Z pastorałem i Biblią

Gość Wrocławski 37/2017

publikacja 14.09.2017 00:00

O swojej drodze życia, spotkaniach z ludźmi i chwilach spędzonych nad kartami Pisma Świętego opowiada arcybiskup senior Marian Gołębiewski, który 22 września obchodzi 80. urodziny.

Arcybiskup sprawował swój urząd we Wrocławiu przez 9 lat – zdjęcie  zrobione 8 czerwca 2013 r., podczas Mszy św. dziękczynnej za posługę pasterską. Arcybiskup sprawował swój urząd we Wrocławiu przez 9 lat – zdjęcie zrobione 8 czerwca 2013 r., podczas Mszy św. dziękczynnej za posługę pasterską.
Karol Białkowski /Foto Gość

Agata Combik: Wszystko zaczęło się w Trzebuchowie, w diecezji włocławskiej, gdzie Ksiądz Arcybiskup urodził się w 1937 r. Pierwsze lata życia były czasem sprzyjającym spotkaniu z Chrystusem?

abp Marian Gołębiewski: Mój dom rodzinny był przeniknięty duchem wiary. Często widziałem swoich rodziców, rodzeństwo modlących się na kolanach. To były niełatwe czasy, ale kościec podstawowych wartości wywodzących się z chrześcijaństwa był wtedy jeszcze w ludziach trwały. Raz lepiej, raz gorzej udawało im się nimi żyć, ale był to stabilny punkt odniesienia – choć po wojnie funkcjonowała już propaganda komunistyczna. Pamiętam, że w szkole słyszało się jedno, w domu – drugie. To były dwa różne światy. Nauczyciele byli zmuszeni do przekazywania wiedzy, na przykład historycznej, zgodnie z narzuconymi wytycznymi, ale dało się wyczuć, że sami nie są do nich przekonani. To byli ludzie wychowani jeszcze przed wojną. Zasób wartości kultywowanych przed nastaniem komunizmu był wciąż w ludziach bardzo trwały.

Rodzina państwa Gołębiewskich była liczna…

Było nas pięcioro rodzeństwa. Najpierw zmarła najmłodsza siostra Helena, potem Zofia, następnie brat. Mam jeszcze siostrę, która w sierpniu skończyła 87 lat. Na pewno wielodzietna rodzina sprzyja nauce życia we wspólnocie, jest miejscem samowychowania. Ja, jako najmłodszy, byłem wśród bliskich nieco uprzywilejowany. Widząc mnie z książką w ręku, rodzice mniej mnie angażowali do różnych prac, siostry dbały o mnie – a to koszulę wyprały, a to coś uprasowały. Każdy z nas jednak w jakiś sposób wspierał innych. Polska była wyniszczona po wojnie, żyło się skromnie.

Decyzja o nauce w niższym seminarium duchownym we Włocławku wiązała się już z myślą o kapłaństwie?

Takie marzenia już wtedy rzeczywiście we mnie kiełkowały – choć trzeba pamiętać, że nauka w niższym seminarium nie oznaczała jeszcze koniecznie pójścia drogą powołania duchownego. Mieliśmy w regulaminie praktyki religijne, poza tym jednak realizowaliśmy po prostu program liceum. Kończyliśmy naukę maturą wewnętrzną, państwową maturę zdawało się eksternistycznie. Ja zdawałem ją w Poznaniu w 1956 r. To był słynny październik 1956 r., który zapowiadał odwilż, zmianę. Pamiętam, że egzaminujący nas profesorowie nie bardzo wiedzieli, jak nas pytać, zwłaszcza jeśli chodzi o literaturę, w której dotąd kładziono wielki nacisk na socrealizm.

Kolejny etap drogi to wyższe seminarium duchowne we Włocławku.

Na pierwszym roku było nas bodajże 44, jednak „odsiew” był dość duży. Jeśli ktoś nie dawał sobie rady z przedmiotami filozoficznymi na I i II roku, musiał odejść. Do kapłaństwa doszło nas 18 – z tym, że oprócz kleryków diecezjalnych studiowało z nami na roku także 7 marianów. Święcenia kapłańskie otrzymałem 24 czerwca 1962 r. w katedrze włocławskiej z rąk bp. Antoniego Pawłowskiego.

