Knieje, co szumią całe życie

Maciej Rajfur

publikacja 17.02.2016 09:42

Choć wzdryga się, kiedy ktoś w jej obecności nazywa ją bohaterką, naprawdę nie można inaczej. W jej oczach widać wciąż energię harcerki, zaradność i odwagę powstańca warszawskiego oraz konsekwencję pioniera Wrocławia.

Knieje, co szumią całe życie Urzekający uśmiech z lat młodzieńczych pozostał Maciej Rajfur /Foto Gość

Dobre zdrowie, świetna pamięć i poczucie humoru w wieku 90-lat stawiają ją w gronie wyjątkowych. Ale to nie wszystko. Podziw budzi dopiero jej życiorys. Choć wzdryga się, kiedy ktoś w jej obecności nazywa ją bohaterką, naprawdę, nie można inaczej. Przeszła traumę II wojny światowej jako konspiracyjna harcerka, horror powstania warszawskiego, jako łączniczka-telefonistka o pseudonimie „Kubuś” i trudny okres komunistycznej Polski Ludowej, jako pionier Wrocławia.

My tym razem spoglądamy na Irenę Leszczyńską od strony harcerstwa - etapu w jej życiu, który tak naprawdę nigdy się nie zakończył, a który ją ukształtował. Mundur bowiem założyła jeszcze przed wojną.

- Jako uczennica szkoły powszechnej wstąpiłam w 1935 roku do gromady zuchowej przy drużynie harcerskiej im. Marii Curie-Skłodowskie w Stanisławowie na Kresach Wschodnich - rozpoczyna opowieść wrocławianka.

Wkrótce zdobyła trzy gwiazdki zuchowe i jako 11-latka stała się pełnoprawną harcerką. Ten początkowy okres był kluczowy, ponieważ zbudował fundament życia opartego na najważniejszych wartościach.

Warto wyjaśnić, że przedwojenna i wojenna działalność harcerska chłopców i dziewczyn znacząco się różniła. - Męska formacja stawiała na wyrobienie sprawności fizycznej i postawy bojowej. Żeńska cały nacisk kładła na kształtowanie charakteru poprzez np. opiekę nad dziećmi i starszymi - mówi Irena Leszczyńska.

Po wybuchu wojny, 27 września 1939 roku działacze Związku Harcerstwa Polskiego podjęli decyzję o kontynuowaniu służby harcerskiej w pionach żeńskim i męskim o charakterze konspiracyjnym. Nie było mowy, żeby Niemcy zgodzili się na oficjalną działalność, więc polska młodzież zeszła do podziemia. Drużyna p. Ireny o nazwie „Knieje” nie przestała istnieć.

- Wszystkie dziewczyny powyżej 15. roku życia zdecydowały się na współpracę z Armią Krajową w dziedzinie sanitarnej i łączności - opowiada doświadczona harcerka.  Uczestniczyła ona wraz z koleżankami w specjalnych szkoleniach m.in. łącznościowych, a równolegle organizowały potajemnie zbiórki w 7-osobowych zastępach.

Knieje, co szumią całe życie   Gromada zuchowa na uroczystościach państwowych 1937 roku. Irena trzyma parasol w kształcie grzyba Fotoreprodukcja Maciej Rajfur /Foto Gość - Zdarzały się wsypy i nakrycia, a co za tym idzie, aresztowania. My jednak dalej prowadziłyśmy zbiórki potajemnie w różnych mieszkaniach - przyznaje kobieta.

Żeńska organizacja harcerska nosiła podczas wojny konspiracyjną nazwę „Bądź gotów”, od słynnego pozdrowienia harcerskiego i współpracowała z Wojskową Służbą Kobiet AK.

Harcerki udzielały się również charytatywnie i społecznie, będąc wsparciem dla społeczeństwa polskiego. Chodziło o pomoc słabszym, osobom starszym, samotnym i dzieciom. Knieje podczas okupacji pracowały w punkcie opiekuńczym dla sierot przy ul. gen. Zajączka na Żoliborzu.

Każdej dziewczynie przydzielono swojego podopiecznego. 16-letnia wówczas Irena trafiła na Tadzia, bardzo wylęknionego i lekko zacofanego chłopca. Miał 4 lata i nie potrafił mówić. Dziewczyna uczyła go wymawiać wyrazy.

- Kiedyś Tadziulek poważnie zachorował i trafił szpitala. Po leczeniu wzięłam go na tydzień do domu. Mama dała mi wtedy wolne od szkoły - uśmiecha się wrocławianka.

Nastoletnia harcerka zajmowała się nim przez całą okupację. Z historią relacji z chłopcem przeplata się inna historia - romantyczna. P. Irena pamięta jak dziś, gdy z narzeczonym usypiała osierocone dziecko w pokoju. Z Wojtkiem ostatni raz widziała się tuż przed wybuchem powstania warszawskiego. Pełnił służbę w Śródmieściu. O tym, że zginął, dowiedziała się po upadku powstania. Do dzisiaj przyznaje, że przeżyła jego śmierć mocniej niż upadek wielkie niepodległościowego zrywu.

Knieje, co szumią całe życie   Nastoletnia Irenka niesie grzyb na czele harcerskiego pochodu Fotoreprodukcja Maciej Rajfur /Foto Gość Okupacyjne życie harcerskie nie należało do nudnych. Warunki wojenne utrudniały, ale nie przeszkadzały definitywnie w organizacji np. nieoficjalnych obozów. Przychylni harcerstwu użyczali w tajemnicy leśne domki do noclegu.

II wojna światowa w końcu minęła, a młodzież, wyczerpana konfliktem zbrojnym, nie chciała wchodzić z jednej konspiracji w drugą, tę antysowiecką. 6-letni horror wywołał ogromną tęsknotę za spokojnym stabilnym życiem. - Tato kazał nam wszystkie „niebezpieczne” książki wsadzić do skrzyni, zasypać piaskiem i dać na strych. Mówił, że nie wolno nam się narażać, bo idą nowe czasy - wspomina p. Irena.

 W jej rodzinie przekonywano, że przyszedł nareszcie moment na odbudowę kraju własną postawą np. nauką. Knieje wydoroślały, ale po wojnie jeszcze nie raz się spotykały. P. Irena razem z innymi Polakami rozpoczęła podnoszenie z ruin Wrocławia, ale to już temat na inny artykuł.

A harcerstwo? Trwa do dziś i nie polega na noszeniu munduru ani przeprowadzaniu starszych przez jezdnię. To wciąż duża aktywność życiowa, witalność, uśmiech i samozaparcie. Wieku nie da się oszukać? Liczba lat się zgadza, ale forma fizyczna, a już na pewno duchowa, odmładza zdecydowanie Irenę Leszczyńską. W jej oczach widać wciąż energię harcerki, zaradność i odwagę powstańca warszawskiego oraz konsekwencję pioniera Wrocławia.

- Harcerze zupełnie inaczej sobie zachowują się w obliczu klęski i kryzysu. Są zaradni, szukają różnych wyjść z sytuacji, dobrze organizują akcje. Mają w sobie ducha walki z trudnościami. Żyją według pozdrowienia „Bądź gotów” - puentuje doświadczona kobieta.