Zmaganie wciąż trwa

Ewa Kielar

publikacja 18.08.2015 09:36

Myślę, że walka - czy ze snem na kazaniu, czy zmęczeniem podczas drogi - jest alegorią walki, jaką codziennie staczamy w sobie, w swoim życiu wewnętrznym: czy pójść na Eucharystię, czy przeznaczyć 5 minut więcej na modlitwę, czy wrócić okrężną drogą do domu, ale wstąpić do kościoła i pokłonić się przed Najświętszym Sakramentem?

Zmaganie wciąż trwa Ewa Kielar często łapała za gitarę, żeby pobudzić salezjańską "9" Kasia Dębowa

To była moja szósta pielgrzymka, piąta z salezjańską „9”, a pierwsza po dwuletniej przerwie, kiedy to pracowałam za granicą i nie pielgrzymowałam w tym czasie do Mamy…

Ufam mocno, że czas, w którym nie pielgrzymowałam, był w jakiś sposób mi potrzebny, choć jak to teraz z uśmiechem stwierdzam, wolę być biedna, ale szczęśliwa! W końcu mój budżet po dwóch miesiącach wakacyjnej pracy wyglądał całkiem nieźle. Tylko, że był to czas „byle przetrwać”. Patrząc aktualnie, po tych dwóch latach wakacji pod hasłem „byleby się już skończyły, bo chcę do Polski z powrotem” widzę, że ten czas – czas wakacji, jest dla mnie darem od Pana!

Nawet o wakacje z Nim, Pan się w moim życiu upomniał ;)

Bo właściwie czym pielgrzymka dla mnie jest? Zacznę może od tego, że mam w życiu trzy sfery, które uważam za kluczowe w moim wychowaniu poza domem rodzinnym – Salezjanie, Oratorium salezjańskie i Piesza Pielgrzymka na Jasną Górę.

Idąc pierwszy raz z Salezjanami miałam 16 lat i nie, nie napisze teraz o tym jak to byłam zbuntowana na cały świat, bo absolutnie tak nie było! Tak wyszło, że grzecznym byłam dzieckiem. Napiszę za to o tym, że to właśnie podczas pielgrzymki nawiązałam najgłębsze przyjaźnie, które trwają po dziś dzień. Patrząc na te tylko kilka lat - bo gdzież mi do Pątników, których to była 20 czy 30 pielgrzymka - czuję się niezwykle związana z pielgrzymowaniem! Takie to po prostu „moje”.

Tak, wszystko ładnie, pięknie, ale właściwie po co? Wbrew pozorom to niezwykle trudne pytanie. Po co właściwie idziemy? Każdy pielgrzym wie, jak na pielgrzymce jest – dobroć i życzliwość aż bije od wszystkich na około, a nikt nie zaprzeczy, że to kapitalna sprawa i generalnie żyć nie umierać - zrekompensuje to nawet wszelkie fizyczne dolegliwości. No, ale niby wiemy, że nie po to idziemy lub powinniśmy iść…

Piszę oczywiście z własnej perspektywy, a mam tę łaskę bycia pielgrzymem z kategorii „nieśmiertelni”, czyli generalnie rzecz ujmując im dłużej idziemy, tym ja się mam lepiej.

W tym roku pęcherze miałam tylko przez mniej więcej 3 – 4 dni, później było tylko lepiej. Asfaltówka? Przepraszam, nie wiem co to jest. Bóle stawów, kolan, opuchnięte stopy, odciski, wszelkie nadwyrężenia nóg itp. – nic a nic. A, zapomniałabym: w tym roku bolała mnie kość biodrowa chwilkę, ale to z własnej nieprzymuszonej woli – bo grałam na gitarze opierającej się o me biodro. Aczkolwiek szybko mi przeszło. Także umartwienie to dla mnie raczej żadne. I właśnie pojawia się pytanie –  o co chodzi? Są to rekolekcje w drodze – niełatwej! Dla mnie szczególnie, ponieważ jestem zdecydowanie fanką rekolekcji w ciszy. W tym roku po tym moim „powrocie” na pielgrzymkowy szlak obrałam sobie dwa cele w drodze:


1. Nie spać na kazaniach – co było ekstremalnym wyzwaniem, ponieważ mimo tego, że siadałam w takich pozach, żeby się absolutnie o nic nie opierać, to i tak walka była niemiłosierna a i ją nie raz przegrywałam (swoją drogą, niesamowite w jakich pozycjach może przysnąć zmęczony człowiek).

2. Słuchać konferencji – często skupiamy się na tym, że generalnie to ciężko się już idzie, bo temperatura tak wysoka, że termometr nawet nie wie, ile wynosi, bo skala mu się skończyła, że się kurzy, że denerwujące już są opadające flagi na twarz, niesione za nisko przez siostrę lub brata przed nami, a jak się przesunę w lewo to zaraz kabelek woła: „złap mnie, złap!”

Piszę oczywiście pół żartem, pół serio, ale są to tylko z pozoru drobne rzeczy. Przy tak wielkim zmęczeniu naprawdę wręcz heroiczne jest złapanie kabelka czy danie ostatniego łyka wody siostrze czy bratu obok nas.

Myślę, że ta staczana „walka” czy ze snem na kazaniu, czy zmęczeniem podczas drogi jest alegorią walki jaką codziennie staczamy w sobie, w swoim życiu wewnętrznym – czy pójść na Eucharystię, czy odmówić różaniec, czy przeznaczyć 5 minut więcej na modlitwę, czy wrócić okrężną drogą do domu, ale wstąpić do kościoła i pokłonić się przed Najświętszym Sakramentem itp. Rzeczy z pozoru drobne – ale może jednak kluczowe?

Kończąc, chcę przywołać ostatnie chwile pielgrzymowania, czyli upragniony moment stanięcia przed Tą, do której idziemy – Królową Polski, Matką Częstochowską. Idziemy tyle dni po jedno spojrzenie w Jej oczy. Spojrzenie, które wie wszystko! W te wakacje Pan Bóg najbardziej uczy mnie pokory i zaufania. Wiem też, że mam się uczyć tego właśnie od Maryi – Ona najpełniej zaufała, najpełniej odpowiedziała Bogu na Jego Miłość! A przecież o to właśnie w życiu chodzi.

Co teraz? Teraz jest pokój, bo przecież Mama kocha, Mama wiem najlepiej.
I pomimo tego, że wcale nie wróciłam z mężem z pielgrzymki ani rozwiązanymi wszystkimi sprawami tak, jak chcę, bo nie o to chodzi. Chodzi o zaufanie – zaufanie Temu, który z miłości do nas, zrobił dla nas wszystko i On wie, co dla nas najlepsze. Dlatego po prostu, tak najnormalniej w świecie zaufajmy Mu i przestańmy się już zadręczać.