Grzesz dobrocią, ile się da...

oprac. kb

publikacja 01.12.2017 15:07

Prezentujemy pracę Małgorzaty Kałuży, uczennicy klasy 4TLC Technikum nr 12 w Zespole Szkół Logistycznych we Wrocławiu, zwyciężczyni 13. edycji Dolnośląskiego Konkursu Literackiego "My Polacy - My Dolnoślązacy", organizowanego przez liceum salezjańskie oraz wrocławską redakcję "Gościa Niedzielnego".

Grzesz dobrocią, ile się da... W związku z nieobecnością zwyciężczyni na gali, nagrody zostaną jej przekazane w inny sposób Karol Białkowski /Foto Gość

Temat:„Można nie pomagać, można znaleźć wiele racjonalnych argumentów dla konkretnych przypadków, aby nie pomagać. Ale to nic nie zmieni. Nadal będą głodni, chorzy, cierpiący, potrzebujący.  Lepiej zgrzeszyć nadmiarem dobroci i naiwności, niż nadmiarem kalkulacji i nieufności” (o. Fabian Kaltbach OFM).

Patrząc na ten cytat, na te mądre słowa, bardzo długo zastanawiałam się, jak jest naprawdę. A raczej zastanawiałam się, jak świat dzisiaj podchodzi do pomocy. Każdy chociaż raz zadał sobie to pytanie: „Czy warto pomagać?”. Ludzie z pewnej stacji telewizyjnej, promujący dość popularną fundację, twierdzą, że warto, ale może chodzi im tylko o pieniądze i wzbudzenie w odbiorcach współczucia. Kiedy popatrzą na chore dziecko i ich dotychczas twarde jak kamień serce zmięknie, to wyślą tego jednego smsa (w przypływie hojności nawet dwa), bo biedna dziewczynka bardzo ciężko choruje i trzeba jej pomóc. A wiesz (zwracam się teraz bezpośrednio do mojego czytelnika), co mnie najbardziej w takich ludziach denerwuje? Obcej osobie pomogą bezwarunkowo i natychmiast, a nie potrafią zawieźć do lekarza swojej ciężko chorej siostry , bo nie mają czasu, bo paliwo za drogie, bo przecież trawnik trzeba skosić, mimo że jest zima i leży 10 centymetrów śniegu.

- Śnieg leży? Ojeeej, niestety nie zawiozę Cię, muszę odśnieżyć.

Oczywiście nie kwestionuję tego, że ludzie wspomagają małymi kwotami wszystkie potrzebujące dzieci, sama, kiedy patrzę na ich cierpienie,czuję,że serce mi się ściska i krew mrozi w żyłach. Jednak dlaczego czasami łatwiej jest nam pomóc komuś kompletnie obcemu niż jednej z najbliższych nam osób? Jaki jest racjonalny argument, żeby naszej mamie, siostrze, ojcu, bratu, babci, kotu, psu czy śwince morskiej nie pomóc, kiedy tego potrzebują? Podziwiam Twój szlachetny czyn, wydałeś 5,50 zł dla chłopca, który choruje na mukowiscydozę. Gratuluję, jesteś bohaterem. A co z Twoją matką, która potrzebuje Twojej obecności, bo popadła w depresję po śmierci taty? Co z Twoim bratem, który zaczął brać narkotyki, zadawać się z szemranym towarzystwem i napadać na ludzi? Oni nie potrzebują wiele, chcą jedynie Twojego wsparcia. Kalkulujesz, komu opłaca się pomóc i przedkładasz obcych ludzi nad rodzinę? Jestem wzruszona.

Religia chrześcijańska, w jakiej wielu Polaków jest wychowywanych, głosi miłosierdzie i dobroć dla innych ludzi, bo Pan Bóg siedzi w chmurkach i widzi każdy nasz dobry uczynek wobec bliźniego. A jak nie pomożesz pani na ulicy, która niesie ciężkie torby z zakupami, to Bóg pogrozi Ci paluszkiem, ale i tak wybaczy, kiedy grzecznie przybiegniesz do księdza przed Bożym Narodzeniem lub Wielkanocą, z fałszywie skruszonym sercem i wyznasz, jaki to byłeś w tym roku niegrzeczny ( pamiętaj, Św. Mikołaj nie przychodzi do niedobrych dzieci, możesz liczyć jedynie na rózgę!). Potem będziesz udawał świętego przez kilka dni, bo przecież się wyspowiadałeś, wszystko jest w porządku, na pewno pójdziesz do nieba.

Czasami mam wrażenie, że ludzie właśnie w taki sposób traktują swoją wiarę i podejście do jej zasad, między innymi do dobroci i miłosierdzia. Myślą sobie: „Niby się boję, jakieś tam wyrzuty sumienia mam, ale po co to komu? Przecież Bóg wybacza wszystkim. Co z tego, że nie pomogłem tej pani na ulicy. Na pewno nie jestem gorszy od tego zbrodniarza, który zgwałcił kobietę, a potem ją zabił!”

