Fałszerz ku chwale ojczyzny

Maciej Rajfur Maciej Rajfur

|

GOSC.PL

publikacja 18.10.2018 09:50

Życiorys Stanisława Kiałki to gotowy scenariusz na wielki film. Niestety, z każdym rokiem ta historia przysypywana jest gruzem zapomnienia.

Fałszerz ku chwale ojczyzny Stanisław Kiałka był człowiekiem renesansu w czasach okupacji o zniewolenia komunistycznego Maciej Rajfur /Foto Gość

Jezuicki kleryk z byłego zaboru rosyjskiego, żołnierz września 1939, oficer Armii Krajowej, sybirak, a później znienawidzony przez komunistów historyk dokumentalista, charyzmatyczny organizator środowiska żołnierzy AK, zagorzały katolik. Komunistyczna Służba Bezpieczeństwa, uważając go za niezwykle niebezpiecznego, inwigilowała go do aż śmierci we Wrocławiu w 1980 roku.


Da Vinci polskiej konspiracji

W 1928 r. Stanisław zgłasza się do zakonu jezuitów w Kaliszu. Z domu wynosi żarliwą wiarę w Boga, patriotyzm i szacunek do pracy. We wrześniu 1939 roku za zgodą władz zakonnych wstępuje ochotniczo do wojska. Po kapitulacji Lwowa trafia do konspiracyjnej walki zbrojnej w Wilnie.

W podziemiu szybko zostaje zauważony jako fenomenalny i niezmordowany organizator. Cechuje go łatwość nawiązywania kontaktów, wzbudza ogromne zaufanie. Werbuje i zaprzysięga nowych żołnierzy do pracy w kolejnych komórkach. Otoczenie ceni w nim przede wszystkim odwagę i kreatywność oraz spokój w trudnych sytuacjach. 


W październiku 1939 r. dostaje zlecenie, by zająć się komórką o nazwie „Legalizacja”, wyrabiającą dokumenty chroniące Polaków przed aresztowaniem. Chodzi o dowody osobiste, książeczki wojskowe, metryki urodzenia itp. Dzięki tej działalności Kiałka ratuje tysiące ludzi przed śmiercią czy zsyłką na Sybir.

Oprócz tego organizuje lokale kontaktowe, dostarcza papier do drukarni, którą sam tworzy. 
Potrafi doskonale fałszować niemieckie dokumenty - do tego stopnia, że udaje mu się zorganizować transport z okupowanej Warszawy do Wilna kilkuset kilogramów ładunków wybuchowych i broni.

Materiały zebrane lub wytworzone przez warszawską konspirację Niemcy sami pakują do swoich pociągów, przetransportowują do Wilna, a potem wyładowują do ciężarówki, która jedzie prosto do konspiracyjnego magazynu w Wilnie. Dlaczego? Bo doskonałe fałszywki rozkazów naczelnych władz III Rzeszy stawiają na baczność hitlerowskich żołnierzy. Oni bez jakichkolwiek pytań wykonują polecenia wypisane na fałszywych papierach. Dokumenty wileńskiej Legalizacji praktycznie w 100 procentach uznawane są wówczas za prawdziwe.


Podrabiał i ratował życie


To, że świetnie podrabia dokumenty, przyznają sami gestapowcy. Jak mówią między sobą, nie warto wymieniać wzorów dokumentów, które już podrobił, bo komórka Legalizacji i tak w krótkim czasie dostosuje swoją pracę do nowych szablonów.

Gestapo wkrótce organizuje wewnętrzną, urzędową ekspozycję do celów szkoleniowo-instruktażowych dla komórek rozpracowujących polskie podziemie. Pokazuje ona mistrzostwo nielegalnej drukarni prowadzonej przez Kiałkę.


Oprócz wybitnej działalności w komórce podrabiania dokumentów należy wspomnieć stołówkę dla żołnierzy konspiracji, ich rodzin oraz uchodźców, która z inicjatywy Stanisława powstaje na początku 1942 roku. Ludność polska w czasie niemieckiej okupacji na Wileńszczyźnie głoduje. Żywność wydawana jest na ściśle reglamentowane kartki, w bardzo małych ilościach. Kartki te są drukowane za pomocą pilnie strzeżonych matryc, na specjalnym papierze.

Kiałka nic sobie z tego nie robi.

Organizuje drukarzy, we własnej cynkografii wykonuje matrycę i dla potrzeb stołówki Polacy otrzymują na fałszywe kartki duże ilości produktów spożywczych: mąki, chleba, tłuszczu, cukru, kaszy i soli. Przez kilka miesięcy udaje się oszukiwać okupanta.


Historycy zgodnie twierdzą, że nie ma takiej dziedziny konspiracji, na której piętna nie odcisnąłby Stanisław Kiałka. Powołuje do istnienia w czasie wojny tzw. Grupę „Przerzut”, która zajmuje się transportem materiału wojennego, karabinów i ładunków wybuchowych. Tworzy jeszcze Grupę „Perkun”, produkującą broń.

