Po latach znowu w kamaszach

Roman Tomczak

publikacja 24.05.2015 17:04

Blisko 160 rezerwistów zakończyło ćwiczenia w 10. Wrocławskim Pułku Dowodzenia przy ul. Trzmielowickiej. Większość to mieszkańcy diecezji legnickiej.

Po latach znowu w kamaszach Rezerwistów powołano na sześć dni. W tym czasie m. in. doskonalili swoje specjalności wojskowe. Ćwiczenia pozwoliły im tez porównać znane sobie wojsko ze współczesną armią Roman Tomczak /Foto Gość

W całym kraju zakończyły się tygodniowe szkolenia rezerwistów. W 10. Wrocławskim Pułku Dowodzenia przy ul. Trzmielowickiej we Wrocławiu skoszarowano prawie 160 podoficerów rezerwy.

Do ćwiczeń zgłosiło się prawie sto procent powołanych. Wezwano głównie dowódców drużyn i specjalistów wojskowych. Wezwania z Wojskowych Komend Uzupełnień otrzymali przede wszystkim mieszkańcy Dolnego Śląska. 

Oczekiwania i rzeczywistość
Rezerwiści byli w różnym wieku, różnych zawodów i pochodzili z różnorodnych środowisk. Jednak niemal od pierwszych godzin pobytu w jednostce stworzyli dobrze się rozumiejącą, podporządkowaną rozkazom i sprawnie działającą grupę żołnierzy. Karol, kapral rezerwy z jednej z podboleslawieckich miejscowości zauważył, że powołani nie mieli problemów z poprawnym wykonywaniem rozkazów.

– Mam wrażenie, że wszyscy oczekiwaliśmy jasnych, bezpośrednich komend, wydawanych przez zdecydowanych i pewnych siebie żołnierzy. Wtedy problemu z rezerwistami nie było. Kłopoty zaczynały się, jak wydający rozkazy żołnierz zawodowy był niezdecydowany lub poddawał w wątpliwość decyzje swoich przełożonych – mówi. 

Powołani na ćwiczenia rezerwiści mają za sobą służbę wojskową w zupełnie innych czasach. Wtedy od żołnierzy zasadniczej służby wojskowej wymagano bardzo wiele i często w bardzo surowy sposób. Stąd wojsko to dla nich przede wszystkim dyscyplina, której należy się bezwzględnie podporządkować. – Nawet powtarzanie komend zmiany szyku, kiedy nie potrafiliśmy tego zrobić dobrze, nie wzbudzało żadnego sprzeciwu – mówi Karol. – A kiedy się udało, była wielka satysfakcja – podkreśla.

Zjawiskiem, którego rezerwiści nie pamiętali ze służby zasadniczej, jest obecnie niemal koleżeński stosunek oficerów zawodowych do żołnierzy. – Kiedyś z majorami czy pułkownikami nie dało się tak swobodnie rozmawiać, nie byli tacy pomocni. Dzisiaj to się pozmieniało – zwraca uwagę Paweł, sierżant rezerwy z Jeleniej Góry. 

Poczta już niepotrzebna
Różnic wynikających z porównań starych czasów poboru do dzisiejszej, zawodowej armii, pracującej od 7-15, jest więcej. Mariusz jest kapralem rezerwy z Wrocławia. Mówi, że trudno mu przywyknąć do widoku pań w mundurach, zwłaszcza oficerskich. – Nie wiem, czy umiałbym sobie z tym poradzić w kontaktach zawodowych, gdybym był w czynnej służbie. Jest jakaś bariera, człowiek myśli, że to nienormalne. Ale może po jakimś czasie bym przywykł? – uważa.

W porównaniu z czasem powszechnego poboru zniknął kłopot z porozumiewaniem się z domem czy bliskimi. Kiedyś wymagało to wielu zabiegów, np. pójścia na pocztę. Dziś wszechobecne komórki ułatwiają przekazywanie informacji. Nie zmuszają do martwienia się co w domu, a nawet ułatwiają odnalezienie się w jednostce. Dotyczy to zarówno rezerwistów, jak i żołnierzy zawodowych.

W jednostkach wojskowych nie ma dziś stołówek. To kolejna nowość dla wezwanych na ćwiczenia. Miejsce, które kiedyś odgrywało wielką rolę w tradycji żołnierskiej, zniknęło z wojskowego pejzażu. Zawodowi przychodzą do pracy ze swoimi kanapkami, a rezerwistom na czas ćwiczeń posiłki przywozi firma cateringowa. Rezerwiści nad wyraz szybko akceptują te nowinki, choć cały czas uważają, że „kiedyś było lepiej”.  

„To element naszej pracy”
W ciągu sześciu dni żołnierze rezerwy przeszli cykl szkoleniowy potrzebny do zapoznania się z nowym sprzętem i jego możliwościami, ale także zgodny z ich specjalnościami wojskowymi. Rozpoczęto od wkładania strojów ochrony przeciwchemicznej i masek przeciwgazowych. Było szkolenie z posługiwania się bronią długą i krótką (już pierwszego dnia rezerwistom wydano kałasznikowy i pistolety), z udzielania pierwszej pomocy medycznej na polu walki, ochrony posterunków czy posługiwania się kompasem i mapą.

