięta ciągłe niedospanie, trud. – Wzięliśmy za dużo jedzenia. Źle się spakowałam – wszyscy już szli spać, a ja nie mogłam znaleźć jakiejś rzeczy schowanej w jednej z 4 czy 5 toreb – wspomina. Jej mąż jednak nabrał chęci do kolejnych pielgrzymek. Podjęli wyzwanie i… nie żałują. Wypracowali szereg praktycznych rozwiązań.

– Ustaliliśmy kto jest odpowiedzialny za które torby. Mąż zajmuje się namiotami, starsze dzieci rozkładają karimaty, śpiwory. Jeśli przychodzimy na nocleg, a maluchy nie śpią, zajmują się nimi starsze córki. Znajomi podpowiedzieli nam zabranie roweru. Rano dzieci mogą do ostatniej chwili pozostać w namiocie. Gdy grupa rusza w drogę, mąż może dokończyć pakowanie, a potem dogonić nas rowerem. Cenny jest namiot z przedsionkiem, gdzie da się na noc schować rower czy wózek dziecięcy, by nie był rankiem wilgotny. Przydaje się przyczepka do roweru – trudno byłoby nam transportować inaczej choćby wodę do picia dla całej rodziny.

Małgorzata opowiada o uszytej przez babcię specjalnej tubie na karimaty, o sposobie pakowania mokrych ręczników i osobnej półce w szafie, gdzie odkłada ubrania nie nadające się już do chodzenia na co dzień, za to sprawdzające się świetnie na pielgrzymce, o pomocy braci i sióstr z grupy.

Czy warto podejmować taki trud? – Tak, choćby po to, by pokazać dzieciom żywy, radosny Kościół – tłumaczy Małgosia. – Doświadczenie modlitwy w innych niż na co dzień warunkach, w lesie, w polu, to dla nich niezwykłe przeżycie. Dzieci zaczynają odnajdywać się we wspólnocie wierzących. Córka, która należy do harcerstwa, już teraz myśli jak wyciągnąć zuchy na październikową pielgrzymkę do Trzebnicy. Ja sama dla siebie z każdej kolejnej pielgrzymki wynoszę coraz więcej. Dzieci są dziwnie grzeczniejsze. Mam czas, by wysłuchać konferencji. Staram się wynieść z tych „rekolekcji w drodze” jakieś jedno-dwa „ziarenka” – myśl, odkrycie, do których można potem powracać.