Misje na cyberkontynencie

Maciej Rajfur

|

Gość Wrocławski 28/2016

publikacja 07.07.2016 00:00

Facebook, Instagram, Twitter, YouTube czy Snapchat – dla ludzi starej daty te nazwy brzmią niczym magiczne zaklęcia. Media społecznościowe zyskują na znaczeniu. A w nich Kościół z Dobrą Nowiną staje się coraz bardziej widoczny.

Wiara odkrywa coraz więcej miejsca dla siebie w przestrzeni nowych mediów, dając świadectwo Prawdy. Wiara odkrywa coraz więcej miejsca dla siebie w przestrzeni nowych mediów, dając świadectwo Prawdy.
Maciej Rajfur

Cytując Elżbietę Bieńkowską, która tymi słowami niegdyś wywołała burzę w całym kraju, trzeba jasno powiedzieć: „Taki mamy klimat”. W przeciwieństwie do tego atmosferycznego – uzależnionego od szerokości i długości geograficznej – ten, o którym mowa, na całym świecie zmierza w jednym kierunku. Dynamicznie postępuje komputeryzacja (to słowo już jest chyba nawet niemodne, lepiej powiedzieć: smartfonizacja), dalej: cyfryzacja i wirtualizacja rzeczywistości.

Media społecznościowe zwłaszcza dla młodych ludzi stały się podstawową platformą komunikacji, wymiany i szukania informacji o świecie. Prędkość tych procesów wprawia w zdumienie. Wystarczy, że człowiek na chwilę przymknie w życiu oczy, a już jest z tyłu. Załóż konto w innym miejscu, bo tu, gdzie jesteś, już nikt nie zagląda. Jak na to wszystko reaguje Kościół? Jak zawsze: głosi Chrystusową Ewangelię. Chrześcijaństwo w dobie internetu przybiera nowe formy. Na siódmym kontynencie Bóg woła ludzi pod swoje skrzydła ustami, choć może trafniej byłoby napisać: profilami hierarchów i księży.

Jezus mógłby tweetować

W archidiecezji wrocławskiej nie trzeba daleko szukać. Najlepiej w myśl znanego przysłowia: „Przykład idzie z góry”. – Kiedy ksiądz abp Józef Kupny zakładał swój profil na portalu społecznościowym Twitter, powiedział: „Musimy być tam, gdzie toczy się życie ludzi” – wspomina ks. Rafał Kowalski, dyrektor Wydziału Komunikacji Społecznej. Metropolita tłumaczył wówczas, że dziś życie wielu – biorąc pod uwagę czas poświęcany na konkretne aktywności – toczy się w świecie wirtualnym. Dodał, że nie możemy zaniedbywać tego świata, jeśli chodzi o głoszenie słowa Bożego.

Od tego momentu upłynęło kilkanaście miesięcy. Z perspektywy czasu widać, że idea była trafna. – Ponad 3 tys. osób regularnie czytających wpisy naszego arcybiskupa świadczy o sporym zainteresowaniu jego przemyśleniami dotyczącymi Ewangelii czytanej danego dnia w Kościele – mówi ks. R. Kowalski. Jego zdaniem, jeśli ktoś ma wątpliwości, czy powinniśmy z Chrystusem i Jego słowem wchodzić do świata, gdzie – mówiąc delikatnie – znajdujemy treści całkowicie sprzeczne z Bożym przesłaniem, należałoby zapytać: czy Pan Jezus widział dla siebie miejsce na drogach Jerozolimy, gdzie sprzedawano woły i gołębie, gdzie przechadzali się zarówno pobożni faryzeusze, celnicy, jak i jawnogrzesznice? – Odpowiedź jest jasna: Jezus nie tylko nie unikał tych miejsc, ale właśnie tam chciał być szczególnie obecny. Zadanie „bycia obecnym” zlecił swoim apostołom. Nie mówił: „siedźcie i czekajcie”, ale „idąc – głoście” – tłumaczy rzecznik archidiecezji wrocławskiej. Zatem Ewangelia na Twitterze to kolejny etap odczytywania nakazu misyjnego Jezusa przez Jego uczniów. – Myślę, że dużo nie ryzykuję, mówiąc, że gdyby internet istniał w czasach Chrystusa, On sam wykorzystywałby go, by trafiać do człowieka. Wiele myśli Pana Jezusa ma charakter tweetów: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół”, „Módlcie się za tych, którzy was prześladują”. Krótkie, celne zdanie, które daje do myślenia, prowokuje do działania – stwierdza ks. Rafał Kowalski. Na końcu podkreśla, że podejmując działalność ewangelizacyjną w internecie, musimy pamiętać, że nic nie zastąpi osobistego przekazu słowa Bożego i spotkania twarzą w twarz ze świadkiem wiary.

Broda to tylko pretekst

Nie jest łatwo w wirtualnym tyglu przeróżnych propozycji, atrakcji, zdjęć, filmów i newsów wybić się np. z… ogłoszeniami duszpasterskimi parafii albo fotogalerią z wycieczki wspólnotowej. Na chwytliwy pomysł wpadł proboszcz parafii pw. św. Franciszka z Asyżu i św. Piotra z Alkantary w Namysłowie. Aby przyciągnąć ludzi do parafialnego profilu facebookowego, rzucił pewnej niedzieli z ambony szokujący zakład. Jeśli owy profil polubi 1000 osób, kapłan zupełnie zgoli charakterystyczną dla siebie brodę, którą nosił od kilku lat.

