Z krzyżem na wariackich papierach

Maciej Rajfur

publikacja 20.03.2016 10:58

Długo się opierali, ale ostatecznie wzięli swój krzyż i przeszli. Wiesław i Janusz, kościelny i organista z jednej parafii, pokonali 40-kilometrową Ekstremalną Drogę Krzyżową z Wrocławia do Trzebnicy, choć wszystko wokoło im odradzało.

Z krzyżem na wariackich papierach Wiesław (po prawej) i Janusz pochodzą z jednej parafii w Obornikach Śląskich Maciej Rajfur /Foto Gość

W sobotę rano w zakrystii Janusz poinformował Wiesława, że idzie, że się zdecydował. - To był dla mnie przełomowy moment. Nie mogłem się potem skupić. Nawet mówiłem mu, żeby sobie odpuścił, ale on mi wtedy zadał takie pytanie: „Pan Jezus kiedyś modlił się w Ogrójcu i co byś mu wtedy powiedział, żeby sobie odpuścił?”. Ruszyło mnie i zrozumiałem, że muszę pójść, bo Bóg mnie wzywa - opowiada Wiesław, kościelny z parafii św. Judy Tadeusza i Antoniego Padewskiego w Obornikach Śląskich.

Niespecjalnie czuł się na siłach. Jeszcze podczas jazdy samochodem do Wrocławia namawiał swojego młodszego kolegę, żeby wybrali jednak krótszą, 30-kilometrową wersję. Janusz nie odpuścił. Sam też miał obawy, nie wszystko układało się tak, jak chciał, ale decyzję podjął. Wiesław na EDK zebrał się, jak sam określa, na „wariackich papierach”, a dziś ma wielką satysfakcję, że udało się pokonać własne słabości.

- Wahałem się, bo akurat w sobotę miałem dużo pracy i nie byłem wypoczęty. Nagle zaczęło mnie też wszystko boleć. Wiadomo, zły próbuje odciągnąć od Bożego pomysłu - stwierdza 50-latek.

Szedł w kilku intencjach, ale głównie w swojej. Od 6 lat kroczy bowiem ścieżką nawrócenia. Odrzucił wielkie zło, które wkradło się na lata do jego życia. Był uzależniony od alkoholu, podejmował próby samobójcze, ale Bóg go z tego wyciągnął.

- Jakiś czas temu dopadła mnie choroba, myślałem, że mam raka, ale okazało się, że to tylko kamień na nerkach - mówi Wiesław. Całonocną wędrówkę ofiarował jako podziękowanie, ale też pokutę za wyrządzone Bogu, sobie i bliskim zło.

30-letni organista z tej samej parafii też przyznaje, że szedł w EDK w podziękowaniu i pokucie. - Nie mam możliwości pójść na pieszą pielgrzymkę czy na dłuższe rekolekcję, więc są to dla mnie całonocne rekolekcje. Idę w swojej intencji, żebym potrafił od siebie więcej wymagać. Wedle słów św. Jana Pawła II: „Wymagajcie od siebie, choćby inni od was nie wymagali” - wyjaśnia.

Wszystko przed wyjściem z parafii św. Jadwigi Śląskiej w Leśnicy oddali w ręce Pana Boga. - Biłem się z myślami od dwóch tygodni. Wieczory przychodziły i mówiłem: „Dobra, nie idę”. Rano się budziłem z deklaracja na ustach: „Wyruszę” - opowiada Janusz.

Pracuje jako organista w kościele, ale gra też w zespole. - Przychodzą czasem takie weekendy, że gram na ślubie w kościele, potem na weselu całą noc i później w niedzielę cały dzień w kościele… a jeszcze później na poprawinach. Wtedy jakoś człowiek daje radę. Tak sobie pomyślałem, że tę jedną noc muszę podołać na EDK, bo skoro cały weekend potrafię się tak oddać swojej pracy, to Panu Bogu nie oddam jednej nocy wędrówki? - analizował 30-latek.

Uczestnicy EDK z Obornik Śląskich dotarli do grobu św. Jadwigi w Trzebnicy ok. 6 rano. Po przejściu Ekstremalnej Drogi Krzyżowej Janusz pojechał grać na Godzinkach w kościele. Dzisiaj jako organista musi być obecny na każdej Mszy św. w swojej parafii.