Pan Bóg i zwichnięta szczęka

biuro sdm, ac

publikacja 21.06.2016 17:39

Poznaj historię Heidi i jej udziału w ŚDM w 2008 r. w Sydney w Australii oraz świadectwo Susanne.

Pan Bóg i zwichnięta szczęka Tak było na ŚDM w Kolonii. Teraz niemiecka młodzież przyjedzie na ŚDM m.in. do Wrocławia Henryk Przondziono /Foto Gość

Przedstawicielki młodzieży z grupy Jugend 2000 z Niemiec, która przyjedzie na Dni w Diecezjach do Wrocławia, dzielą się swoimi świadectwami.

Heidi na ŚDM najpierw nie chciała jechać, potem... nie chciała z nich wracać. Oto, czego doświadczyła:

„Na te ŚDM nie chciałam jechać wcale. Po pierwsze dlatego, bo nie miałam wtedy nic wspólnego z wiarą, po drugie, bo nigdy wcześniej nie leciałam samolotem. A z Niemiec do Australii leci się od 18 do 22 godzin z postojem. Moja siostra była już z ruchem Młodzież 2000 (J2000) na ŚDM w Kolonii i uważała to za tak fajne i wspaniałe przeżycie, że chciała też jechać na ŚDM do Australii...” Uznała jednak, że to jej siostra potrzebuje tego wyjazdu bardziej niż ona – zwłaszcza, że wówczas Heidi każdy weekend spędzała na imprezie i była zainteresowana głównie chłopcami i alkoholem. Choćby ze względu na cenę rodzice uznali, że tylko jedno z dzieci może polecieć na ŚDM. W porozumieniu z nimi siostra zgłosiła do wyjazdu w ruchu Młodzież 2000 właśnie Heidi.

 „Na kilka dni przed lotem, ale i wcześniej, byłam ekstremalnie wściekła na wszystkich domowników – wspomina. – Darłam się, pajacowałam, krzyczałam i wyrażałam totalny sprzeciw. Pojechać jednak musiałam, bo podróż była zabukowana i opłacona… Żeby być cool, kumplom, którzy wtedy pytali, gdzie znikam na ten czas, opowiadałam, że jadę na urlop do Australii… Podczas lotu wciąż jeszcze dużo bardziej interesowałam się różnymi rodzajami piwa oraz chłopcami w samolocie niż sprawami wiary.

Pierwszego dnia graliśmy w grę >na poznanie się<, rzucając piłką, i dostałam nią z całej siły prosto w twarz. Wskutek tego moja szczęka uległa zwichnięciu i przesunięciu z boku i do tyłu tak, że po prostu nie mogłam mówić. Oznaczało to tyle, że muszę jechać do szpitala. Na miejscu nie było jeszcze wtedy auta i mogliśmy tam pojechać dopiero wieczorem… To oczywiście super uczucie, gdy jest się zmuszonym lecieć na drugi koniec świata, dopiero tam dojechać, a tu zdarza się coś takiego i trzeba jechać do szpitala w obcym kraju, w którym nie zna się standardów higieny… Jednocześnie musisz czekać, aż ktoś ci pomoże…To był dla mnie >piękny policzek<, także psychicznie.

Pamiętam jeszcze, że na obiad było spaghetti, a ja byłam głodna jak wilk i udało mi się włożyć makaron do ust, ale zabolało, gdy tylko spróbowałam rozgnieść go językiem… Po obiedzie był wykład o spowiedzi generalnej i pomyślałam, że to obojętne, czy będę siedziała z zimnym okładem w pokoju i czekała na samochód, czy słuchała tego tutaj. I tak mnie boli, i tak… Więc usiadłam z tyłu z zimnym okładem i słuchałam.

I im więcej tamten ksiądz opowiadał o spowiedzi generalnej, tym szybciej i gwałtowniej zaczynało bić moje serce. I dostrzegłam to bardzo wyraźnie, że muszę odbyć taką spowiedź z całego życia. Powiedziałam wtedy w myślach, Boże mój, Ty to jesteś zabawny, nie mogę mówić, mam zwichniętą szczękę, jak miałabym teraz odbyć spowiedź??? Serce biło mi jednak coraz mocniej i wiedziałam, że spowiedź muszę odbyć teraz. Ledwie ksiądz dotarł do końca i wyszedł drzwiami z przodu, ja już wyszłam drzwiami z tyłu i całkiem szybko podążałam za nim. Dawałam mu znać rękami i nogami, że chciałabym się teraz wyspowiadać. Myślę, że na początku w ogóle nie zrozumiał, czego właściwie chcę, bo naprawdę nie mogłam mówić, ale potem poszedł ze mną i usiedliśmy na takiej małej ławce nieopodal puszczy. Z każdym słowem, które starałam się wypowiedzieć, szczęka się obluzowywała i moja spowiedź z życia trwała około 2 godzin.

