Hip-hop w stronę nieba

kfb

|

Gość Wrocławski 38/2012

publikacja 20.09.2012 00:15

Dwa dni wystarczyły, by zaczął o nim mówić cały Wrocław. Jego teledysk w ciągu 
48 godzin obejrzało 50 tys. internautów. W mgnieniu oka
pojawiły się zaproszenia do audycji telewizyjnych i propozycje wywiadów od największych polskich gazet. Tak wygląda ewangelizacyjne 
wejście smoka.


Hip-hop jest tylko dodatkiem do kapłańskiego życia ks. Kuby. 
Codzienne obowiązki są zawsze na pierwszym miejscu
 Hip-hop jest tylko dodatkiem do kapłańskiego życia ks. Kuby. 
Codzienne obowiązki są zawsze na pierwszym miejscu

Karol Białkowski

Ksiądz Kuba Bartczak jest kapłanem od 5 lat, ale dopiero teraz ujawnił niezwykłe umiejętności i niejako odsłonił swoją przedseminaryjną przeszłość. 


Byłem trochę inny


– Na scenie muzycznej byłem obecny od zawsze. Hip-hop to pasja – opowiada ks. Kuba. Zwraca przy tym uwagę, że w całej karierze muzycznej na pierwszym planie był jego brat, ale zespół, który tworzyli, był dziełem wspólnym. – On miał łatwość składania rymów, a w pewnym momencie zaczął pisać wiersze – dodaje. Skąd się wzięło zamiłowanie do tego stylu muzycznego? – Tato zmarł, gdy miałem trzy lata. Mimo że mamy kochaną mamę, to jednak muszę przyznać, że w jakimś sensie wychowała nas ulica. A w muzyce wszystko nam wychodziło. Brat był uważany za jednego z najlepszych freestylowców – mówi kapłan. Sęk w tym, że każda subkultura niesie ze sobą pewne zagrożenia. Brat ks. Kuby szukał większych wrażeń, podobnie jak inni młodzi ludzie z tego środowiska. – Pod wpływem jednego z programów MTV wymyślił sobie, że odpowiednią formą wyzwalania adrenaliny będzie jackass (czyt. dżakas), czyli robienie i filmowanie głupich rzeczy. Uznał, że to będzie naturalny narkotyk. Zabił się, zjeżdżając na „jabłuszku” (rodzaj sanek, przyp. red.) w wieku 20 lat – opowiada ks. K. Bartczak.
Do tego momentu młodzi muzycy wydali jedną bardzo dobrze przyjętą przez środowisko demówkę, byli bliscy podpisania kontraktu z wytwórnią płytową, a do tego dużo koncertowali. – W tym środowisku, w którym się obracaliśmy, ja byłem trochę inny. Zawsze tęskniłem za Panem Bogiem. Wychodząc na koncert inni brali narkotyki, a ja się modliłem – wspomina ksiądz-raper. Zwraca przy tym uwagę, że jakakolwiek wiara nie jest popularna w środowisku hiphopowym. Gdy Kuba zdecydował się na seminarium i drogę do kapłaństwa, jego brat nie krył zdziwienia. – Mówił, że to wstyd, i zastanawiał się, co powiedzą kumple na osiedlu. Namówił mnie do odroczenia decyzji, by nagrać płytę. Uległem w jednym roku, a potem w następnym, lecz gdy mój brat zginął w wypadku, pomyślałem sobie, że życie jest krótkie i każdy musi wybrać w nim drogę, na której będzie szczęśliwy – opowiada.
Drzwi seminaryjne zamknęły się za nim w 2002 r. Skończył się w ten sposób pewien etap jego życia. Tak się jednak złożyło, że pasja muzyczna powróciła kilka lat później. – Gdy byłem na III roku, ktoś z Radia Rodzina usłyszał, że mam kontakty z hiphopowcami. Chcieli zrobić audycję. Poszedłem do rektora z zapytaniem, czy mogę wziąć w tym udział. Dostałem odpowiedź, że seminarium to czas pustyni. Uznał, że lepiej będzie, jeśli się od tego odetnę i będę się formował, przygotowując do kapłaństwa – wspomina ks. Kuba. Sprawa ucichła do momentu święceń kapłańskich i skierowania na nową placówkę. 


Ksiądz pełnoetatowy


Młody ksiądz trafił do Namysłowa. Ucząc w szkole, miał kontakt z muzyką, której słuchali jego wychowankowie. Mówiąc najogólniej, nie był zachwycony przesłaniem, które niosą utwory. Wtedy powstały pierwsze teksty chrześcijańskie. – Kiedyś przyjechał też pewien ksiądz z daleka i powiedział młodzieży, że kiedyś był hiphopowcem. Zainteresowałem się tym i zacząłem drążyć temat. Wtedy powiedział mi zaskakującą rzecz, że tak naprawdę, to nie bardzo się orientuje w środowisku, a młodym opowiedział podbarwioną historyjkę, aby ich jakoś zdobyć – mówi ks. K. Bartczak. – Pomyślałem wtedy, że to jakieś nieporozumienie. On się podlizuje młodzieży, bo tak wypada, a ja znam temat od podszewki i z nikim się tym nie dzielę.
Wtedy właśnie zapadła decyzja o częściowym upublicznieniu tekstów. Koledzy hiphopowcy od razu podjęli temat oraz zaproponowali nagranie materiału. Potem pojawiła się propozycja dogrania teledysku i tak powstał klip „Pismo Święte”. – Musiałem to nagrać, bo miałem często wyrzuty sumienia. Myślałem o tym, że nie daję z siebie wszystkiego, co bym mógł. Zanim utwór został opublikowany, zapytałem w wydziale duszpasterskim, czy ten pomysł w ogóle jest do przyjęcia. Spotkałem się z ogromną życzliwością i wsparciem oraz... zleceniem nagrania utworu na rozpoczynający się w Kościele Rok Wiary – dodaje młody kapłan i zapewnia, że w planach jest płyta z ośmioma pozycjami. Kiedy ujrzy światło dzienne?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.