Płachta na byka czy bandaż na ranę

Maciej Rajfur

publikacja 10.07.2015 17:20

Czy sutanna, habit lub koloratka w komunikacji miejskiej wydają się czymś dziwnym i egzotycznym? Jak wrocławianie reagują na obecność kapłana lub siostry zakonnej, którzy podróżują obok nich po mieście? Okazuje się, że bardzo różnie.

Płachta na byka czy bandaż na ranę Tramwaj jest czasem dla siostry zakonnej niczym jaskinia lwa Maciej Rajfur /Foto Gość

Autobus czy tramwaj to przestrzeń publiczna dla wszystkich. Niektórzy jednak doświadczają w niej nietypowych reakcji ze strony współpasażerów dlatego, że wybrali taką, a nie inną drogę życiową. Strój osoby duchownej wciąż razi niektórych i wyzwala z nich nieprzyjazne zachowania.

- Pierwsze, co mnie uderza, to ogromne zdziwienie ludzi na moją obecność. Wydaje mi się, że my odzwyczailiśmy innych od takiego widoku, dlatego się księży nie spodziewają w takich miejscach. Raz, gdy jechałem na cmentarz, mężczyzna wrzasnął na mnie: „Gdzie ty się pchasz to tramwaju? Masz przecież taksówkę!” - wspomina ks. Aleksander Radecki, który od lat przemierza Wrocław wzdłuż i wszerz publiczną komunikacją.

Innym razem przy Galerii Dominikańskiej spotkał ks. Radeckiego przykry incydent już z przemocą nie tylko słowną, ale i fizyczną.

 - Gość wziął mnie „za klatę” i wyrzucił z tramwaju właśnie dlatego, że byłem w sutannie. Wykrzykiwał jakieś malownicze hasła. Od razu doskoczyło do niego kilku i chciało mu ręcznie wytłumaczyć, że tak się nie postępuje z pasażerami, ale powstrzymałem ich. Wsiadłem z powrotem, a ktoś mnie wówczas zapytał: „Co ksiądz mu zrobił?”. Odpowiedziałem, że nic, że pewnie pobudziłem sumienie, bo prawdopodobnie dawno nie był u spowiedzi. Reakcja otoczenia na te słowa była taka, że wszyscy nagle odwrócili się do mnie plecami. Chyba poruszyłem jakąś czułą strunę - wspomina kapłan.

Czasem pasażerowie zaczepiają dowcipnie, choć lekko zgryźliwie, pokazując swój lekceważący stosunek do Kościoła. - Kiedyś chwilę po moim wejściu do tramwaju ktoś z grupy rzucił głośne: „A teraz wszyscy wyciągamy na tacę”. (śmiech) Innym razem na mój widok młody chłopak stwierdził: „Uwaga, pingwin! Pingwin w tramwaju”. Przeszłam obojętnie obok niego, ale z zza pleców usłyszałam szarpaninę i hasło: „Ja ci dam pingwin”. To było pocieszające - dzieli się przeżyciami s. Franciszka Wanat.

Poczucie humoru w drugą stronę też jest bardzo ważne. - Nigdy się nie obrażam, nie „nakręcam się”,  ale odpowiadam na zaczepkę żartem. Wielu ludzi jest do odzyskania dla Pana Boga, więc nie możemy się obruszać. Bywały sytuację, że ktoś na mój widok się przesiadał. To dla mnie sygnał, że jest poraniony wewnętrznie - odpowiada ks. Radecki.

Pozostając jeszcze w temacie zachowań z humorem, warto przytoczyć kolejny przypadek s. Franciszki: - Jechałam z Sępolna tramwajem. Gdy weszłam, kontrolerzy biletów akurat kończyli „przetrzepywać” pasażerów. Ludzie zwrócili na mnie uwagę, a z grupki studentów wyrwało się takie humorystyczne: „No dobra, w tej chwili różańce do kontroli!” - uśmiecha się s. Franciszka.

Zdarzają się sytuacje, na które trzeba zareagować i nie można pozwolić sobie na złe traktowanie. - Kiedyś mężczyźnie ewidentnie przeszkadzało, że koło niego stoję. Nie zaczepiałem go, ale sama sutanna spowodowała lawinę wyzwisk i przekleństw w moim kierunku. Miał on dość szeroki repertuar, bo przez 5 minut mnie wyzywał, ale potem zaczął się powtarzać, więc przerwałem mu: „Proszę pana, to już było, a teraz ja zapraszam do spowiedzi. Mogę podać adres”. Zaskoczony agresor natychmiast się uspokoił - opowiada ks. Radecki.