Księża zwykle wspominają szczególnie ciepło swoją pierwszą parafię.

Dla mnie była to parafia pw. św. Mikołaja i Dobrego Pasterza w Ślesinie – miasteczku nad pięknym Jeziorem Ślesińskim. Uczyłem katechezy w Ślesinie oraz w dwóch punktach katechetycznych, do których dojeżdżałem rowerem – w Mikorzynie i miejscowości Biskupie. Władze komunistyczne doprowadziły znów do usunięcia katechezy ze szkół. We wspomnianych wioskach nauka odbywała się w domach prywatnych. Wspominam ten czas bardzo dobrze. Dzieci z radością uczestniczyły w religii, ludzie byli otwarci, życzliwi. Czasem zabierałem młodzież na wycieczki, w zimie urządzałem kuligi. Pamiętam wyprawę rowerową do Gniezna – z przygodami, bo rowery się psuły. Latem grywaliśmy w piłkę.

Wkrótce w życiu Księdza Arcybiskupa rozpoczęła się wielka przygoda naukowa z Pismem Świętym.

Na początku plany były nieco inne. Śp. bp Antoni Pawłowski zaproponował mi studia w Rzymie w zakresie języka łacińskiego na uczelni prowadzonej przez salezjanów (Schola Litterarum Latinarum Maior). Msze św. odprawiane były wówczas po łacinie, w wyższym seminarium wszystkie modlitwy odbywały się w tym języku, korzystaliśmy z łacińskich podręczników. Łaciny uczyłem się od czasów niższego seminarium, znałem ją i lubiłem. Kiedy jednak w październiku 1962 r. rozpoczął się Sobór Watykański II, ojcowie soborowi zaczęli podnosić kwestię większej obecności języków narodowych w liturgii, zmienił się nieco stosunek do łaciny. Za jakiś czas bp Pawłowski wezwał mnie ponownie i zaproponował studia biblijne. Miałem pewne zdolności do nauki języków obcych – co jest ważne przy tego rodzaju studiach. Przyjąłem propozycję. Wyjazd do Rzymu wtedy jednak nie doszedł do skutku, ponieważ wobec odmowy jakiejkolwiek współpracy ze służbami, nie dano mi paszportu. Drugą placówką, na której pracowałem jako wikariusz, była parafia pw. Wniebowzięcia NMP w Zduńskiej Woli. Ostatecznie cztery lata po święceniach rozpocząłem studia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.

Czy od razu prorok Izajasz znalazł się w centrum zainteresowania?

Najpierw na drugim roku studiów obroniłem pracę magisterską pisaną pod kierunkiem ks. prof. Stanisława Łacha. Dotyczyła ewolucji idei jubileuszu w 25. rozdziale Księgi Kapłańskiej. Na KUL-u zdawałem także egzamin licencjacki. Później, ku mojemu zaskoczeniu, kolejne podanie o paszport zostało rozpatrzone pozytywnie. Studia doktoranckie odbywałem już w Rzymie. Uzyskałem licencjat, a potem doktorat nauk biblijnych w Papieskim Instytucie Biblijnym. Moja praca była poświęcona prorokowi Izajaszowi, a jej promotorem był benedyktyn, o. Pio Rosario Merendino. Studia w Rzymie dały mi przede wszystkim znajomość języków biblijnych – greckiego i hebrajskiego. Uczyłem się także aramejskiego i arabskiego. Po powrocie do Włocławka rozpocząłem pracę wykładowcy w seminarium (potem również jako prefekt studiów, następnie rektor), z czasem także na Akademii Teologii Katolickiej. Habilitację uzyskałem na podstawie dorobku naukowego i rozprawy „Hymny samopochwalne Jahwe u Deutero-Izajasza (40-48). Studium literacko-krytyczno-teologiczne”.

