Jak pracowita pszczoła

Agata Combik

|

GN 24/2011

publikacja 06.03.2016 16:16

U ks. Franciszka Rozwoda gości wita w progu śpiew małego ptaszka - pogodnego jak właściciel i podobnego do ptaków na jego dawnym jubileuszowym obrazku ze świętym z Asyżu. Najstarszy kapłan naszej diecezji 20 czerwca 2011 roku obchodzi 74. rocznicę święceń, jesienią - 100. urodziny.

Jak pracowita pszczoła Ks. kanonik Franciszek Rozwód Agata Combik /Foto Gość

Kolorowy ptak przysiadł obok książek, albumów, listów – śladów niezliczonych kapłańskich spotkań z ludźmi. Jakiś pan dziękuje w liście ks. Franciszkowi za otrzymaną w konfesjonale naukę na temat modlitwy. Dawna uczennica przesyła wiersz, w którym wspomina, jak dojeżdżał wiele kilometrów rowerem na katechezę, a obok widać zdjęcie ślubne ukazujące trzecie pokolenie osób z jednej rodziny, którym sędziwy już kapłan łączył stułą ręce. – Błogosławiłem małżeństwo mojego brata, potem bratańca, a następnie widocznego tu syna bratańca – wspomina. A  choć ksiądz nazywa się „Rozwód”, małżeństwa są trwałe i szczęśliwe.

Boże znaki i przyjaciele

Jak usłyszał wezwanie do kapłaństwa? – Pan Bóg daje człowiekowi znaki – tłumaczy. – Pamiętam z młodości różne „Boże zaskoczenia”. Bardzo lubiłem chodzić do kościoła, na majówki, na różne uroczystości. Kiedyś, gdy mnie wołali do  zabawy, mama mi  powiedziała: „Ty do większych rzeczy jesteś przeznaczony”. Te słowa jakoś mi potem chodziły po głowie. Po maturze, pamiętam, poszedłem do księdza i spytałem go, na jakie studia mógłbym  się nadawać. On mi na to: zapisz się na teologię.

Tak też się stało. Ostateczne jednak potwierdzenie powołania przyszło na drugim roku seminarium. – Kiedy się bałem, czy dam sobie radę, czy zdam egzaminy, będąc w kaplicy, dosłownie poczułem wstrząs ciała i usłyszałem głos: „Nie bój się, będzie ci dobrze” – i te słowa towarzyszą mi przez całe życie. Mogę powiedzieć, że było ono dla mnie dobre, bardzo dobre.

W pierwszej parafii, w Nawarii koło Lwowa, ks. Franciszek od razu został rzucony na głęboką wodę. Proboszcz, człowiek podeszły już w latach i schorowany, właściwie wszystkie obowiązki pozostawił świeżo upieczonemu kapłanowi, wspierając go jedynie radą. – Do  tej pory utrzymuję łączność ze swoimi pierwszymi uczniami stamtąd, których przygotowywałem do I Komunii św. – mówi ks. F. Rozwód. Wśród nich są August Barabasz, Janina Oparowska, Józefa Malicka. – Co  miesiąc mnie odwiedzają. Co  roku w  większym gronie Kresowiaków gromadzimy się na spotkaniu opłatkowym i na święconym jajku.

– Pamiętam, jak ks. Franciszek rozkładał swoją pelerynę i udawał, że leci jak na skrzydłach. Był i jest bardzo pogodnym księdzem – wspomina A. Barabasz. – Chodził z młodzieżą na wycieczki, organizował przedstawienia, jasełka. Po latach to ks. Rozwód był sprężyną akcji odnowienia kościoła w Nawarii. Dziś, gdy idziemy razem, to ja, jego uczeń, czasem nie mogę za nim nadążyć.

Po  Nawarii przyszedł czas na pracę w Bóbrce i w Porchowej. Tutaj pewnego razu ktoś zrobił zdjęcie, na którym ks. Franciszek trzyma na wyciągniętej ręce małą Basię w czepku z falbankami. Po kilkudziesięciu latach otrzymał list i fotografie – tamtą sprzed lat i współczesną, z 70-letnią panią Barbarą.

Dawni parafianie ze Wschodu za pomocą internetu odszukali „swojego” księdza, napisali, a potem odwiedzili. Okazuje się, że mała dziewczynka sprzed lat została mamą kapłana.

Lory, kościoły, ule

Na Dolny Śląsk ks. F. Rozwód przyjechał jesienią 1945 r. Pamięta dobrze dramatyczne chwile przed wyjazdem, związane z napaściami banderowców. Kiedyś, będąc na plebanii u swojego kolegi – też księdza – usłyszał odgłosy wybuchów. – Lecimy do okna, a tu pali się cała wioska... Wymordowano wtedy ok. 135 osób – wspomina. – Za dwa tygodnie spłonęła druga wioska. Zrozumieliśmy, że nie ma tam dla nas miejsca. Z żalem, ale wyjechaliśmy.