Ciekawy incydent przytrafił się s. Franciszce, która w tramwaju została… bohaterem! - Mam na swoim koncie ujęcie „gapowicza”! (śmiech) „Kanary” złapały chłopaka bez biletu. Wyrwał się nagle i zaczął uciekać do najbliższego wyjścia, przy którym stałam ja. Nie przesunęłam się. Wpadł na mnie i wtedy go dopadli. Usłyszałam wówczas: „Skończysz w piekle!”. Na to jeden z kontrolerów od razu odparł: „Chyba ty”. Potem oficjalnie podziękowali, że pomogłam - wspomina wesoło franciszkanka.

Podejście człowieka do osoby duchownej można odczytać już po samym spojrzeniu. Pod tym względem wyróżniamy trzy zasadnicze postawy wzrokowe. - Po pierwsze, obojętność, brak zainteresowania. Druga opcja: niespokojne zerkanie co chwilę kątem oka. Po trzecie, „mierzenie z góry na dół” ze zdziwieniem lub taką widoczną pretensją, co to za człowiek wszedł - opowiada Teodor Sawielewicz, kleryk 5. roku wrocławskiego seminarium. Ma on także doświadczenie ewangelizacji, czyli rozmowy, która nawiązuje się przypadkiem, a prowadzi do wewnętrznego poruszenia człowieka.

Nie można zapomnieć o pozytywnych zachowaniach, które także mają miejsce w tramwajach czy autobusach. - Czasem słyszę od nieznajomych: „Dziękuję, że ksiądz jest w sutannie”. Zdarzają się całe serie Bożych pozdrowień od „Szczęść Boże” po "Niech będzie pochwalony...”. Regularnie jednak spotykam się z tym, że ludzie kończą to drugie na słowie „pochwalony”. Wtedy dopytuję: "A przepraszam, kto?” lub dopowiadam, że Jezus Chrystus, a jak mam więcej czasu to dodam: „i Maryja zawsze Dziewica” - mówi ks. Radecki, przyznając jeszcze, że w tramwaju kilkukrotnie umawiał się już na spowiedź.

Zarówno siostry zakonne, jak i kapłani podkreślają, że chrześcijańskie pozdrowienie w komunikacji to pewnego rodzaju świadectwo i manifestacja swojej wiary, tak bardzo potrzebna we współczesnym laicyzującym się w szybkim tempie świecie. Pokazujemy w ten sposób swoje przywiązanie i dumę ze swojego wyzwania. Coraz częściej bowiem, w wielu innych aspektach, przesiąka nas obojętność i zachowanie w stylu „głowa do okna, może coś ciekawego zobaczę”.

Rzeczą nie od dziś wiadomą jest fakt, że alkohol dodaje odwagi. Niestety, także tym wrogo nastawionym do Boga i Kościoła. W rolach głównych w nieprzyjemnych sytuacjach „tramwajowo-autobusowych” występują najczęściej ludzie „pod wpływem”. Procenty ośmielają ich do agresywnych komentarzy, szczególnie ma to miejsce u młodzieży. Poruszają wówczas kontrowersyjne tematy dotyczące Kościoła, z którymi zetknęli się w mediach. - Cieszą się wtedy, że mogą się wyżyć na człowieku. Zaczepiają, ale nie żeby prowadzić dialog, tylko od razu zdyskredytować i trochę usprawiedliwić siebie. Działam trochę jak katalizator, a mój strój jak czerwona płachta na byka - stwierdza kapłan.

Wielu kapłanów stwierdza, że duchowni jak najczęściej powinni pojawiać się w takiej przestrzeni publicznej jak komunikacja miejska w swoim tradycyjnym stroju. Chodzi o to, by uświadamiać społeczeństwu, że księża i siostry zakonne są też jego częścią i żyją normalnie wśród ludzi. Tramwaj lub autobus może stać się miejsce początku mniejszego lub większego nawrócenia. Niektórzy właśnie tam odważą się o coś zapytać, chcą rozwiać swoje wątpliwości na temat wiary. Ziarno można zasiać wszędzie i nigdy nie wiadomo, czy to właśnie nie tramwajowy wagon jest do tego najlepszym miejscem w czyimś zabieganym życiu.