Mariola. Bohaterka w wiecznym cieniu

Maciej Rajfur

|

Gość Wrocławski 09/2018

publikacja 01.03.2018 00:00

Jej wyjątkowości nie określi się po liczbie odznaczeń lub nagród, czy po odnotowanych w gazetach zasługach. W pamięci wielu wrocławian zachowała się po prostu jako kobieta z sercem na dłoni.

Rzadka więź istniała między ks. Stanisławem Orzechowskim a Mariolą Korowiec. Rzadka więź istniała między ks. Stanisławem Orzechowskim a Mariolą Korowiec.
Reprodukcje Maciej Rajfur /Foto Gość

To do niej pasuje idealnie określenie „człowiek orkiestra”. Jej najbliżsi zgodnie stwierdzają, że w tym przypadku nie działa powiedzenie, iż nie ma ludzi niezastąpionych. Była niezastąpiona. Śp. Mariola Korowiec to jedna z twarzy Pieszej Pielgrzymki Wrocławskiej na Jasną Górę, bliska współpracowniczka ks. Stanisława Orzechowskiego. Od lat 80. ub. wieku do 2004 roku była mózgiem pielgrzymki, szefową głównej informacji pielgrzymkowej. Odpowiadała praktycznie za wszystkie służby na PPW. To latem. A w ciągu roku? Pomagała, komu się tylko dało.

Wielki wolontariusz Wrocławia

Właściwie od małego czuła chęć robienia czegoś dla innych. Rządziła już w przedszkolu. Kiedy kupiłam jej do szkoły piękne skórzane kapcie, na drugi dzień ich nie miała. Zapytałam ją, gdzie je zostawiła, a ona odpowiedziała: „Koleżanka przyszła z dziurami w butach, co ja miałam zrobić? Dałam jej swoje kapcie” – wspomina mama, Elżbieta Korowiec. Mariola wyróżniała się wielką wrażliwością na biedę i krzywdę. Odczuwała silne poczucie sprawiedliwości. Z tego, że wspierała wiele osób z różnych środowisk, że była łącznikiem, pośrednikiem i źródłem kontaktów oraz informacji, zdawano sobie sprawę jeszcze za jej życia. Dopiero po śmierci jednak odsłoniły się ogromne zasięgi jej działania.

Przed pogrzebem do duszpasterstwa Wawrzyny dzwonili różni ludzie, którzy z wdzięczności za aktywność wrocławianki deklarowali chęć pomocy. Bo Mariola łączyła ludzi, łączyła pokolenia. Oprócz szeroko pojętej pracy na rzecz Kościoła lokalnego udzielała się w Solidarności, pomagając wielu pokrzywdzonym przez system komunistyczny. Można powiedzieć, że była wielkim, ale cichym wolontariuszem Wrocławia. Nie sposób wymienić wszystkie szczytne przedsięwzięcia, które inicjowała i koordynowała. O wielu nikomu nie wspominała. Była nad wyraz skromna. – Pomagała naprawdę każdemu. Oddana drugiemu człowiekowi w potrzebie, nawet gdy leżała już w szpitalnym łóżku w ciężkim stanie. Łączyła środowiska, miała kontakty. Wykorzystywała je do wspierania potrzebujących, bo kochała ludzi - wspomina matka.

Mariola na premiera!

Młoda i rezolutna Mariola angażowała się w wiele inicjatyw, ale zawsze trzymała się z tyłu. Nie chciała pokazywać się na froncie. Nie lubiła, gdy ją fotografowano. Unikała obiektywów. Uważała, że robi swoje i nie musi nic za to otrzymywać. – Regularnie wspierała biednych. Miała takie swoje rodziny, którym pomagała od lat, np. załatwiała za darmo remont mieszkania, przeprowadzany przez kolegów. Tak było z jej znajomym, Janem, który mieszkał przy pl. Bema. Kiedy zmarł, jego rodzinie chcieli zabrać wyremontowane lokum, ale Mariola walczyła, żeby im je zostawić. Udało się. Oprócz tego kupowała też paczki na święta. Przykładała się do tej działalności dobroczynnej – opowiada Elżbieta Korowiec.

Józef Łuczak, przyjaciel rodziny, także przed laty angażował się w duszpasterstwie akademickim Wawrzyny. Uważa, że Marioli szczególnie wiele zawdzięcza Piesza Pielgrzymka Wrocławska. Tę kobietę charakteryzowała mocna osobowość. – Mówiliśmy między sobą, że jak ktoś nie został zrugany przez Mariolę z góry na dół, to pielgrzymka niezaliczona! Nie miała sentymentów. Po prostu – kobieta konkret. Jeżeli ktoś wziął za coś odpowiedzialność, ona zawsze go z tego uczciwie rozliczała. Była ostra, surowa i wymagająca. Ale wymagała najpierw od siebie. Pracowała całą sobą i poświęcała się bez reszty. Nieważne czy ksiądz, czy świecki, wikary czy prałat – oczekiwała od wszystkich wywiązywania się z obowiązków – opowiada J. Łuczak.

