W miejscu odosobnienia

Karol Białkowski

|

Gość Wrocławski 50/2016

publikacja 08.12.2016 00:00

„Internat” w Grodkowie stał się przykładem miejsca, gdzie osadzonych nie udało się skutecznie wyizolować od społeczeństwa.

Osadzeni w ośrodku odosobnienia dla internowanych mieli ze sobą aparat fotograficzny. Przemycił go... miejscowy proboszcz. Osadzeni w ośrodku odosobnienia dla internowanych mieli ze sobą aparat fotograficzny. Przemycił go... miejscowy proboszcz.
reprodukcja Maciej Rajfur /Foto Gość

Tego dnia od samego rana w telewizji odtwarzane było przemówienie gen. Wojciecha Jaruzelskiego, w którym uzasadniał wprowadzenie stanu wojennego w PRL. Nie wszyscy mogli je jednak usłyszeć. – Przyszli ok. północy. Szykowałem się do spania. Gdy zapytałem kto puka, usłyszałem „Milicja”. Gdy powiedziałem, żeby przyszli rano, bo się kładę, zagrozili, że wyważą drzwi. Otworzyłem i dostałem kilka chwil na spakowanie swoich rzeczy – opowiada Krzysztof Grzelczyk, w latach 2005–2007 wojewoda dolnośląski, a obecnie konsul RP w Wielkiej Brytanii. Wspomina, że chciał zostawić list z informacją dla swojej dziewczyny, która miała klucze do mieszkania, ale na to funkcjonariusze się nie zgodzili.

Kryminał jak każdy inny

Aresztowanego przewieziono „gazikiem” najpierw do Komendy Wojewódzkiej na ul. Podwale, gdzie kolejnych zatrzymanych łączono w grupy i pakowano do więźniarek, które wywoziły ich do zakładu karnego na ul. Kleczkowską. – Jeden z oddziałów był opróżniony z więźniów kryminalnych i został przeznaczony tylko dla internowanych – wspomina K. Grzelczyk. Na Kleczkowskiej przebywał do 24 grudnia. W tym czasie aresztowani nie byli na ani jednym spacerze – podstawowe prawo więźnia to godzina dziennie. – Jedyny ruch to doprowadzanie nas na przesłuchania SB – dodaje.

W wigilijny poranek internowani dostali świerkowe gałązki, by zrobić sobie pod celą świąteczny nastrój, a kilka godzin później pierwszej grupie kazano się pakować. – Nie miałem nadziei, że wypuszczają nas na Boże Narodzenie. To było oczywiste, że przenoszą nas do innego więzienia. Jak się okazało, do Grodkowa – zaznacza. Krzysztof Grzelczyk był przewożony w pierwszym samochodzie pierwszego transportu. Na dziedzińcu więzienia zakomunikowano im, że trafili do ośrodka odosobnienia dla internowanych. – To był taki sam kryminał, jak każdy inny, ale kilka godzin wcześniej „kryminalnych” wywieziono do innych więzień. Pozostało tylko kilku z nich, którzy gotowali i byli odpowiedzialni za prace porządkowe.

Jeszcze przed Pasterką miejscowi poinformowali proboszcza ks. Stanisława Matuszewskiego, że do więzienia przybyli nowi „parafianie”. Ten, tuż po świętach, zaczął organizować opiekę duszpasterską. Władze ośrodka zgodziły się na jedną Mszę św. w tygodniu. Odbywała się w piątki. Czymś niezwykłym były też pieśni śpiewane przez internowanych codziennie o 12.00 i 19.00 – kolejno „Boże coś Polskę” i „Rota”. Od 25 grudnia zaczęto stosować wobec osadzonych normalny regulamin więzienny – godzinne spacery każdego dnia, możliwość skorzystania z prysznica raz w tygodniu. Budynek w Grodkowie posiada dwie kondygnacje. Dolną część zajęli internowani z „klasy robotniczej”, a górną inteligencja. Początkowo nie było możliwości kontaktu między więźniami z różnych cel, ale wkrótce dyscyplina zelżała i mężczyźni mogli się swobodnie poruszać przez kilka godzin dziennie, a później otwarto nawet przejścia między piętrami. – Wiosną, po interwencji Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, dorzucono nam drugi prysznic w tygodniu i wydłużono spacery z godziny do trzech. Mieliśmy też coś w rodzaju boiska do siatkówki – wspomina. Dodatkowo dzięki organizacji internowani dostawali paczki żywnościowe i z artykułami higienicznymi.

Krzysztof Grzelczyk w osobliwy sposób przeżył również swoje osobiste chwile. – W styczniu, w gabinecie naczelnika więzienia, w obecności pani z Urzędu Stanu Cywilnego wzięliśmy ślub z moją małżonką. Uroczystości „kościelne” były zaplanowane na czerwiec w katedrze wrocławskiej – opowiada. Z tej okazji dostał przepustkę. – Po jej zakończeniu zamiast do Grodkowa trafiłem do szpitala. 3 lipca, w dniu swoich urodzin, dostał informację, że został zwolniony z internowania. Podobno odbyło się to w wyniku interwencji episkopatu, by wypuścić do domu chorych, a ja, będąc w szpitalu, do takich się zaliczałem.