Sześciokrotnie jest zatrzymywany i więziony przez władze sowieckie, niemieckie i litewskie. Zawsze udaje mu się ujść z życiem.


Talent w konspiracyjnej służbie


- Spędziliśmy 12 lat katorgi w jednym z najcięższych sowieckich łagrów - Workucie. Tam Stach walczył własną postawą moralną. Motywował współwięźniów, podnosił na duchu, wspierał w załamaniu, wzmacniał w nich poczucie własnej godności. Tam też uczył się sztukatorstwa i rzeźby. Sowieci doceniali jego talent. Podobały im się jego dzieła, więc zwolnili go z kopalni i zaangażowali jako plastyka. Potrafił w obozowych warunkach w konspiracji skonstruować aparat fotograficzny, wykonać zdjęcia dokumentujące obozowe życie, a potem przywieźć negatywy do Polski! - opowiada Wanda Kiałka, żona legendarnego żołnierza Armii Krajowej.

Poznali się w Workucie w 1955 roku. Stanisław pomagał w obozie komu się dało. Organizował pomoc dla młodszych mężczyzn. 


- Kiedyś w czasie przerw w pracy kopalnianej uczył chłopaka ułamków. Ale nic do niego nie docierało. W końcu wpadł na to, jak mu dobrze to wytłumaczyć. Powiedział do ucznia: „Wiesz, co to jest litr wódki?” „Wiem”. „A wiesz, co to pół litra i ćwiartka?” „Wiem”. I tak młody Polak pojął podstawy matematyki - wspomina z uśmiechem wrocławianka.

Opisuje człowieka o wielu zdolnościach, zwłaszcza plastycznych i humanistycznych, które wykorzystywał maksymalnie do walki o wolną Polskę. W Workucie Stanisław postanowił, że nie będzie kontynuował życia zakonnego. Kiedy wrócił do ojczyzny, musiał szukać pracy. Koledzy zaproponowali mu Wyższą Szkołę Sztuk Plastycznych we Wrocławiu. Miał talent i, jak sam stwierdzał, zdolności z łaski Bożej. Nie posiadał wyższego wykształcenia, ale wysokie umiejętności.


Walczył do końca o prawdę


Po wojnie i workuckiej katordze schorowany i wyniszczony Stanisław Kiałka podejmuje 1 lutego 1957 r. pracę w Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych we Wrocławiu jako nauczyciel zawodu w specjalności sztukatorskiej.

Do 1969 r. pełni funkcję kierownika warsztatu sztukatorskiego na Wydziale Malarstwa, Grafiki i Rzeźby. Otrzymuje trzy nagrody rektorskie. Odnawia m.in. zabytkową fasadę Konsulatu Niemieckiej Republiki Demokratycznej przy ul. Podwale 76 we Wrocławiu. Wykonuje także modele detali architektonicznych do foyer Opery Wrocławskiej. Gdy przechodzi na emeryturę, szkoła zatrzymuje go jeszcze na pół etatu.


 W PRL-u żołnierz Armii Krajowej nie odpuszcza walki o wolną Polskę, tylko zmienia jej charakter i broń. Kiałka wkłada ogromny wysiłek w utrwalenie historii zbrojnej działalności wileńskiej konspiracji. Podejmuje obowiązki kronikarza i pamiętnikarza. To człowiek instytucja na każdym etapie życia, a do tego wielki entuzjasta archiwizacji historii.

- Jeździliśmy po całej Polsce do kompanów z czasów wojny, a Stach mobilizował ich, by spisywali wspomnienia, archiwizowali dokumenty. Sam też notował opowieści i wyjaśnienia kolegów - stwierdza Wanda Kiałka.

W latach 1956–1980 udało mu się zebrać ogromny materiał opowiadający o zbrojnym wysiłku Kresów Południowo-Wschodnich podczas II wojny światowej. Jego archiwa są imponujące i przybierają różne formy - kroniki, wspomnień, beletrystyki, tekstów popularnonaukowych. Większość zgromadzonych i stworzonych archiwów pani Wanda po śmierci męża przekazała do Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu, łącznie z materiałami źródłowymi i dowodowymi. W sumie to prawie 500 pozycji!

Współcześnie z mrówczej archiwizacyjnej pracy żołnierza Armii Krajowej korzystają liczni historycy i studenci. 
Kiałka umarł 20 maja 1980 r. po dłuższej chorobie. Został pochowany na cmentarzu przy ul. Bujwida we Wrocławiu. Od września 1939 r. praktycznie do śmierci poświęcał się walce (na różnych poziomach i o różnym charakterze) o niepodległość i wolność Polski.

Dziś we Wrocławiu znajdują się dwie upamiętniające go tablice: w bazylice garnizonowej pw. św. Elżbiety oraz w Akademii Sztuk Pięknych. Pozostałe wrocławskie ślady po legendzie wileńskiej konspiracji mijamy każdego dnia. Są one ukryte np. w sztukaterii budynków i kościołów stolicy Dolnego Śląska.