Nowy numer 13/2024 Archiwum

Ludzie, którzy myślą o nizinach, nie mogą wejść na górę

Czym różniła się pierwsza zimowa wyprawa na K2 z lat 1987-1988 od zakończonej przed kilkoma dniami? Opowiadają himalaiści, którzy przed 30 laty atakowali jedyny niezdobyty zimą ośmiotysięcznik.

We wrocławskim Kinie Nowe Horyzonty zaprezentowano film w reżyserii Dariusza Załuskiego "Zimowa wyprawa na K2 1987-1988". Po projekcji odbyła się rozmowa z uczestnikami legendarnej wyprawy pod kierownictwem Andrzeja Zawady.

Wspomnieniami podzieli się z wrocławianami Paweł Kubalski oraz Aleksander Lwow. Spotkaniu towarzyszyła wystawa archiwalnych zdjęć. Cieszyło się ono ogromną popularnością. Kilkaset biletów sprzedano w kilka godzin, a wielka sala kinowa bez problemu zapełniła się tego wieczoru dwukrotnie.

Spektakularny dokument odsłonił kulisy pierwszego zimowego ataku na drugi szczyt Ziemi - K2. Dariusz Załuski wykorzystał unikalne i niepublikowane dotąd ujęcia filmowe, archiwalne zdjęcia oraz nagrania dźwiękowe, aby zrekonstruować nie tylko losy ale i klimat międzynarodowej wyprawy kierowanej przez Andrzeja Zawadę.

Przypomnijmy, że cała akcja trwała aż 7 miesięcy i zaangażowała 700 tragarzy, 33 członków załogi oraz 15 wspinaczy. Do dzisiaj nikomu nie udało się wejść zimą na szczyt (8611 m n.p.m.), chociaż najbliżej byli Polacy. 30 lat temu osiągnęli 7300 m n.p.m.

Zimowe K2 to walka ze śmiertelnym zimnem, huraganowym wiatrem, nawałnicami śnieżnymi, odmrożeniami i skrajnym wyczerpaniem. Po prostu walka człowieka z naturą.

Legendarny lider polskiego himalaizmu zimowego, Andrzej Zawada, gdy nie raz pytano go, dlaczego wspina się po najwyższych górach świata, stwierdzał błyskotliwie:

„Nie jest łatwo odpowiedzieć na pytanie, dlaczego wspinamy się tak wysoko. Najlepiej wykręcić się jakimś żartem, jak to zrobił kiedyś mój kolega. Powiedział krótko: wspinamy się dlatego, że płacą nam za każdy zdobyty metr góry 1 złoty i 60 groszy”.

- Na K2 wieje tak samo i zimno jest tak samo od 30 lat. I teraz pytanie, jak na tę górę wejść? Na pewno trzeba próbować i najlepiej tą samą drogą, którą szliśmy podczas pierwszej wyprawy, czyli przez Żebro Abruzzi. Teraz w Polsce mamy grupę himalaistów, która dobrze zna tę trasę, ponieważ wchodziła na K2 latem. Mogą więc służyć swoim doświadczeniem przy najtrudniejszych partiach i wtedy zwiększają swoje - mówił Paweł Kubalski.

Jego zdaniem warto przed następną próbą przeanalizować dokładną taktykę ataku, żeby jak najlepiej wykorzystać duży potencjał polskich wspinaczy.

- Może warto podjąć bardziej falowe ataki, czyli żeby kilka dwuosobowych zespołów atakowało jednym ciągiem, jeden po drugim - zaproponował P. Kubalski.

W dyskusji prelegenci zwrócili uwagę, że oblężnicza forma ataku K2 okazuje się nieskuteczna. Ten styl nie przynosi efektów.

- Dokładnie pamiętam, że 30 lat temu, już po naszej nieudanej wyprawie, powiedziałem Zawadzie, naszemu liderowi, że tyle, ile wtedy urobiliśmy na tej górze wielką bandą, czyli ok. 7300 m n.p.m., dokładnie tyle samo może zrobić dwójka taka jak np. Lwow-Berbeka, a dzisiaj Bielecki-Urubko. Bez tych ciężkich pieniędzy, bez oblężniczego stylu. Spakowaliby się i doszliby co najmniej tam, gdzie my wtedy - analizował Aleksander Lwow.

