Z więźniów uczynił aktorów

Maciej Rajfur

publikacja 27.02.2016 17:40

Trzask krat, szczęk zamków i brzęk kluczy ucicha. Kaplicę zakładu karnego wypełnia półmrok i cisza, które razem tworzą specyficzny klimat. Na środek pomieszczenia powoli wychodzi sześciu mężczyzn. Opowiedzą historię innego mężczyzny, który 75 lat temu oddał życie za współwięźnia w obozie koncentracyjnym Auschwitz.

Z więźniów uczynił aktorów Spektakl ma zostać zarejestrowany w formie elektronicznej Maciej Rajfur /Foto Gość

Sztuka teatralna w takim miejscu? Absurd - pomyślą niektórzy. W Wołowie za kratami kilku mężczyzn stworzyło spektakl, którego ewangeliczne przesłanie może iść na cały świat: "Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich". Czasem proste, innym razem trudniejsze formy wyrazu pokazały życie Maksymiliana Kolbe i jego drogę do świętości.

Więźniowie to amatorzy, ale z zadziwiającą lekkością posługują się formą teatralną, by przedstawić losy bohaterskiego franciszkanina. Nie chodzi tylko o wyuczone kwestie. W tym widać było serce i zaangażowanie. Każdy ruch dopracowany, każdy gest uzasadniony. Dobrze wykorzystana muzyka oraz dźwięki na żywo.

- Mając kaplicę z tak wspaniałym patronem warto pokazać jego historię i ująć w formie spektaklu wspaniały przekaz jaki za sobą niesie - mówi Cezary Dec, jeden z więźniów, autor scenariusza.

Lider grupy podkreśla, że zanim doszło do premiery, aktorzy musieli nie tylko dobrze poznać losy kapłana w czarnym habicie, ale także przesłanie, jakie niesie za sobą jego życie i ochotnicza śmierć za ojca rodziny.

Paweł Drewnik wcielił się w rolę „czarnego charakteru”, czyli SS-mana, który posyła więźniów Auschwitz na śmierć. - Tak wyszło, że ja go zagrałem i nie zastanawiałem nad faktem, że naśladuję zbrodniarza. Zależało mi, żeby nasz projekt dobrze wyszedł - mówi Paweł.

Wszyscy podkreślają, że w czasie wyjścia na teatralne deski za kratami odczuwali stres, który z każdą kolejną sceną mijał, ale na początku lekko wiązał głos w gardle.

- Pierwszy raz występowaliśmy przed publicznością. Przed innymi współwięźniami, kapłanami. Ta świadomość podwyższa adrenalinę - uzupełnia Sebastian Pijanowski.

To pierwsze tego typu przedstawienie w wołowskim zakładzie karnym. Skąd inspiracja św. Maksymilianem? - Jest patronem naszej kaplicy i łączy nas z nim kilka elementów, które odkrywaliśmy w czasie prób i poznawania jego losów - mówi Jarosław Juszczak.

- W materiałach, z którymi się zapoznawałem, zaciekawiło mnie to, że nie wszyscy zgadzają się z jego świętością. Niektórzy oskarżali go nawet o antysemityzm. Dla mnie to kapłan, który zasłużył się dla ojczyzny i bezwzględnie wielki człowiek - stwierdza P. Drewnik.

Na bazie prób, spotkań i wspólnych dyskusji osadzeni zauważyli akcenty łączące ich z postacią świętego franciszkanina.

- Obóz jako więzienie. Dalej, ta historia opiera się na śmierci, a tutaj są wśród nas ludzie... np. ja... którzy popełnili grzech zabójstwa. Nie chcę się, broń Boże, porównywać ze św. Maksymilianem, ale nasze wyjście na scenę i chęć występowania jest jakąś odwagą. Bohater tej sztuki także się nią odznaczył. Oczywiście o wiele większą od naszej - wymienia Cezary Dec.

Więźniowie chcą dalej występować. Już spotykają się docinkami innych osadzonych, ale nie przejmują się złośliwościami. Podbudowują siebie nawzajem do kreatywnego działania.

- Wielu na wolności myśli, że jesteśmy na dnie. To prawda. Przez chwilę byliśmy, ale z dna można się bardzo szybko odbić i na tym nam zależy. Oprócz pracy, chcemy spożytkować czas, którym tu dysponujemy i rozwijać się - argumentuje Jarosław Juszczak.

W trakcie przygotowań w każdym z aktorów budziło się wiele refleksji. Postać franciszkanina męczennika nie dawała spokoju, ciągle chodziła po głowie.

- Z bloku śmierci uczynił świątynię! Faszyści byli przerażeni, że tam się ludzie modlą, śpiewają, wychwalają Boga. A ci więźniowie Auschwitz, którzy widzieli tę postawę, dostali nowe siły. Zobaczyli, jak wielki człowiek żył koło nich. On nie tylko oddał życie za jednego. W sposób pośredni uratował i do dzisiaj ratuje wiele istnień - wyjaśniał Janusz Kulmatycki, który zagrał główną postać.

Z pomocą pani wychowawczyni i Zbigniewa Walerysia po kilku miesiącach udało się stworzyć spektakl logiczny, a zarazem wzruszający. Każdy dołożył swoją cegiełkę.

- Padło między nami słowa, że duch św. Maksymiliana gdzieś tu krążył i nas wspierał - dodaje Cezary Dec.

Pozytywnie do chęci teatralnej grupy więźniów podchodzi kapelan więzienia ks. Stanisław Małysa, który już ma kolejny pomysł na sztukę.

- To miejsce, nasza kaplica, wyzwala miłosierdzie. Kolejny program musi więc dotyczyć miłosierdzia wobec tych, którzy czynią źle. W kontekście Roku Miłosierdzia, który ogłosił papież Franciszek, wierzę, że wymyślicie coś kreatywnego - zwrócił się do osadzonych kapłan.

Oni sami mają zapał i deklarują, że od św. Maksymiliana Kolbe się dopiero zaczęło.

- Każdy z nas zachowuje po takim projekcie ewangeliczne prawdy, których świadectwo dał bohaterski kapłan. Oddać życie za drugiego człowieka to największa miłość, jaką można tu na ziemi okazać - spuentował Cezary Dec.