Tutaj- niestety- muszę rozwiać wszystkie wątpliwości pseudo- katolików, którzy tak bardzo są pewni swojego cudownego, mlekiem i miodem płynącego, życia w niebie i to jeszcze u samych stóp Stwórcy. Po pierwsze, gdyby Bóg wszystkim wybaczał, piekło by nie istniało i Szatan generalnie nie miałby nic do roboty. Myślicie, że on tak dla zabawy nas wszystkich kusi? Jasne, rozumiem, że może mu się tam trochę nudzić i na pewno jest mu piekielnie gorąco, ale – niestety - on ma w tym swój cel. Chce za wszelką cenę doprowadzić do tego, żeby człowiek za swoje złe uczynki nie czuł skruchy w sercu. Żebyśmy byli hipokrytami, robili jedno, a mówili drugie. A „dobroć” to jedna z najłatwiejszych dróg do tego, aby taką hipokryzję w nas zasiać. Przywołałam przykład, w którym mówiłam o kimś, kto pomaga chorej dziewczynce, wysyła pieniądze na jej leczenie, itd., a nie potrafi pomóc swojej własnej rodzinie. To jest właśnie ta hipokryzja. Jeśli wspomoże kogoś ze znanej fundacji, będzie miał tego potwierdzenie w postaci zwrotnej wiadomości z podziękowaniami. Aż kusi, żeby pochwalić się przed znajomymi, jaki jest dobry dla innych ludzi, a już zwłaszcza pochwali się przed tą piękną brunetką, która mu się tak bardzo podoba. Niech widzi, że ma gest. A matka chora na depresję i brat narkoman? Co ten biedny korposzczur by powiedział znajomym, gdyby się dowiedzieli, że ma taką patologię w rodzinie i matkę psychicznie chorą? Wstyd wielki. A wieści szybko się rozchodzą i na pewno nie umknęłoby to uwagi któremuś z jego kolegów. A już broń Boże, jakby brunetka się o tym dowiedziała. Patrzyłaby na niego przez pryzmat jego bliskich. Nie może sobie pozwolić na zniszczenie swojej reputacji. Przecież to jest niepodważalny argument na to, że nie zawsze warto pomagać. Chyba każdy się z tym zgadza, prawda?

Po drugie, tak bardzo lubimy porównywać się do innych i wybielać samych siebie. Jasne, człowiek, który kogoś zgwałcił i zamordował, raczej nie stanie jako pierwszy w kolejce przed bramą do niebios i św. Piotr nie rozłoży mu czerwonego dywanu, ale jeśli będzie tego naprawdę bardzo żałował i jego skrucha będzie prawdziwa, nie na pokaz, Bóg będzie mu w stanie to wybaczyć. Oczywiście będzie musiał trochę posprzątać w tym czyśćcu, aż to miejsce będzie wyglądem przypominało nazwę. Ale najważniejszy jest czysty i PRAWDZIWY żal za grzechy.

Kiedyś przeczytałam bardzo mądre słowa, które powiedział Budda: „Ty, jak nikt we Wszechświecie, zasługujesz na swoją miłość”. Podobnie jest z dobrocią. Ty i Twoi bliscy, jak nikt, zasługujecie na Twoją dobroć. Naucz się najpierw pomagać swoim najbliższym i dbaj o to, czy im czegoś nie trzeba. Czasami wystarczy tylko poświęcić trochę swojego cennego czasu, nie musisz wydawać na nich milionów, a czasem nawet złamanego grosza nie będziesz musiał dać. Zbawienny może być jeden uśmiech, jedno spojrzenie czy uściśnięcie dłoni, aby komuś zrobiło się lżej. Nie musisz być psychologiem z dziesięcioma dyplomami i dwudziestoletnim stażem. Możesz nawet myśleć, że nie umiesz komuś pomóc, ale zwykła rozmowa lub nawet siedzenie w ciszy może uratować osobę, która sama dla siebie już tego ratunku nie widzi. Jeśli będziesz miał pewność, że zaspokoiłeś swoich bliskich swoją dobrocią, zacznij pomagać mniej znajomym Ci osobom, ale nie zapominaj o tym, kto jest dla Ciebie najważniejszy i najbardziej Cię potrzebuje.

Nie kalkuluj, nie podejrzewaj. Bądź czasem naiwny i grzesz dobrocią, ile się da. Bóg na pewno Ci to wybaczy. Ba! Nawet Ci to wynagrodzi. Może będziesz mógł liczyć na czerwony dywan przed bramą niebieską i jakiś mały bankiet przy boku największych elit: św. Jana Pawła II, św. Teresy z Kalkuty oraz samej Trójcy Świętej. Jednak zanim się rozmarzysz nad perspektywą pięknej krainy, pomyśl, ile pracy czeka Cię tutaj na ziemi!

Do dzieła! Miłego grzeszenia.