We wszystkich szkoleniach ogromnym zaangażowaniem wykazywali się żołnierze zawodowi. To oni przygotowywali punkty metodyczne, wkładali mnóstwo pracy w to, aby ćwiczenie miało wszelkie znamiona profesjonalizmu. Kosztowało ich to mnóstwo czasu i bezinteresownego zaangażowania. Tutaj nikt nie robił niczego „po łebkach”. Zawodowi żołnierze byli znakomicie przygotowani do prowadzenia zajęć i zawsze chętni do odpowiedzi na pytania rezerwistów. Na koniec każdych zajęć to do właśnie do zawodowców należało posprzątanie punktu szkolenia, co odbywało się zawsze sprawnie i szybko.

Płk. Zygmunt Malec, dowódca 10. Wrocławskiego wyjaśnia, że zaangażowanie zawodowych żołnierzy w sprawy rezerwistów wynika z charakteru pełnionej przez nich służby. To jest jeden z elementów naszej pracy. Każdy staramy się wykonywać jak najrzetelniej – zapewnia płk. Malec. – Dla nas to nie są tylko rezerwiści. To są moi żołnierze – mówi z naciskiem dowódca. Ten stan rzeczy znajdował natychmiastowe uznanie w oczach żołnierzy rezerwy.

– Pełen szacunek dla nich za to, że się nie oszczędzają. Dzisiaj przez godzinę prowadzili symulacje działań w razie skażenia chemicznego. Żołnierze w gumowych kombinezonach, maskach i całym wyposażeniu, w słońcu, przez godzinę grali dla nas sceny jak na prawdziwym polu walki. Wielkie dzięki za to – mówi Andrzej, jeden z rezerwistów w stopniu starszego kaprala z Bolesławca.

Ale i powołani na te ćwiczenia nie oszczędzali się w wykonywaniu powierzonych im zadań. Kilkunastokilogramowe wyposażenie na plecach, stała czujność o odpowiednie traktowanie powierzonej im broni, reżim koszarowej dyscypliny – to wszystko udało się utrzymać pomimo lat spędzonych poza wojskiem. 

Być może było tak dlatego, że do rezerwy zgłosili się ci, którzy służbę ojczyźnie ciągle traktują poważnie i priorytetowo. Gdyby chcieli nie przyjść na ćwiczenia, wystarczyłoby postarać się o zwolnienie lekarskie. Ale oni chcieli tu być.

Stanisław jest właścicielem firmy budowlanej. Dla niego i jego pracowników tydzień w rezerwie to oczywiste straty. Mimo to, zdecydował się przyjść bez wahania. – To mój obowiązek. Rozumiem to zarówno ja, moja rodzina jak i podwładni. Nie wyobrażam sobie żeby było inaczej, kiedy w grę wchodzi obrona ojczyzny – mówi. Podobnego zdania była większość powołanych. 

Nowocześnie ale i z sentymentem
Być może z tego samego powodu nie było ekscesów wywołanych nadużywaniem alkoholu, z czym do tej pory z reguły kojarzyły się popularne „rezerwy”. Poza tym na majowe ćwiczenia przywiodła rezerwistów tęsknota za koszarowym życiem, a raczej za życiem, jakie pamiętają ze swojej służby zasadniczej. W większości uzyskiwali tu satysfakcję poczucia się jeszcze raz „pięknymi, dwudziestoletnimi”. Jeśli narzekali, to m. in. na zajęcia teoretyczne.

– Wiem, że bhp, informacje niejawne i tego typu rzeczy są potrzebne. Jako podoficerowie i dowódcy musimy i na tym się znać. Ale w porównaniu z ćwiczeniami praktycznymi, wyjazdem na poligon czy strzelaniem, to były naprawdę bardzo nudne rzeczy – śmieje się Marcin, kapral rezerwy ze Zgorzelca. Do narzekań dołączali jeszcze tylko słabe jedzenie („W stołówkach żołnierskich to było żarcie!”) i początkowy brak butelkowanej wody. Ale z tym ostatnim problemem dowództwo jednostki bardzo szybko się uporało. 

Jednymi z najciekawszych dni szkoleniowych było ostre strzelanie z obu rodzajów broni – długiej i krótkiej, oraz pobyt na poligonie w okolicach miejscowości Źródła pod Wrocławiem. Strzelanie zorganizowano na jedynej w Polsce, supernowoczesnej strzelnicy krytej. Budynek ma ponad 200 m długości i zaprojektowany jest według najnowszych standardów bezpieczeństwa. Powstał w zaledwie trzy lata.

Oprócz stanowisk do prowadzenia ognia jest tam pomieszczenie z symulatorem strzelań Śnieżnik. Można tam szkolić się bez użycia prawdziwych pocisków strzelając z różnego rodzaju broni do celów ukazujących się na dwóch ekranach. Zachowany jest przy tym maksymalny realizm pola walki, począwszy od warunków pogodowych, zachowania pojazdów, ludzi i przyrody, po odrzut broni podczas jej używania.

Pobyt na poligonie był natomiast częścią zajęć przygotowujących do obsługi sprzętu. Rezerwiści byli zaznajamiani m. in. z działaniem elektrowni polowej, stacji remontowej czy polowej kuchni. Znalazł się także czas na wspólne ognisko i pieczenie kiełbasek. 

Awanse i wyróżnienia
Sześciodniowe szkolenie rezerwistów zakończył uroczysty apel z defiladą przed dowódcą i korpusem oficerskim 10. Wrocławskiego Pułku Dowodzenia. W trakcie zbiórki dwóch rezerwistów awansowano na wyższe stopnie wojskowe. Kilkudziesięciu wręczono listy gratulacyjne za zaangażowanie i inicjatywę w realizacji zadań w trakcie ćwiczeń. W tym roku do 10. wpdow. trafiło już w sumie ok. 260 z 280 wezwanych do odbycia ćwiczeń rezerwistów.