Błogosławiony dynamit w sutannie

Maciej Rajfur

|

Gość Wrocławski 21/2015

publikacja 21.05.2015 00:15

Droga do świętości. Po rodzinie się rozeszło, że Henio palił papierosy, pił dużo kawy i lubił „pykać” w brydża. Rzekomo ewangelizował Żydów za pomocą gry w karty przy koniaku. Tak. Był niebanalnym człowiekiem.

 – Moja babcia Mieczysława wierzyła mocno w jego świętość  – mówi Alicja. Mieczysława Giedroyć stoi po prawej stronie. Pierwszy z lewej to jej brat, Henryk – Moja babcia Mieczysława wierzyła mocno w jego świętość – mówi Alicja. Mieczysława Giedroyć stoi po prawej stronie. Pierwszy z lewej to jej brat, Henryk
reprodukcja archiwum rodzinne

Jak to jest mieć w rodzinie błogosławionego? Alicja Giedroyć po chwili milczenia odpowiada jakby niebezpośrednio: – Nie należę do osób głęboko wierzących i praktykujących, ale uważam, że to bardzo ważne w moim życiu. Jestem dumna, że mam taką osobę w drzewie genealogicznym. Czasem zastanawiam się, czy może mi coś załatwić tam „na górze” – uśmiecha się. Przyznaje, gdzieś w sercu tli się iskra wiary, że bł. Henryk Hlebowicz wstawia się za swoimi bliskimi u Boga. Im lepiej poznaje historię brata swojej babci (od strony ojca), tym iskra staje się jaśniejsza. Podczas tegorocznego długiego weekendu majowego odwiedziła kilkutysięczne litewskie miasteczko Troki. W tej malowniczej miejscowości obwodu wileńskiego w okresie 1935–1938 pracował ks. Hlebowicz. Niestety parafia jakby zapomniała o proboszczu-męczenniku, który wiele dla niej zrobił.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.