Nowy numer 13/2024 Archiwum

O katach nikt nie będzie pamiętał

W ramach debaty historycznej w Zespole Szkół Urszulańskich prof. Krzysztof Szwagrzyk z Instytutu Pamięci Narodowej opowiadał o pracach nad przywróceniem pamięci o żołnierzach wyklętych.

Spotkanie "W poszukiwaniu prawdy. Losy żołnierzy wyklętych" odbyło się z okazji zbliżającego się Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Prof. Szwagrzyk opowiadał młodzieży o tym, dlaczego partyzanci po II wojnie światowej nie złożyli broni. Tłumaczył również, z jak wielkimi represjami musieli się liczyć i jaki los spotkał kilkanaście tysięcy z nich.

Prelegent przedstawił też efekty prac archeologicznych i ekshumacyjnych, podczas których udało się zidentyfikować wiele osób bestialsko zamordowanych tylko dlatego, że nie godziły się na kolejną okupację i związane z nią ograniczenie wolności.

- Praca przy poszukiwaniu bohaterów narodowych jest przecież zaszczytem - mówił K. Szwagrzyk, tłumacząc, dlaczego od kilkunastu lat zajmuje się ustalaniem tożsamości niezłomnych żołnierzy polskiego podziemia i poszukiwaniem kolejnych szczątków.

Zapytany o to, jak wygląda proces identyfikacji szczątków, mówił o jego złożoności. - Zawsze staramy się docierać do rodzin ofiar. Od nich pobieramy materiał genetyczny. Profilujemy go i porównujemy z profilem genetycznym uzyskanym ze szczątków. Nie możemy się w tych naszych pracach pomylić. Nie możemy bowiem ogłosić, że mamy szczątki np. rot. Pileckiego, a za miesiąc powiedzieć, że się pomyliliśmy. Nigdy tak się nie stanie - wyjaśniał.

O katach nikt nie będzie pamiętał   Prelegent ze szczegółami opowiadał o pracy w poszukiwaniu miejsc złożenia ciał żołnierzy zamordowanych przez aparat bezpieczeństwa PRL Karol Białkowski /Foto Gość Uczniów interesowało również to, dlaczego w wolnej Polsce historia bohaterów narodowych nie jest przybliżana i wciąż pozostają oni nieznani. - Ubolewam, że tak jest. Bohaterowie w każdym państwie są stawiani jako wzór. W Polsce jest trudno obejrzeć dobry film, który pokazuje pozytywną postać. To jest jak trafienie w totolotka. Za to możemy zobaczyć masę filmów i publikacji oskarżających nas, Polaków, o rzeczy niegodne. Mamy "Pokłosie" czy film "Ida" - wyjaśniał. Podkreślił jednak, że liczy na zmianę tej sytuacji ze względu na coraz większe zainteresowanie żołnierzami niezłomnymi. - W okolicach 1 marca mamy setki inicjatyw, szczególnie młodych osób, które oddają honory w różny sposób - poprzez koncerty, wystawy, marsze. A to oznacza, że młode pokolenie przyjmuje żołnierzy niezłomnych jako swoich, upomina się o nich - dodał.

Jako przykłady aktywności patriotycznych podał zaangażowania kibiców we wszelkie akcje promujące żołnierzy wyklętych. Zwrócił uwagę na oprawy stadionowe podczas meczów, ale też na wolontariuszy, którzy pochodzą ze środowiska kibicowskiego. Podkreślił, że czasem nad jednym wykopaliskiem spotykają się fani zwaśnionych na co dzień klubów i potrafią się zjednoczyć w imię przywracania pamięci bohaterom.

K. Szwagrzyk odniósł się również do karania za zbrodnie katów żołnierzy wyklętych. - My, historycy, w ostatnich latach robimy dużo, by o nich mówić. Znamy ich nazwiska, wiemy, kogo mordowali i ile wydali wyroków. Wszyscy sobie zadajemy pytanie, dlaczego wymiar sprawiedliwości nie zajął się tymi ludźmi - tłumaczył. Zwrócił uwagę, że w do tej pory przed sądami postawiono kilkunastu ubeków i 11 sędziów, którzy wydawali wyroki śmierci. Tylko jeden został skazany i to na karę w zawieszeniu. - Państwo polskie nie potrafiło sobie poradzić ze spuścizną komunizmu, nie potrafiło rozliczyć zbrodniarzy. Traktuje się ich inaczej jak zbrodniarzy hitlerowskich. A przecież kat jest katem, sprawca jest sprawcą. Nie wydaje mi się, żeby miało się to w najbliższym czasie zmienić, bo ci ludzie najzwyczajniej odchodzą.

Historyk zakończył jednak optymistycznym akcentem. Powołał się na sprawiedliwość dziejową - żołnierze wyklęci odzyskują należne im miejsce w historii, a o tych, którzy mordowali i wydawali wyroki śmierci, nikt nie pamięta. K. Szwagrzyk podał też znamienny przykład: - Prokurator w procesie rot. Witolda Pileckiego, Czesław Łapiński, gdy postawiono mu zarzut, wkrótce zachorował i zmarł. Przebywał jednak  przez kilka miesięcy w warszawskim szpitalu, który mieścił się przy... ul. Witolda Pileckiego. Sądzę, że gdyby mu dali do wyboru 3 lata odsiedzieć czy umierać w takim miejscu, wybrałby tę pierwszą opcję.


Polub nas, a nie przegapisz żadnej naszej informacji:

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy