Zawód, nadzieja i trzy dzikie gruszki

Maciej Rajfur

publikacja 14.09.2015 09:08

Jadwiga Mickiewicz odwiedziła swoje rodzinne strony na Wołyniu. Najpierw przeżyła radość, potem wielkie rozczarowanie. Gdyby wiedziała wcześniej o tym, co się stanie, nie pojechałaby.

Zawód, nadzieja i trzy dzikie gruszki List, gruszki i moc wspomnieć - to zostało p. Jadwidze po wizycie na Wołyniu Maciej Rajfur /Foto Gość

Ale dzisiaj dziękuje, że Bóg ją tam doprowadził. Wszystko przez i dzięki jej babci.

O tym, że jest z rodziny, która przeżyła rzeź wołyńską, dowiedziała się jako nastolatka. Tato opowiadał jej i nie ukrywał  trudnej historii. Wiedziała także, co stało się z jej babcią.

Jadwigę Strażyc Ukraińcy z UPA zamordowali siekierą. Ponad 30-letni syn był tego świadkiem. Przetrwał masakrę i później pochował matkę nocą na swojej posiadłości w gęstych krzakach. Dzisiaj nie wiadomo, gdzie dokładnie, ponieważ na miejscu polskiej niegdyś wsi (Wola Ostrowiecka) zostało szczere pole i dziki sad.

Co roku w Ostrówkach pod koniec sierpnia odbywają się uroczystości kolejnych rocznic ludobójstwa w dwóch nieistniejących już polskich miejscowościach (Ostrówki i Wola Ostrowiecka), które miały miejsce 30 sierpnia 1943 roku. Szacuje się, że UPA wraz z miejscową ludnością ukraińską zamordowały wówczas w bestialski sposób ponad 1000 Polaków, w tym kilkaset dzieci. Ich ciała wrzucono do dołów, często masowych mogił. Ale tak nie stało się z babcią Jadwigi Mickiewicz.

Początkiem wielkiej nadziei był list, który wrocławianka otrzymała w pierwszych dniach sierpnia. Poinformowano ją wówczas, że w Woli Ostrowieckiej na Wołyniu odkryto mogiłę prawdopodobnie śp. Jadwigi Strażyc. Na 99 procent. Gdy p.Jadwiga pierwszy raz przeczytała zaskakującą informację, ogarnęły ją jednocześnie wielkie wzruszenie i radość. Nie spodziewała się tego, choć na dnie serca długo tliła się malutka iskra wiary, że może kiedyś, któregoś dnia uda się odnaleźć szczątki jej babci.

Od lat 90. grupa, którą prowadzi dr Leon Popek z IPN-u szuka na Wołyniu, w Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej, mogił zamordowanych tragicznie rodaków. Odnaleziono już wiele osób.Co roku prace te wieńczy uroczysty godny pochówek i Eucharystia podczas obchodów rocznicowych na cmentarzu w Ostrówkach. Tym razem 31 sierpnia 2015 roku, w rodzinnych stronach Jadwigi Mickiewicz, mieli przenieść do krypty szczątki jej babci.

Decyzja o podróży nie była dla niej łatwa. Musiała zostawić męża po udarze, który potrzebuje stałej opieki. Syn przebywał akurat na urlopie i zajął się ojcem. Wrocławianka sama ma duże problemy ze zdrowiem, szczególnie z sercem. Obawiała się długiej i wyczerpującej jazdy ponad ok. 1300 km w dwie strony. A wszystko na przestrzeni kilkudziesięciu godzin. - Gdyby mój ojciec, a syn Jadwigi Strażyc, się o tym dowiedział, byłby wniebowzięty! - myślała po drodze.

Pojechała tam, aby babcię w końcu pochować z godnością i pomodlić się jako wnuczka, członek rodu, który prawie został zgładzony w masakrze. -  Przyszykowałam znicze i piękny wieniec z napisem: „Od syna, wnuków i prawnuków” - mówi drżącym głosem kobieta - Odmawiałam różaniec na cmentarzu trochę zestresowana. Nie wiedziałam, jak to będzie wszystko wyglądać. Ale w sercu wciąż trwała radość. Tuż przed Mszą św. podszedł do mnie dr Popek z powiedział szokującą wówczas dla mnie wiadomością.

