Nim Nergal zaśpiewa w klasztorze

Agata Combik

We wrześniu rycerze wytrwale oblegali Lubiąż. To tylko inscenizacja, zabawa. Czy jednak stare opactwo nie jest warte także innej inwazji – „najazdu” chrześcijan na miejsce stworzone kiedyś z myślą o Bogu?

Nim Nergal zaśpiewa w klasztorze

W innym pocysterskim obiekcie, w Trzebnicy, walka właśnie trwa – z czasem, zniszczeniami. Zwycięstwo zależy od nas.

A jak wyglądają opuszczone klasztory, kościoły? Zmieniają się w eleganckie restauracje, hotele, muzea. Czasem – jak w Lubiążu – latami dewastowane, przekazywane z rąk do rąk, straszą pustymi celami, korytarzami, z których dawno już znikły szeleszczące habity i szmer modlitw. To prawda, pocysterski kompleks – niegdyś miejsce pracy „śląskiego Rembrandta”, M. Willmanna, być może najgorsze ma za sobą. „Wizyty” Szwedów, Husytów, niemiecka fabryka zbrojeniowa, pobyt Armii Czerwonej – to mu już raczej nie grozi. Znaleźli się ludzie, dzięki którym pomalutku posuwa się naprzód żmudna renowacja wiekowego kolosa. Do czego jednak i komu posłuży dawne miejsce modlitwy? Przed kilkoma laty wykorzystane zostało jako sceneria dla teledysku... zespołu „Behemoth” i jego słynnego lidera, Adama „Nergala” Darskiego. Nad grobami dawnych mnichów raz po raz odbywają się koncerty niekoniecznie współgrające z klimatem i historią tego miejsca. Czy nie warto „zawalczyć” o opactwo? Nie, nie chodzi o przejęcie na własność tego obiektu – dużo większego niż Wawel, z najdłuższą barokową fasadą w Europie. Chodzi o obecność chrześcijan. Jakąkolwiek. Mszę św., koncert, modlitwę uwielbienia, jakąś sesję, dzień skupienia... Owszem, ostatnio pojawiają się „okołolubiąskie” inicjatywy ludzi przyznających się do Chrystusa (wielki ukłon m.in. w stronę Centrum Spotkań i Dialogu z Krzydliny Małej). Czy jednak nie byłoby warto pokusić się o bardziej zmasowany „najazd” na osamotnione opactwo?

Trzebnica (podobnie jak Henryków, lecz to osobna historia) miała więcej szczęścia niż Lubiąż. W 1810 r., na skutek sekularyzacji prowadzonej przez państwo pruskie, cysterki musiały z niej uchodzić, tak samo jak cystersi ze swojej siedziby. O ile jednak do Lubiąża już nigdy potem zakonnicy nie przybyli, o tyle do Trzebnicy – owszem. Po kilkudziesięciu latach nowymi gospodyniami starego klasztoru, założonego dzięki św. Jadwidze i noszącego ślady jej obecności, zostały boromeuszki. Nie było łatwo. Zniszczenia spowodowane przez działającą tu fabrykę, potem wojny, pożary, ostatnio pękające mury – siostry poradziły sobie jednak ze wszystkim i podjęły mnóstwo inicjatyw ożywiających nie tylko najbliższą okolicę. Czy teraz też im się uda? Klasztor potrzebuje ratunku. Niedawno podjęte zostały najbardziej niecierpiące zwłoki prace – przy remoncie kilkusetletniego, dwupoziomowego dachu. Specjaliści mówią, że czas był najwyższy. Uszkodzona więźba groziła katastrofą. „Ogrom prac przerasta możliwości zgromadzenia. Ogarnia nas strach i przerażenie, że nie podołamy wyzwaniom, że zmuszone będziemy opuścić klasztor” – czytamy słowa boromeuszek na stronie Fundacji dla Ratowania Klasztoru Św. Jadwigi Śląskiej „By służyć”. Trzebnica bez boromeuszek? Czy można to sobie wyobrazić? Dla sióstr liczy się każda złotówka. Kto chce pomóc, znajdzie informacje na stronie www.ocalicbysluzyc.pl.