64-latek zaznaczył, że należy wybrać drogę najlepiej znaną, stosunkowo najłatwiejszą (jeśli możemy takiego określenia użyć mówiąc o wspinaczce na K2).

- Wówczas techniczne trudności nie są aż tak wielkie. Problemem zawsze będzie wiatr. Co do temperatur, to dysponujemy coraz lepszym sprzętem ochraniającym ciało - podsumował A. Lwow.

Emerytowani himalaiści porównywali także swoją łączność ze światem w latach 1987/88 do współczesnych możliwości.

- Wyprawę Krzysztofa Wielickiego relacjonowano w mediach niczym jakiś mecz piłkarski. Za naszych czasów łączność nawiązywało się zupełnie innymi metodami. Poza radiostacją Bogdana Jankowskiego formą kontaktu ze światem, z Polską były… listy. Nawet mam w domu zdjęcie, jak grupa osób rzuca się na stertę listów, które przyleciały helikopterem - wspominał P. Kubalski.

Współcześnie himalaiści nie tylko mogą swobodnie łączyć się ze swoimi bliskimi przez telefon z bazy, ale także na bieżąco umieszczają fotografie i swoje wrażenia w mediach społecznościowych.

Zdaniem starszego pokolenia wspinaczy, odbiera to pewną romantyczną otoczkę wyprawie, a z drugiej strony możliwość bezpośredniego kontaktu z bliskimi jest zapewne jakimś plusem.

- Uważam, że podczas zakończonej przed kilkoma dniami wyprawy na K2 ciężko było skupić się naszym chłopakom. Chwilami baza pod górą przypominała budkę telefoniczną. Wspinacze byli atakowani przez dziennikarzy, którzy co chwilę szukali sensacji - stwierdził Kubalski.

W dyskusji przypomniano, że do tego aspektu wyprawy rygorystycznie podchodził Andrzej Zawada, który nie zgadzał się na obecność dziennikarzy w bazie, a zbyt często kontakty z bliskimi oceniał jako dekoncentrujące himalaistów.

- Pamiętam, jak podczas wyprawy na Mount Everest zimą kolega Walenty Fiut, kiedy na przełęczy pod szczytem dowiedział się, że do bazy zbliża się jego żona, zamiast iść do góry, zszedł w dół. Zarówno obecność dziennikarzy jaki i kogokolwiek bliskiego nie motywują wspinacza do walki i do cierpienia - ocenił Aleksander Lwow.

Podkreślił, że gdyby sam prowadził współcześnie jakaś wyprawę, odciąłby ją od dostępu do internetu i mediów społecznościowych tym bardziej.

- Ludzie, którzy myślą o nizinach, nie mogą wejść na górę, zwłaszcza w tak ciężkich warunkach. To jest sztuka bezsensownego cierpienia. W tym nie ma odrobiny przyjemności. 30 lat temu spędziłem osobiście pod K2 w bazie 85 dni na ponad 5000 m n.p.m. To daje w kość. Swobodna możliwość rozmów, udzielania wywiadów, wypowiedzi na pewno nie sprzyja wejściu na górę - oświadczył A. Lwow.

Jego zdaniem kierownik powinien stworzyć dla świata informację we własnym zakresie raz dziennie bez udziału wspinaczy. A kolegom ewentualnie raz na tydzień pozwolić na telefon do domu.

Jak wspinacze starszego pokolenia podchodzą do kolejne porażki pod K2?

- To niesamowita góra i na pewno mamy o czym marzyć. Po cichu liczyłem, że jednak tym razem się uda, patrząc na te wielkie szczegółowe przygotowania. Chociaż szanse były niewielkie. Ale jeżeli się nie próbuje, to się na górę nie wchodzi - podsumował P. Kubalski.

Jego nadzieje rozbudzały postępy wyprawy rozpoczynające się od szybkiego poruszania się w karawany.

- W porównaniu z naszymi czasami ich karawana przeszła ekspresowo, jak na torze wyścigowym. Oni dosłownie przemknęli przez lodowiec Baltoro, sprawnie założyli bazę i myślałem, że dalsza działalność będzie dalej tak dobrze się układać. A jak wyszło, widzieliśmy - stwierdził himalaista.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy