Zwracają imiona poległym za wolność

Maciej Rajfur

publikacja 26.02.2016 11:16

Gościem "Akademii Intelektu" była Agata Thannhäuser, która pracuje przy identyfikacji żołnierzy niezłomnych. To m.in. dzięki jej pracy udało się odnaleźć sanitariuszkę "Inkę" oraz legendarnego majora "Łupaszkę".

Zwracają imiona poległym za wolność Agata Thannhäuser podczas "Akademii Intelektu" w duszpasterstwie akademickim Maciej Rajfur /Foto Gość

- Wszystko zaczęło się niewinnie w 2011 roku na Cmentarzu Osobowickim we Wrocławiu. Dla mnie to było wielkie wyróżnienie, podczas gdy dopiero zaczynałam przygodę zawodową - rozpoczął swoje wystąpienie pracownik Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu.

 Pierwsze prace w poszukiwaniu „Wyklętych” były sondażowe. Naukowcy kopali pomiędzy współczesnymi grobami, których nie można było uszkodzić.

- Praca antropologa sądowego nie polega tylko na opisie szczątków. Przeprowadzamy badania interdyscyplinarne, gdzie antropologia staje się jednym z trybików - wyjaśniała studentom Agata Thannhäuser.

Prace zaczynają się od kwerendy historycznej, skutkiem której są wytypowane miejsca, gdzie bohaterowie mogli zostać pochowani. Drugi etap zahacza o archeologię i okazuje się niezwykle pomocny np. przypadku podwójnego pochówku i odróżnieniu warstw glebowych. Etap antropologiczny jest skorelowany z medycyną sądową. Badacze mają zasadę, że jeżeli antropolog na stole oględzinowym rozkłada szczątki, to później medyk sądowy je składa. Nie można bowiem niczego przeoczyć. Ostatnim odcinek dotyczy genetyki.

Zbrodni na żołnierzach drugiej konspiracji trudno nazwać pochówkami. Mówimy o wrzuceniu do wykopanego dołu twarzą do ziemi, często po postrzale w tył głowy, czyli uśmierceniu „metodą katyńską”. Czasem także ze związanymi rękoma. To nie jest pochówek intencjonalny, dość szybko rozpoznawalny przez badaczy.

- My przede wszystkim ustalamy trzy podstawowej markery: płeć, wiek i wysokość ciała. Dodatkowo opisujemy cechy indywidualne - tłumaczyła antropolog. Jak rozpoznać płeć? Na podstawie np. wyglądu czaszki i miednicy. Wiek natomiast m.in. na podstawie takich elementów jak spojenie łonowe, kość miedniczna, czy koniec mostkowy żebra. Jeżeli tej części nie ma, ustalenia okazują się bardzo ogólne.

- Pewne cechy na ludzkim szkielecie pozwalają stwierdzić, że mamy do czynienia z osobą młodą. Do cech indywidualnych należy uzębienie. Wszelki ubytki, działalność protetyczną za życia bohatera. Czasami rodziny pamiętają np. że dziadek miał złote zęby. To dla nas bardzo ważna informacja i element zaczepienia - tłumaczyła Agata Thannhäuser.

Naukowcy zawsze sporządzają protokół ekshumacyjny. - W momencie gdy mamy już ekshumowanych z różnych miejsc kraju prawie 700 osób, nie jesteśmy w stanie tego zapamiętać. Archiwum okazuje się po czasie niezbędne - argumentowała antropolog.

Pamięta jedyny taki przypadek, kiedy do stanowiska do pobierania materiałów genetycznych przyszły siostry Ewa i Elżbieta Smolińska. - Jak się potem okazało, obok na stole oględzinowym leżał wtedy szkielet ich ojca, Eugeniusza Smolińskiego, którego udało nam się zidentyfikować. Wtedy nikt o tym nie wiedział. Niezwykły zbieg okoliczności? - pytała samą siebie i studentów.

Opowiedziała także przypadek poszukiwań żołnierzy wyklętych na cmentarzu garnizonowym w Gdańsku. - Na początku szukaliśmy głownie „Inki” i „Zagończyka”. Nie chodzi o wartościowanie, ale to najsłynniejsze nazwiska - rozpoczęła prelegentka.

Zespół stwierdził, że zaczniemy prace od jednego z chodników. Wcześniej w tym miejscu badania georadarowe nie wykazały anomalii. Wyszła informacja, że nie ma tam żadnych szczątków. Mimo to zaczęli kopać na zasadzie: „A to może od tego miejsca”. Na 40 cm głębokości ujawniły się szczątki. Bardzo płytko jeśli chodzi o pochówek.

- W niektórych przypadkach dysponujemy opisem osoby więźnia. Po wielu latach bazujemy tylko na niektórych informacjach z archiwum, często zdawkowych, ale po latach kluczowych - mówiła A. Thannhäuser.

Czasem udaje się znaleźć fragmenty grzebyka, szczoteczkę do zębów. Mogą to być również medaliki. Niestety rodziny nie wiedzą, czy bliski miał medalik ze sobą. A więźniowie byli w stanie ukryć takie rzeczy przed oprawcami.

- Jeśli chodzi o Cmentarz Osobowicki, znaliśmy tylko ok. 12 proc. danych identyfikacyjnych pozyskanych z kart więziennych. Źródła informacji np. dokumentacja UB, więzienna czy informacja wojskowa, nie zawsze są prawdziwe. Z drugiej strony wypytujemy też rodzinę - oświadczył naukowiec.

Przyznaje, że emocje pojawiały się szczególnie przy identyfikacji. Nie raz miała łzy w oczach, gdy widziała rodziny, które czekały tyle lat na odzyskaną godność krewnych.

 - Dzięki naszej pracy byliśmy w stanie zwrócić im bliskich. To najważniejszy aspekt poszukiwań. Obojętnie jaki jest trud, najważniejszy jest efekt. Chcemy przywrócić tożsamość tym wszystkim osobom, które od wielu lat leżą w całej Polsce w bezimiennych grobach - zadeklarowała Agata Thannhäuser.