- "Te szczątki jednak nie należą do pani babci.” Poczułam wielki ból w środku - wspomina J. Mickiewicz.

A potem przyszedł żal, zawód, myśli, że gdyby wiedziała wcześniej, na pewno nie ryzykowałaby tyle, żeby tu przyjechać. Ostatnie wyniki badań wykazały na podstawie uzębienia, że odkryto szkielet młodej kobiety. Jadwiga Strażyc w chwili śmierci miała ponad 60 lat. Rozgoryczenia nie dało się w sercu zagłuszyć. Wnuczka nie miała jednak już wyboru. Rozpoczęła się uroczysta Msza św. Wśród chowanych do krypty nie było jej babci, ale p. Jadwiga czuła, że ona jest obecna. Mimo takiego zwrotu sytuacji żarliwie modliła się za swojego przodka. Zawód powoli ustępował.

- Przeżyłam piękne uroczystości, po których zapragnęłam udać się na teren majątku moich rodziców w Woli Ostrowieckiej, kilka kilometrów od cmentarza. Nie miałam jednak transportu, nogi mi opuchły, ale nie zrezygnowałam - relacjonuje. Szybko znaleźli się ludzie dobrej woli, którzy przywieźli ją na ojczystą ziemię.

I to właśnie tam dokonało się oczyszczenie. Powróciła radość i świadomość, jak ważny to dla niej wyjazd.

- Tych chwil nie zapomnę do końca życia. Ciągle mam ten wyraźny obraz przed oczami. Dzikiego sadu, tej żyznej ziemi, która stoi odłogiem w upale. I magicznej ciszy mojej ojcowizny, za którą kryje się ta masakra - wspomina Jadwiga Mickiewicz.

Z rodzinnych stron przywiozła symboliczną pamiątkę, która być może nie uchowa się długo, ale codziennie wywołuje wzruszenie.

 - Zerwałam trzy dzikie gruszki z sadu rodziców, aby je pokazać synom. One stały się dowodem na to, że tam i w nas jeszcze wszystko nie umarło, historia też - wyjaśnia wrocławianka.

Dzisiaj nie potrafi powiedzieć, że żałuje wyjazdu. Wręcz przeciwnie, odbiera to jako znakomity plan Pana Boga, który ją, patrząc po ludzku to może i podstępem, sprowadził na Wołyń, w rodzinne strony. Tam poznała Polaków, którzy pamiętali jej rodziców.

- Spotkałam 92-letniego mężczyznę. Pracował przy koniach mojego ojca na majątku w Woli Ostrowieckiej. Dzisiaj wioska już nie istnieje, a Polacy żyją okolicach w ogromnej biedzie. Wciąż jednak w zgodzie z ukraińską ludnością, choć władzom Ukrainy nie spieszno do odkopywania tamtych dziejów - tłumaczy Jadwiga Mickiewicz.

Z niezwykłej podróży, której nigdy by się nie spodziewała, przywiozła, oprócz dzikich owoców, także kilka kontaktów. Chce utrzymywać relacje z ludźmi z tamtych stron. Wszyscy przecież niosą piętno ludobójstwa na Wołyniu.

- Prosiłam już dr Popka, żeby nadal szukał mojej babci. Proszę też Boga o to, że jeśli to ma przynieść za sobą dobro, chciałabym dożyć chwili, kiedy ją odnajdą. Wciąż myślami wracam do tego dzikiego sadu - kończy wrocławianka.

Pamięć o rzezi, która dotknęła jej rodzinę odżyła. Rozczarowanie i gorycz, które ją spotkały na ukraińskiej, a niegdyś polskiej ziemi, zniknęły. A nadzieja trwa dalej. Dzisiaj jest jej 99 proc. a 1 proc. to być może te realne szanse. Ale to nadzieja umiera ostatnia.