Sądzę, że na początku tamten ksiądz prawdopodobnie wcale nie rozumiał, co właśnie mówiłam, ale z każdym słowem było coraz lepiej. W którymś momencie odłożyłam zimny okład na bok i zaczęłam używać chusteczki, w którą był owinięty, żeby mnie aż tak nie ziębił, do wycierania łez i nosa… Po tych dwóch godzinach ksiądz dał mi rozgrzeszenie i nie tylko moja szczęka była znowu nastawiona, poczułam się również lekko na duszy, jak ptak…

Kiedy byłam w drodze powrotnej do swojej grupy, z naprzeciwka zbliżył się mój opiekun i powiedział, że auto jest już gotowe i możemy jechać do szpitala. Potem przyjrzał mi się i powiedział: >To wygląda jak wcześniej, zupełnie normalnie, już niczego nie widać<. Odpowiedziałam mu: >Nie muszę już jechać do szpitala, byłam u spowiedzi<. Mówię Wam, jego wzrok był nie z tej Ziemi, szczęka mu opadła i oniemiał… Inni także nie mogli dać temu wiary… Pewnie sama pukałabym się w czoło i uznała za wariata kogoś, kto dwa dni wcześniej powiedziałby, że pójdę się wyspowiadać, a co dopiero mówić o cudach, które przy tym miały miejsce…

Pozostała część ŚDM była tak cudowna i pełna radości, że wcale nie chciałam wracać do domu…

Oczywiście od tego czasu miałam w swoim życiu i w życiu swojej wiary wzloty i upadki, ale myślę, że to całkiem normalne i przecież widzę myśl przewodnią, której Pan Bóg pomaga mi się trzymać przez cały czas.

W międzyczasie tak wiele mi podarował i uczynił tyle cudów, że zawsze porównuję się z niewiernym Tomaszem, który też musiał najpierw zobaczyć, żeby uwierzyć…

Dzisiaj należę do centrum zespołu Młodzieży 2000 organizującego podróż na ŚDM do Krakowa, ponieważ podczas ŚDM w Sydney oraz w Rio tak wiele otrzymałam, i ŚDM są taaaak nie do opisania wyjątkowe i cudowne, że chciałabym wielu osobom dać tą samą możliwość.

Bóg zna Twoje wczoraj, daj mu swoje dzisiaj, a zatroszczy się o Twoje jutro :)”

*

Oto świadectwo Susanne:

Szczęść Boże :) = typowe pozdrowienia z Bawarii ;)

Nazywam się Susanne M. Piendl i pochodzę z Niemiec. Obecnie mieszkam we Fryzyndze (koło Monachium). Mam 22 lata i kształcę się, aby w przyszłości zostać nauczycielką wspomagającą. Wiara chrześcijańska zawsze odgrywała bardzo ważną rolę w moim życiu, ponieważ od dziecka dostawałam przykład, jak autentycznie ją przeżywać. Przez ruch młodzieżowy Jugend 2000 poznawałam Boga jeszcze intensywniej na festiwalach modlitwy i nocach uwielbienia i od tego czasu Jezus towarzyszy mi każdego dnia w mojej codzienności.

Odkryłam, że wiara jest młoda i żywa, że jest nie tylko historią z Biblii. Ona działa także dzisiaj i wolno nam do niej dochodzić w pełnym zaufaniu. Oczywiście nie zawsze jest łatwo, ale właśnie wtedy, kiedy jest najciężej, czuję, że Bóg jest blisko mnie i że mnie zaprasza, żebym z Nim niosła swój krzyż.

Ostatnie Dni Młodzieży w Rio de Janeiro były dla mnie najlepszym urlopem, jaki kiedykolwiek miałam! Stać pośrodku wielu tysięcy osób, wspólnie śpiewać pieśni, dzielić się wzajemnie wiarą oraz w pełni radości i wdzięczności doświadczać kultury, kraju, ludzi i żywej wiary… Pamiętam jeszcze dobrze, jak ostatniego dnia papież Franciszek powiedział nam na drogę następujące trzy słowa: >Idźcie – bez lęku – żeby służyć!<.

Nie musimy bać się przyszłości. Przeżywajmy chwilę taką, jaką ona jest, z jednoczesną świadomością, że Bóg stworzył nas właśnie takimi, jakimi jesteśmy. I dokładnie takimi chce nas powoływać. Tutaj, w codzienności, w szkole, w pracy, w czasie wolnym.

Pełna radości już jestem ciekawa, jakie będą nadchodzące Światowe Dni Młodzieży w Krakowie! Przede wszystkim dlatego, że jest to miejsce urodzenia świętego papieża Jana Pawła II. Z pewnością wrócę z wieloma wyjątkowymi i wartościowymi, nowymi przyjaźniami, i przeżyję wielkie święto wiary :)