Pojednanie na parterze - czyli Jej ludzie dziś

Agata Combik

publikacja 27.09.2016 10:21

Na słynny list biskupów polskich do niemieckich "odpisano" setkami innych listów, paczek, wizyt. Twórcza odpowiedź trwa do dziś. Pisana także z poleceniem "prześlij dalej" - na Wschód. Dortmundzko-wrocławsko-lwowska przyjaźń pod znakiem św. Jadwigi ma się dobrze.

Pojednanie na parterze - czyli Jej ludzie dziś Młodzi Polacy i Niemcy porządkowali we Wrocławiu cmentarze Agata Combik /Foto Gość

Orędzie z 1965 r. ze słowami „przebaczamy i prosimy o przebaczenie”, nie zabrzmiało jedynie w obrębie episkopatów, dysput przedstawicieli władz czy historyków.

We Wrocławiu, Dortmundzie, a ostatnio także Lwowie ludzie wciąż twórczo odpowiadają na zainicjowane przez kard. Bolesława Kominka pismo.

Z własnym prezydentem

– Dortmundzko-Wrocławska Fundacja im. św. Jadwigi [od września 2015 r. Dortmundzko-Wrocławsko-Lwowska] to owoc całkowicie oddolnych działań – mówi Monika Kordylewska, członkini Rady Fundacji ze strony polskiej, koordynatorka wielu fundacyjnych projektów.

– Wszystko zaczęło się od słynnego listu. Grupa niemieckich chrześcijan stwierdziła, że odpowiedź, z jaką się spotkał, jest zbyt słaba. Chcieli czegoś więcej. W 1966 r. utworzyli w Dortmundzie „Bensberger Kreis” i zaczęli szukać kontaktów po polskiej stronie, głównie wśród członków Klubów Inteligencji Katolickiej – dodaje.

Wrocław nie był jedynym celem ich wizyt, ale właśnie tu udało się nawiązać szczególnie trwałe kontakty. Bardzo ważną rolę na tym etapie odegrało małżeństwo Hecktów. – Pierwsze wizyty, odwiedziny, odbywały się w latach 70., w bardzo trudnych warunkach. Niemcom deptały po piętach służby bezpieczeństwa, zdarzały się szykany, włamania do samochodu. Nieformalne seminaria organizowano w domach, często przy wielkim garze bigosu. Gościom w ramach „atrakcji turystycznych” pokazywano, jak wyglądają PRL-owskie sklepy, z octem w roli głównej. Kiedy Polacy zaczęli jeździć do Niemiec, uczyli się z kolei, jak funkcjonuje społeczeństwo obywatelskie.

Fundacja formalnie została powołana do istnienia w 1991 r. – Nie wszyscy wiedzą, że mamy… prezydenta. Jest nim w dodatku biskup, obecnie bp Andrzej Siemieniewski. W przeszłości funkcję tę pełnił także śp. bp Józef Pazdur – tłumaczy Monika. Jej przygoda z fundacją zaczęła się od prowadzenia w parafii pw. Świętej Rodziny świetlicy, która otrzymywała z fundacji wsparcie. Została przez proboszcza wysłana na jedno z fundacyjnych seminariów, potem zaangażowana do tworzenia biuletynu. Z czasem „wsiąkła po uszy”.

Siostrzane parafie

– Od początku w tych kontaktach obecny był motyw pojednania, zmierzenia się z uprzedzeniami, trudną historią. Od zawsze rodzące się więzi miały charakter ekumeniczny. I w Polsce i w Niemczech włączyli się w nie katolicy i ewangelicy – mówi Tadeusz Lewandowski, pracownik Politechniki Wrocławskiej, przewodniczący prezydium fundacji ze strony polskiej. Przed laty został poproszony przez proboszcza św. Anny na wrocławskim Oporowie o reprezentowanie tej parafii w fundacyjnych kontaktach. Pozostał im wierny do dziś.

Kiedy w latach 80. w Polsce nastał dramatyczny kryzys, wrocławianie mieli już w Dortmundzie wypróbowanych przyjaciół, gotowych pomóc, materialnie i duchowo. Ta druga forma wsparcia wyraziła się choćby w głodówce, jaką podczas stanu wojennego prowadziła grupa osób w głównym kościele Dortmundu, na znak solidarności z Polakami. Pomoc materialna rozwijała się coraz bardziej. – Z czasem powstały tzw. partnerstwa. Skojarzono ze sobą konkretne parafie, polską z niemiecką. Chodziło o to, by w kontaktach uniknąć anonimowości, by ludzie mieli szansę się poznać. To wszystko zaowocowało międzyparafialnymi spotkaniami – tłumaczy T. Lewandowski.

Narodził się piękny zwyczaj, związany z Wielkanocą. Dortmundzkie wspólnoty przekazywały wrocławskim paschały – znak zmartwychwstania, światłości. Z czasem gromadzono na rzecz polskich przyjaciół także pieniądze, za które kupowano np. odżywki dla dzieci. Przez wiele lat dzięki funduszom przekazywanym Komitetom Charytatywnym w parafiach, zapewniano obiady w szkołach uboższym dzieciom. – Niemcy, przygotowując paczki, często zostawiali swój adres. Proboszczowie, np. śp. ks. Pikul z parafii pw. św. Rodziny, organizowali wręcz biura tłumaczeń, by Polacy mogli przekazać swoje podziękowania – wspomina pani Monika. – Znam osoby, które korespondowały ze sobą kilkadziesiąt lat zanim się zobaczyły po raz pierwszy w życiu.

Praktykanci i przyjaciele

Przez wiele lat działała – uruchomiona przez fundację i Arcybiskupi Komitet Charytatywny – apteka leków zagranicznych. Dzięki obu organizacjom funkcjonował punkt z używaną odzieżą. Jeszcze przy powodzi w 1997 r., pierwszy transport z pomocą z zewnątrz, jaki dotarł do Wrocławia, pochodził z Dortmundu.

Równolegle z charytatywnymi działaniami rodziły się projekty edukacyjne – spotkania językowe (np. kursy prowadzone w parafiach), seminaria, praktyki zawodowe. Z tych ostatnich miał okazję skorzystać Adam Marko, wrocławski student budownictwa. – Początkowo byłem zainteresowany wymianą językową. Kontakt z fundacją nawiązałem przez siostrę, która już wcześniej korzystała z fundacyjnych projektów – wyjaśnia. – Bardzo miło wspominam tamten czas. Rodzina, u której byłem zakwaterowany, niezwykle ciepło mnie przyjęła. Od razu przeszliśmy na „ty”. Praktyki odbywałem w przedszkolu. W Polsce uczestniczyłem później w związanym z Euro 2012 projekcie „Wrocławski Wolontariusz”. Ukończyłem kurs pierwszej pomocy, uczestniczyłem w bardzo ciekawych zajęciach dotyczących Wrocławia, w kursie języka rosyjskiego. W tym roku akademickim z kolei pojechałem na praktyki w firmie budowlanej. Okazały się bardzo cenne. Dwa tygodnie spędziłem na budowie, dwa tygodnie w biurze, mieszkałem u dwóch rodzin. Dortmund stał się bardzo bliskim mi miejscem.

– Praktykanci mieszkają u rodzin. Mówimy im zawsze przed wyjazdem, by nie traktowali domu, w którym się zatrzymają, jak hotelu czy jadłodajni – tłumaczy T. Lewandowski. – Co ważne, nasi partnerzy z Dortmundu wyszukują praktyki dostosowane do indywidualnych potrzeb i zainteresowań danej osoby. Nie wysyłamy masowo praktykantów do Niemiec. Wyjeżdża kilkanaście osób rocznie. Są to zawsze zajęcia „dedykowane” konkretnemu człowiekowi.

Po przyjeździe mają okazję nieco poznać Dortmund, spotykają się też z władzami miasta. Pod koniec praktyk odbywa się z kolei wieczór z programem artystyczno-kulinarnym, przygotowywanym przez Polaków. Nawiązane w Dortmundzie przyjaźnie trwają często latami.

Z trzecim partnerem

– Organizowane przez nas seminaria, poświęcone różnym tematom, to po prostu spotkania z ludźmi, którzy chcą ze sobą porozmawiać na dany temat – mówi M. Kordylewska. – Pamiętam, jak na jednym z nich, poświęconym ubóstwu, Niemcy mówili o problemach, w jakie się wpada, zaciągając np. kredyty, korzystając z kart kredytowych. Wtedy jeszcze nie bardzo rozumieliśmy, o co chodzi. Dziś ich problemy przyszły już do nas.

Korzyści z takich spotkań są dwustronne. – Oni od nas mogą wiele zaczerpnąć w wymiarze duchowym. Kościół niemiecki zmaga się z problemem braku księży, odpływem ludzi z kościołów. Pewien niemiecki ksiądz przyjeżdża do nas z grupami młodzieży przygotowującej się do bierzmowania. Chce im pokazać pełne świątynie, gdzie w niedziele jest np. siedem Mszy św., a nie, jak u nich, jedna na cztery parafie.

Szczególnie ważnym momentem dla fundacji było wejście Polski do Unii Europejskiej.

– Nasze kontakty zmieniły swój charakter. Niemcy patrzą na nas już jako na kraj, któremu nie trzeba pomagać. Teraz to raczej my jesteśmy stroną, która inicjuje pomysły, na nas także spoczął większy ciężar, jeśli chodzi o pozyskiwanie funduszy – tłumaczą członkowie fundacji. – Korzystamy w tej kwestii często ze wsparcia organizacji i nazwie Polsko-Niemiecka Współpraca Młodzieży

We Wrocławiu z licznych dawniej projektów charytatywnych, ostał się doroczny bal dla dzieci z mniej zamożnych rodzin. Podczas zabawy otrzymują w darze prezenty, a ich opiekunowie – talony na buty.

Dzisiejsze działania członków fundacji bardzo się różnią od tych na wpół legalnych spotkań sprzed kilkudziesięciu lat. Ich zaangażowanie na rzecz lokalnego środowiska bywa doceniane na forum publicznym. – Wspomniani państwo Hecktowie otrzymali Nagrodę Miasta Wrocławia, bodajże jako pierwsi obcokrajowcy – mówi M. Kordylewska. Fundacja, jako zasłużona dla polsko-niemieckiego pojednania, została zresztą wyróżniona wieloma nagrodami.

– Od dłuższego już czasu działamy nie tylko pośród Niemców i Polaków, ale i na Wschodzie. Zaczęło się od parafii pw. św. Anny, gdzie pracują Misjonarze św. Wincentego a’Paulo. Powstał pomysł, by w ramach młodzieżowych spotkań międzyparafialnych zaprosić także kilku młodych z prowadzonej przez nich parafii w Storożyńcu na Ukranie. Pierwsze takie trójstronne – polsko-niemiecko-ukraiński – spotkanie było bardzo udane. Kontakty się rozwijają. Już od 10 lat przyjeżdżają do Wrocławia ze Lwowa praktykanci.

– Istnieje potrzeba wsparcia tych ludzi. Poza tym mamy do spłacenia pewien dług – dodaje M. Kordylewska. – Ktoś pomógł nam, my chcemy pomóc komuś

We wrześniu 2015 r. Fundatorzy  - przedstawiciele wrocławskich i dortmundzkich, ewangelickich i katolickich parafii, podjęli decyzję o rozszerzeniu nazwy Fundacji, która brzmi odtąd: Dortmundzko-Wrocławsko-Lwowska Fundacja im. Św. Jadwigi. Zmiana nazwy odzwierciedla podjęte wyzwania przez Fundację, która oprócz budowania mostów porozumienia pomiędzy Niemcami a Polakami, chce dbać o budowanie partnerstwa  z mieszkańcami Ukrainy.

Więcej informacji i historii związanych z uroczystościami jadwiżańskimi w naszym serwisie specjalnym.