Hymny samopochwalne to…?

Chodzi o takie formuły jak: „Ja jestem Bóg i nie ma innego Boga poza Mną”; „Ja jestem Pierwszy i Ostatni”; „Ja jestem jeden”. Starałem się je zanalizować i ukazać w świetle literatury wschodniej, gdzie również w tekstach pogańskich można znaleźć prototypy tego rodzaju hymnów. U Izajasza występują one jednak w kontekście objawienia Starego Testamentu i monoteizmu izraelskiego.

Rok 1996 to sakra biskupia (31 sierpnia) i początek posługi jako ordynariusz diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej; z kolei 3 kwietnia 2004 r. bp Marian Gołębiewski zostaje ogłoszony arcybiskupem metropolitą wrocławskim. Czy posługa w obu diecezjach wyglądała podobnie?

W obu zamieszkali po II wojnie światowej na terenach poniemieckich ludzie z podobną historią – osoby, które musiały opuścić swoje domy na Wschodzie; z tym że w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej osiedlili się głównie przybysze z północnej części Kresów, a na Dolnym Śląsku – z Kresów Południowo-Wschodnich. Duża część obszaru diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej (z wyjątkiem jej południa) była zamieszkana przed wojną przez protestantów. Choć od 1945 r. zasiedlała ją ludność katolicka, widać było wciąż pewne różnice, choćby w wystroju świątyń. Czymś charakterystycznym dla mojej pierwszej diecezji była ponadto bardzo duża liczba kościołów filialnych. Na Dolnym Śląsku, choć przed wojną też przeważali protestanci, katolików było jednak więcej – we Wrocławiu ok. 30 proc., przy 70 proc. protestantów. Bywało, że w jednej miejscowości istniały i kościół katolicki, i protestancki. Przez całe wieki we Wrocławiu miał siedzibę biskup katolicki. To wpływało na oblicze tych ziem.

Podczas swojej posługi Ksiądz Arcybiskup zainicjował i krzewił Dzieło Biblijne.

Tak, zachęcałem do organizowania Niedziel Biblijnych, do lektury Pisma Świętego, indywidualnej i rodzinnej, w ramach cotygodniowego Kwadransa Biblijnego. We Wrocławiu mieliśmy cykl „Verbum cum Musica” – w którym wykładom o tematyce biblijnej towarzyszyły koncerty muzyczne. Cieszę się, że Dzieło Biblijne trwa.

Urodzinowym obchodom będzie towarzyszyć szczególna publikacja.

Będzie to I tom „Dziennika pisanego sercem”, z podtytułem „Silva rerum”, czyli „las rzeczy”. Znajdą się tam wspomnienia z okresu dzieciństwa, młodości, ale i opracowane zapiski, które prowadziłem przez lata – notatki dotyczące konkretnych wydarzeń, podróży, moje refleksje wokół tego, co działo się w Polsce, w Kościele. Pierwszy tom będzie dotyczył wydarzeń do momentu przyjęcia sakry biskupiej; planowany tom II – czasu posługi biskupiej w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, tom III – w archidiecezji wrocławskiej.

Czy zdradzi Ksiądz Arcybiskup swoje plany na przyszłość?

Patrzę na teraźniejszość i przyszłość ze spokojem, z dystansem wobec wydarzeń w Polsce, na świecie – wiele już bowiem widziałem. Pracuję nad kolejnym tomem „Dziennika”. Być może, jeśli Pan Bóg pozwoli, przyjdzie czas na napisanie czegoś z zakresu biblistyki. Przede wszystkim jednak zadaniem biskupa seniora jest modlitwa za lud Boży, za archidiecezję. Jej mieszkańcy mogą liczyć na moją nieustanną modlitewną pamięć przed Panem.•

Modlitwa w intencji Jubilata

Uroczysta Msza św. z okazji 80. rocznicy urodzin arcybiskupa seniora Mariana Gołębiewskiego zostanie odprawiona w archikatedrze wrocławskiej 23 września o 18.30.

Dostępne jest 11% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.