Miasto od lewej strony

Agata Combik

Byli u niego pod koniec listopada. Nie zastali go. Beata zostawiła kartkę: "Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko OK. Pozdrawiam". Nie było OK. Kiedy przyszli ponownie, wejście do budynku obite było płytami. Niedawno Andrzej znalazł za nimi jego ciało.

Miasto od lewej strony

Krzysztof, jak wspomina Andrzej Ptak ze schroniska św. Brata Alberta w Szczodrem, to był taki duży chłopiec w ciele 38-letniego mężczyzny. Wycofany, nieśmiały. Bezdomny od kilkunastu lat, alkoholik, chory na padaczkę – co było dodatkowym problemem. Ponoć nawet lekarz mówił mu, że nagłe odstawienie alkoholu może wywołać ataki choroby. Streetworkerzy z Towarzystwa Pomocy św. Brata Alberta – czyli ludzie przeszukujący zakamarki miasta w poszukiwaniu osób potrzebujących pomocy i nawiązujący z nimi kontakt – odwiedzali go regularnie. Raz już nawet udało im się zachęcić go do tygodniowego pobytu w schronisku. Deklarował, że Boże Narodzenie spędzi w Szczodrem.

Pustostan, w którym Krzysztof koczował przy pl. Wróblewskiego, należy do Gminy Wrocław. Zarządca zlecił zabezpieczenie go. Fakt, że przebywali tam bezdomni, był znany. Ktoś nie sprawdził? Przeoczył człowieka? Tak czy inaczej, kiedy zaniepokojony nieobecnością Krzysztofa A. Ptak zdecydował się na odkręcenie solidnych paździerzowych płyt, którymi zabito wejście do budynku, w środku znalazł ciało bezdomnego. Może już nie żył, gdy zabezpieczano budynek. A może… przez nieuwagę zamurowano go żywcem. To był kruchy, schorowany człowiek. Jego głosu można było nie usłyszeć. Jeśli tak się stało – ostatnie chwile uwięzionego Krzysztofa mogły być straszne.

A. Ptak wahał się, czy tę sprawę nagłaśniać. Stwierdził jednak, że warto. Ludzi żyjących w altankach, pustostanach, wśród śmieci, nieradzących sobie z życiem – jest całkiem dużo. Żyją niewidoczni, umierają po cichu. Poukrywani w mrocznych zakątkach ulic, jakby „od lewej strony” miasta. Czy to ich wybór czy bardziej bezradność? Nawet jeśli nie zawsze da się im pomóc, trzeba pamiętać: są. Jak pokazuje przykład Beaty i Andrzeja czy innych osób zapuszczających się w miejskie zaułki, można z nimi nawiązać więź, zaproponować pomoc – nawet jeśli tylko czasami i nie od razu będzie przyjęta. Można ofiarować im poczucie, że dla kogoś są ważni, warci zainteresowania, zwykłej rozmowy. Dokładne sprawdzenie zabijanego płytami budynku przed ewentualnym odcięciem im drogi wyjścia – to minimum tego, co można dla nich zrobić.