Wspomina, że ks. Orzechowski, popularny „Orzech” czasem żartobliwie ogłaszał: „Mariola na premiera!”. – Bo tylko ona potrafiła zrobić porządek w wielu dziedzinach – dodaje mężczyzna. Elżbiecie Korowiec przypomina się sytuacja, kiedy córka wysłała po nią kierowcę, żeby przywiózł mamę na trasę pielgrzymki. – On po drodze mówi mi ni stąd, ni zowąd: „Wie Pani co, Mariola to ostra kobieta. Krótko nas trzyma”. Ja tylko odpowiedziałam: „Widocznie tak jest najlepiej dla wszystkich”. Nawet ks. Orzechowski w tamtych czasach mówił, że Mariola jest jak żandarm i on musi jej słuchać. I słuchał – podsumowuje matka.

Cicha żelazna dama

Andrzej Ogrodowicz to jedna z wielu osób, które doświadczyły ogromnej pomocy od Marioli Korowiec. Zarówno w PRL-u, jak i po transformacji ustrojowej, która dla wielu okazała się niezwykle trudną rzeczywistością. – O moim internowaniu dowiedziała się od żony. Znała się dobrze z pewnym adwokatem z Wrocławia i on wstawił się za mną na milicji, gdy mnie zatrzymali. Przychodził parę razy, pisał pisma, dręczył ich, że bezpodstawnie nas trzymają w więzieniu i w końcu nas wyciągnął – wspomina A. Ogrodowicz. Z Mariolą znał się z pielgrzymki na Jasną Górę. Pomagali sobie nie tylko na płaszczyźnie pielgrzymkowej, ale i życiowej, codziennej.

– Zawsze się dziwiłem, skąd ona ma tyle werwy i znajomości. Kiedy dostawała dary do duszpasterstwa w komunie, pamiętała o mnie i o mojej rodzinie. Przygotowywała dla nas paczki do Oleśnicy. Konserwy, mąka, cukier. Później załatwiała nam różne wejścia do lekarzy. Jeszcze kiedy sama była chora, uruchamiała dla nas swoje kontakty w trudnych sytuacjach – opisuje mężczyzna. Pamięta, że Mariolę nazywali żelazną damą. Brała na siebie dużo zajęć i odpowiedzialności. Wielu ludzi, mimo że uczestniczyło w pieszej pielgrzymce, nie wiedziało, że istnieje taki szef, który wszystko spina.

– Nigdy się nie chwaliła, kim jest. Zdarzało się też tak, że pielgrzymi wiedzieli o Marioli Korowiec, ale kompletnie nie potrafili wskazać, która to osoba. To wiele mówi – konkluduje pan Andrzej. Maciej Izdebski, "wawrzynowe" pokolenie, który pamięta Mariolę, ma o niezwykłej wrocławiance wyraźne wspomnienie: – Funkcjonowała niczym skrzynka kontaktowa albo chodząca encyklopedia życiowa Nie tylko pomagała, ale mobilizowała ludzi do pomocy. Dostrzegała to, czego inni nie dostrzegali – wspomina.

Nowa grupa pielgrzymkowa

Kiedy Mariola zaczęła poważnie chorować, nie chciała powiedzieć matce. Ukrywała ten fakt. – Domyśliłam się, gdy zabrali ją na onkologię. Poszłam do doktora. Nie określił, ile zostało jej życia. Powiedział jedynie, żebym dawała córce jeść to, o co tylko poprosi – mówi poruszona Elżbieta Korowiec.

Pamięta dobrze, że w czasie postępowania ciężkiej choroby Mariola nie rozpaczała. Prosiła po prostu o jajecznicę ze szczypiorkiem. – W szpitalu, gdy zauważyłam, że jest z nią coraz gorzej, mówiła do mnie z uśmiechem: „Szykujemy nową grupę pielgrzymkową u Pana Boga”. Przed nią też odeszło wielu wspaniałych ludzi – opowiada Andrzej Ogrodowicz.

Ostatnie kilka dni życia spędziła w domu, w swoim pokoju. Dużo ludzi ją odwiedzało. – Pamiętam ten wieczór, w którym Mariola umarła. Malutki pokoik. Siedziało nas tam parę osób. Po kilku godzinach ktoś zaproponował, że pośpiewamy Marioli. A co? No, piosenki pielgrzymkowe! Podczas jednej z nich w końcu padły takie słowa Maryi: „Pójdźcie do mnie, moje dzieci. Przyszedł czas, ach, przyszedł czas”. W tym momencie, o 4.00 nad ranem, Mariola odeszła z tego świata. To była trudna, lecz niesamowita chwila – wspomina Anna Orońska, znajoma lekarka.

Mariola Korowiec zmarła 11 maja 2017 roku. W wieku 56 lat, – Jeszcze dzisiaj przychodzą do niej listy od ludzi, którzy nie wiedzą, że zmarła. A ja im odpisuję… – przyznaje ze łzami w oczach matka.

Józef Łuczak dodaje, że śmierć Marioli to nie koniec. – Dla mnie przygoda z nią się nie skończyła. Na sądzie ostatecznym trzeba będzie się rozliczyć i wytłumaczyć z życia. Ja myślę, że zanim stanę twarzą w twarz z Bogiem, to spotkam Mariolę, która zapyta: „Wszystko zrobiłeś tak, jak trzeba?”.

Dostępne jest 7% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.