Ruszyli w nieznane, pociągiem towarowym złożonym z wielu lor (rodzaj wagonów). – Wysiedliśmy w Laskowicach koło Oławy. Biskup przeznaczył mnie do Bierutowa; miałem też zająć parafię Solniki Małe. Zamieszkałem w Wabienicach – opowiada ks. Franciszek. – Był listopad, mieszkańców niemieckich już nie było. Miałem pod opieką jeden kościół katolicki i sześć poprotestanckich. Były bardzo zniszczone; początkowo Mszę św. odprawiałem w szkole w  Wabienicach. To był trudny czas, ale i ludzie bardzo angażowali się we wszelkie prace. W sumie, po przyjeździe do archidiecezji wrocławskiej, zająłem, poświęciłem i doprowadziłem do porządku 15 kościołów.

Pracowity jak pszczoła kapłan sam bardzo cenił... pszczoły. Przewiózł je nawet w dwóch ulach w pociągu ze Wschodu na Dolny Śląsk. – Miałem dużą pasiekę, z 30 ulami. To była moja wielka pasja – przyznaje. Tymczasem z Wabienic jego dalsza droga biegła przez parafie w Bielawie, Stroniu Śl., Żabinie, Siedlęcinie i Prochowicach. W kolejnych miejscach tworzyły się więzi trwające do dziś.

Dwa lata temu ks. Franciszek został zaproszony na niecodzienną uroczystość w Żabinie – zorganizowano tam obchody 50. rocznicy przyjęcia I Komunii św., której ks. Rozwód udzielił w 1959 roku 54 dzieciom. Z tego grona do Żabina przyjechały 32 osoby; z rodzinami była ich ponad setka. Wzruszające było wspólne zdjęcie, do którego ustawili się podobnie jak kiedyś do pierwszokomunijnego.

W tym roku miłym przeżyciem była 30. rocznica święceń kapłańskich księdza, który jako ministrant był wychowankiem ks. Franciszka. Z grona jego podopiecznych wywodzi się kilku kapłanów – w tym m.in. ks. prof. Antoni Młotek – i kilkanaście sióstr zakonnych.

Pod anielskim skrzydłem

Żuję kolację – w niej polędwica
Me podniebienie smakiem zachwyca.
Pogodnie dumam o tej starości...
Czy ona musi stale nas złościć?
Przecież jest piękna. Masz sporo czasu...
Chcesz iść nad wodę albo do lasu,
To sobie idziesz – nikt ci nie broni,
z łóżka zbyt wcześnie też nikt nie goni (...)”

Ksiądz Franciszek z uśmiechem recytuje wiersz nieznanego autora. Ma sporą kolekcję takich poezji, fraszek, dowcipów i powiedzonek. Sędziwy wiek w jego wydaniu bynajmniej nie wygląda posępnie. I daleki jest od nudy czy pustki – bo przecież kapłan cały czas zaangażowany jest w pracę duszpasterską w parafii pw. św. Franciszka z Asyżu. – To jedynie wola Boża i Boże rozporządzenie – mówi, nawiązując do swoich lat. – Ja nic specjalnego nie robię. Chwalę wszystko, co na stole, i cieszę się, że mogę jeść z innymi.

Nie jest jedyną długowieczną osobą w swojej rodzinie – siostra ks. Franciszka, Rozalia, żyła 106 lat.

W minionych latach nie brakowało jednak chwil, gdy dy życie ks. Rozwoda wisiało na włosku. – W Nawarii, podczas remontu kościoła, musiałem dokładnie kontrolować pracę murarzy, którzy nie zawsze wywiązywali się ze swoich obowiązków – opowiada. – Kiedyś szedłem zbadać, jak wykonali pracę na dachu. Gdy byłem na górze, oparty tylko o rynnę, nogi zaczęły się pode mną trząść. Byłem bliski upadku z wysokości 20 m. Nagle usłyszałem: „Franek, trzymaj się”. Opamiętałem się, uspokoiłem, dostrzegłem, że mogę opierać się o haki. Wszystko dobrze się skończyło. Widzę w tym pomoc Anioła Stróża. Podobnie jak w kolejnym wydarzeniu, o którym powiedział mi po latach pewien pan z Nawarii. Murarze, źli, że ich tak pilnowałem, zrobili na mnie pułapkę – specjalnie nie oparli desek o drugą drabinę na rusztowaniu, żebym idąc po nich, spadł. Człowiek, który mi o tym opowiadał, a który widział te zabiegi, twierdzi, że usłyszał: „Nie zabijaj księdza”. Zrozumiał, że jeśli nie zapobiegnie wypadkowi, będzie za niego współodpowiedzialny. Poprawił deski. Murarze dziwili się, że księdzu nic się nie stało.

Ksiądz Franciszek wspomina również wypadek samochodowy, w którym niemal cudem uniknął śmierci. Widać jest Panu Bogu i ludziom wciąż bardzo na  ziemi potrzebny. A kolejne listy, zaproszenia, goście i penitenci wyraźnie to potwierdzają.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.