Strach przed wywózką na Wschód

Zbigniew Wróblewski nie został zatrzymany w dniu rozpoczęcia stanu wojennego, ale dopiero miesiąc później. – Było nas kilkunastu. Nie chcieliśmy złożyć zeznań, więc bili nas i poniżali. Zostałem zatrzymany na 48 godzin. Przesłuchiwali mnie następnego dnia, a kolejnego podsunęli do podpisania oświadczenie, że nie będę uczestniczył w manifestacjach. Po krótkim wahaniu podpisałem – wspomina. Wróblewski wrócił do pracy w Zajezdni Autobusowej nr VII. Zaczęły się kontrole i naloty w poszukiwaniu tych, którzy rozprowadzali nielegalne ulotki czy znaczki „Solidarności”. – Pewnego razu przyjechało SB i kilku z nas zabrali na przesłuchanie. Kto nie chciał rozmawiać, był bity. Wypuszczono mnie następnego dnia – opowiada.

Miesiąc później przyszło wezwanie do stawienia się na komendzie MO w charakterze świadka. – Było to w Wielki Piątek, 9 kwietnia 1982 r. Po 15 minutach przesłuchania, gdy nie chciałem z nimi rozmawiać, zakomunikowali, że pójdę siedzieć i zaprowadzili mnie na „dołek”. To były smutne święta, tym bardziej, że z małżonką oczekiwaliśmy dziecka, a byliśmy osobno – dodaje. 16 kwietnia aresztowanym kazano się zbierać. – Byliśmy przestraszeni. Słychać było pogłoski, że wywożą na Wschód. Nie wiedzieliśmy, dokąd nas zabierają – mówi. W taki sposób osadzeni trafili do Grodkowa.

Zbigniew Wróblewski spędził w ośrodku odosobnienia dla internowanych trzy miesiące. – Gdy tam trafiłem, atmosfera nie była już tak napięta i mogliśmy się w miarę swobodnie poruszać i kontaktować. Było sporo czasu. Oprócz szukania odpowiedzi na pytanie, jak długo to wszystko jeszcze będzie trwało, czytaliśmy książki i prasę – wspomina. Część osadzonych, zwłaszcza wykładowcy i nauczyciele, organizowali kursy samokształcenia. Kwitła też twórczość poetycka i muzyczna. Internowani byli czasem wypuszczani na kilkudniowe przepustki. Skorzystał z tego również pan Wróblewski. – Pojechałem na 5 dni do Wrocławia, by zdawać egzamin zawodowy – opowiada.

Swój po drugiej stronie

24 grudnia 1981 r. w grodkowskim zakładzie karnym miał dyżur porucznik Bronisław Urbański, wówczas młody wychowawca. Był przerażony represjami wobec niewinnych ludzi i starał się być im po prostu życzliwy. – Po studiach historycznych przyjechałem do Grodkowa i szukałem pracy w szkołach. Powiedzieli mi, że z moimi poglądami i bezpartyjnością nie mogę uczyć historii – wspomina. Po jakimś czasie, dowiedział się, że jest nabór do Służby Więziennej. Zaczepił się mimo „wywrotowych poglądów”.

Gdy rozpoczynał się stan wojenny, miał za sobą zaledwie półtora roku pracy. – Pamiętam, że po przyjeździe pierwszego transportu podszedł do mnie jeden kapitan i poprosił, abym to ja otworzył drzwi auta i wyprowadził internowanych. Tłumaczył, że boi się rozpoznania przez... swojego profesora, u którego kilka tygodni wcześniej bronił pracę magisterską – wspomina dziś już emerytowany dyrektor Zakładu Karnego w Grodkowie. Po kilku dniach i rozmowie z kolegą zdecydowali się napisać raporty o zwolnienie. – Decydowaliśmy się na pracę z przestępcami skazanymi prawomocnymi wyrokami sądu, a nie z działaczami politycznymi i społecznymi. Gdy poprosiliśmy o zwolnienie z pracy, podniósł się wielki hałas, bo jak w stanie wojennym można się zwolnić ze służb mundurowych... – wspomina.

Młodym wychowawcom powiedziano, że jeśli nie chcą pracować z internowanymi, to mogą się zwolnić na zasadzie porzucenia służby. Szkopuł w tym, że prawo stanowiło, iż w stanie wojennym grozi za to kilka lat więzienia. – Aż takimi bohaterami to nie byliśmy, żeby zamienić mundur na więzienny drelich. Nie wycofaliśmy tych raportów i już z końcem stycznia przeniesiono nas do Brzegu, do zwykłego zakładu karnego. Po stanie wojennym i zwolnieniu internowanych Bronisław Urbański wrócił do swojej pracy w ZK w Grodkowie, z którym pozostał związany do końca swojego zawodowego życia, awansując na kolejne stanowiska aż do funkcji dyrektora i stopnia pułkownika. W 2007 r. zainicjował obchody kolejnych rocznic wprowadzenia stanu wojennego oraz zjazdy internowanych.

Uroczystości rocznicowe

W Grodkowie odbędą się obchody 35. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego. Organizatorzy zapraszają zwłaszcza byłych internowanych i ich rodziny. Uroczystości odbędą się 18 grudnia. Rozpocznie je o 11.30 uroczysta Msza św. w kościele św. Michała Archanioła z udziałem kompanii honorowej, orkiestry i zespołu Gieni Dudki. Po Eucharystii jej uczestnicy przejdą na plac obok rynku, gdzie odbędzie się inscenizacja historyczna pokazująca wydarzenia z kopalni „Wujek”. Następnie obecni złożą kwiaty przed tablicą pamiątkową na murach Zakładu Karnego i wysłuchają wystąpień okolicznościowych. Ostatnia część uroczystości odbędzie się w hali sportowej Liceum Ogólnokształcącego w Grodkowie. Wystąpi zespół Gieni Dudki i będzie można zobaczyć wystawę pamiątek stanu wojennego, znalezionych w 1995 r. w skrytce pod więziennym parkietem.

Dostępne jest 8% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.