Nie trzeba było długo czekać. Gdy 1000 „lajków” stuknęło, obietnica została spełniona. Ale nie był to cel sam w sobie. Proboszcz regularnie zamieszcza na profilu informacje czy zdjęcia z życia parafii. Dodaje ogłoszenia duszpasterskie i różnego rodzaju grafiki oraz materiały ewangelizacyjne. – Spotykamy się dużym pozytywnym odzewem ze strony wiernych. Dla nas Facebook stał się ważnym miejscem zawiadamiania ludzi o tym, co dzieje się w kościele. Nie muszą iść do gabloty ogłoszeń, bo mają ją w smartfonie czy laptopie. Poza tym często następuje sympatyczna wymiana zdań – mówi ks. Bartosz Barczyszyn, proboszcz z Namysłowa.

Podkreśla, że naprawdę nie trzeba dużego wysiłku, aby użytkownikom internetu wiele z życia parafii pokazać. – Oczywiście, nic nie zastąpi głoszenia słowa Bożego z ambony, ale wirtualna aktywność ma zachęcić wiernych do czynnego udziału na płaszczyźnie parafialnej. Chrześcijaństwo musi nadążać za współczesnością. Wykorzystywać narzędzia, jakie daje świat, by dotrzeć z Dobrą Nowiną o Chrystusie jak najdalej – konstatuje.

Potrzebni cybermisjonarze

Z przestrzeni wirtualnej kreatywnie korzysta także ks. Piotr Wiśniowski. Kapłan znany w archidiecezji jako cybermisjonarz jest proboszczem w Stobrawie i współpracuje z Fundacją „Vide te Crede”. To także asystent kościelny Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy we Wrocławiu. Posługuje również we wspólnocie Mężczyzn św. Józefa. Na nadmiar wolnego czasu więc nie narzeka, jednak zbawienie w Jezusie Chrystusie głosi jeszcze w internecie.

Jego profil na Facebooku polubiło prawie 150 tys. ludzi z całego świata. – Gdy zacząłem swoją przygodę z siecią jako narzędziem ewangelizacji, wiedziałem, że idę robić swoje. Ciekawił mnie drugi człowiek i to, w jaki sposób jest w stanie otworzyć się na słowo Boże – opowiada kapłan. Sam zaczynał od komunikatora Gadu-Gadu, potem była Nasza Klasa, teraz jest Facebook. – Coraz więcej mówi się o Snapchacie i Instagramie. I tam także trzeba być z Ewangelią. Wyjść światu naprzeciw. Kościół powinien być obserwatorem i wyciągać wnioski. Wydaje mi się, że wielu kapłanów widzi, co się dzieje. Nasza obecność w internecie to konieczność, co pokazuje papież Franciszek i wielu hierarchów – tłumaczy ks. Piotr Wiśniowski.

Przypomina mu się sytuacja, kiedy Ojciec Święty podczas ŚDM w Rio de Janeiro zrobił sobie spontanicznie selfie z młodzieżą. Zdjęcie obiegło za chwilę cały glob. – To jest dzisiejszy styl życia i sposób na odbieranie świata przez młodego człowieka. Franciszek doskonale go czuje. Praktycznie wszyscy noszą ze sobą smartfony z dostępem do internetu, co sprawia, że cały czas się w nim znajdują – dodaje ks. Wiśniowski. Sztuką wobec tego jest wypracowanie sobie odpowiedniego filtra, który pozwoli nam właściwie posortować nachalny wirtualny świat. Niezawodna w tej roli jest Ewangelia. Jak zatem dotrzeć z nią w tym natłoku informacji, atakujących nas z monitorów i ekranów? – Nasze przesłanie musi być krótkie, komunikatywne, treściwe i nieść ze sobą emocje. Materiały pełnią rolę ziarna, przynęty, która zachęci do podjęcia realnego życia duchowego. O tym mówił św. Jana Paweł II w kontekście Nowej Ewangelizacji. Chodzi o szukanie nowych form i środków wyrazu – wyjaśnia ks. Piotr. Podkreśla przy tym, że wirtualne treści ewangeliczne nigdy nie zastąpią tego, czego można doświadczyć w Kościele rzeczywistym.

Zbawienne kliknięcia

Adam Bilski to prawdopodobnie jedyny kleryk w Polsce, który ma swój kanał na YouTubie. Odwiedziło go już kilka tysięcy osób. Ponieważ pasjonuje się rapem, zamieszcza tam swoje nagrania. Regularnie korzysta też z Facebooka, gdzie publikuje krótkie notki mówiące o przygodzie, jaką jest życie z Panem Bogiem. Niedawno wypuścił do sieci cykl filmików „Słowo na minutę”, czyli rapowane komentarze do Ewangelii. Nowatorska forma intryguje i taki jest jej cel. Zasiewa ziarno ciekawości.

– Pan Jezus był takim „pozytywnym szaleńcem” swoich czasów, więc nieszablonowe pomysły, które mają zbliżyć człowieka do Boga, uważam za dobre – mówi alumn V roku wrocławskiego seminarium. Jak zauważa, Kościół z natury jest misyjny, więc dlaczego obiektem misji nie uczynić nowego kontynentu, jakim jest internet? – Mam świadomość tego, że trzeba wychodzić w każdy jego zakamarek, by mówić o Chrystusie. W tym miejscu mogę powiedzieć coś z nadzieją, że ktoś zamiast na miniaturkę filmu pornograficznego kliknie na mój ewangelizacyjny materiał, nawet przez przypadek, i wtedy może przeżyje nieoczekiwaną zmianę – tłumaczy kl. Adam Bilski.

Zaznacza przy tym, że nowy kontynent nigdy nie zastąpi realnego spotkania z drugim człowiekiem i z Panem Bogiem. Może być tylko pomostem, który umożliwi przedostanie się na drugą stronę.

Dostępne jest 4% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.