Życzliwość i łobuzerstwo

Karol Białkowski

Dzień pogrzebu to zawsze również dzień wspomnień. Tak się składa, że osobiście miałem możliwość dorastać przy zmarłym w niedzielę 104-latku ks. kanoniku Franciszku Rozwodzie.

Życzliwość i łobuzerstwo

Będzie trochę osobiście, bo inaczej być nie może. Ks. Franciszek Rozwód podczas swej emerytury wspomagał duszpasterzy parafii pw. św. Franciszka z Asyżu. Lata jego posługi w tym miejscu przypadły od momentu, gdy ja rozpocząłem przygotowania do przyjęcia I Komunii Świętej.

Wiele było tych kontaktów, zwłaszcza, gdy wraz z bratem (a potem braćmi) służyliśmy przy ołtarzu, jako ministranci. Pamiętam jak uczyliśmy się śpiewać psalmy. Akurat Pan Bóg dał nam umiejętność śpiewania. Zza ambonki jednak niewiele było nas widać. Mnie chociaż czubek głowy, ale mojemu młodszemu bratu nic...

Ks. Franiciszek przejął się sprawą. Uznał, że tak nie może być. Kościół wciąż był w budowie, a więc i stolarz był na miejscu. Zlecił wykonanie odpowiedniego podwyższenia i jakoś już "wyglądaliśmy". Pamiętam tę jego serdeczność, uśmiech, ciągłe anegdoty i żarty. Lubiliśmy go. Lubili go wszyscy ministranci.

W miarę upływu czasu możliwości ruchowe księdza kanonika spadały - przynajmniej tak się nam wydawało. Nie pamiętam jednak, by chodził podpierając się laską. Co więcej, w wieku ponad 90 lat, w czasie wizyty duszpasterskiej, "brał" kilkanaście mieszkań i odwiedzał rodziny, rozmawiał i udzielał wskazówek. Byłem już wtedy jednym ze starszych ministrantów. Wiele razy było tak, że ks. proboszcz Kazimierz Sroka dzwonił, bądź brał nas na bok i mówił, że mamy towarzyszyć "kanoniczkowi" - jak go pieszczotliwie nazywał - by nic mu się nie stało i podtrzymywali, gdyby się zachwiał. Choć ks. Franciszek był całkowicie samodzielny, nie protestował. Myślę, że wiedział, że może potrzebować oparcia. Wykazywał się w tym niesamowitą pokorą, ale też hartem ducha i ciała.

Wspomnień jest sporo, ale do głowy przychodzi mi jeszcze jedno. Trochę łobuzerskie. Wracałem z uczelni i, jak się później okazało, jednym autobusem z księdzem kanonikiem. Wysiedliśmy na jednym przystanku. Zauważyłem go dopiero wtedy gdy... "przebiegał" przez ulicę w niedozwolonym miejscu. On, ponad 90-letni starszy człowiek. Nie ukrywał zmieszania, gdy podbiegłem do niego i trochę szorstko zwróciłem mu uwagę, że było to nieodpowiedzialne. Przyjął to bez pretensji, chociaż ja zastanawiałem się później, czy wypadało go tak rugać.

Dziś, gdy żegnamy ks. Franciszka Rozwoda, nie czuję smutku. Czuję radość, że mogłem go poznać. Jestem przekonany, że był dla wielu wspaniałym świadectwem. Dla mnie też...