Udał mi się mój syn

Maciej Rajfur Maciej Rajfur

publikacja 20.01.2017 11:50

- Jeździłem po Polsce non stop i wymyślałem konferencje. Teraz mam jedną opowieść: jak zostałem uratowany - rozpoczął swoje świadectwo Marcin Jakimowicz.

Udał mi się mój syn Marcin Jakimowicz we Wrocławiu Maciej Rajfur /Foto Gość

Dziennikarz "Gościa Niedzielnego" przyjechał do Wrocławia na zaproszenie wspólnoty "Dom Boży". Spotkanie odbyło się w czwartek po wieczornej Mszy św. w parafii św. Augustyna u ojców kapucynów przy ul. Sudeckiej.

Marcin Jakimowicz poprzez swoje świadectwo mówił o modlitwie uwielbienia. Najpoważniejszy kryzys, jaki go spotkał, przyszedł w 2014 roku, gdy wspólnota, której był liderem, zaczęła się rozsypywać.

- Był czas w historii naszej wspólnoty, gdy przychodziło 100 osób, a właśnie w 2014 r. na jedno ze spotkań zostaliśmy sami z żoną. Ludzie, którzy modlili się z nami 20 lat, nagle przestali przychodzić, pisali długie listy. Ja zaś byłem zupełnie wypalony w pracy, nie umiałem pisać o Jezusie. To przerażające. Największy kryzys polegał na tym, że nie miałem doświadczenia Boga - stwierdził dziennikarz „Gościa”.

Denerwowało go, że ludzie kojarzyli jego osobę z tekstami, z wywiadami, ale to nie było jego doświadczenie Boga. Jak sam oświadczył, już nie mógł patrzeć na ludzi, którzy mówili mu, że Bóg jest dobry.

- Wszystkie te rozmowy dziennikarskie mnie oskarżały. Nigdy nie miałem też doświadczeń charyzmatycznych. Kiedyś przyjechał o. Antonello, nakładał ręce na ludzi i wszyscy padali, ale Marcin Jakimowicz stał. Ojciec wrócił, pomodlił się ponownie, zobaczył, że nic się nie dzieje, machnął ręką i poszedł - wspominał z uśmiechem M. Jakimowicz.

Pytał wtedy Boga: "Dlaczego jestem tak odporny na Twoją łaskę? Przecież się nie opieram." Miał jedynie doświadczenie swojej obecności.

- Tytuły moich książek nie brzmiały jak podręczniki ludzi sukcesu. Gdyby powstała taka grupa „Alleluja i do tyłu”, to mogłem się od razu zapisać. Dlaczego? Bo nie głosiłem Ewangelii tylko swoje doświadczenie. Mogę wam godzinami opowiadać, jaki jestem slaby - skwitował dziennikarz.

Jak dodał, to strasznie bolesne doświadczenie, gdy facet pracuje dla „Gościa Niedzielnego”, pisze o Jezusie, od 20 lat jest liderem wspólnoty i łapie się na tym, że przechodzi ogromny kryzys, bo nie ma żadnej relacji z Bogiem. Po prostu Mu nie wierzy. Ciągle się tylko na kogoś powołuje.

- A Panu Bogu nie chodzi o to, żebym się ciągle obnażał, ale żebym Go zaczął szukać. Nie dość, że mi się wspólnota posypała, w pracy zaczęły się zawirowania, to jeszcze nic nam w rodzinie nie wychodziło. Zbieraliśmy cały rok na wakacje do Włoch. Gdy przejechaliśmy przez Czechy i Austrię i na pierwszej stacji we Włoszech samochód stanął - rozpoczął opowieść prelegent.

Wspomina, że za defekt samochodu miał sporo zapłacić i jeszcze czekać długo na naprawdę.

- Przyjechał włoski mechanik, otworzył maskę i stwierdził wymownie: „problemo”. Chciało nam się płakać, wręcz wyć. Pierwszy raz w życiu w takiej sytuacji postanowiliśmy z żoną uwielbiać Pana Boga. Powiedziałem: Panie Boże, nie chcę wchodzić w oskarżenie Ciebie, tupanie i szemranie, bo w tym jestem mistrzem świata. I tak błogosławiliśmy Go. Rano mechanik zadzwonił, że samochód jest do odebrania, a usługa kosztowała grosze - dzielił się Marcin Jakimowicz.

Gdy wspomina ten trudny czas, pamięta, że stracił chęć życia, funkcjonował w ciągłym oskarżeniu, nieustannie zadawał sobie pytanie, czy robi dobrze.

- Wtedy zdecydowałem się napisać do „GN” tekst: „Pan Bóg? Uwielbiam!”. Znalazłem się już w strasznej sytuacji. To nie była kokieteria, po prostu zdolny do wszystkiego. Zacząłem głośno wołać do Boga, błagałem o przełom przez parę miesięcy, o to, żeby pokazał mi, jaki jest naprawdę. Wracały do mnie fragmenty z Biblii - opisywał mężczyzna.

W końcu doszedł do tego na czym polega chrześcijaństwo. Idziemy doliną łez i te łzy przemieniamy w źródło, bo mamy Boga, który z najgorszej sytuacji w życiu jest w stanie wyprowadzić perłę.

- Ja jestem tego dowodem. Ja się chwalę kryzysem, chlubię się nim. Dlaczego? Bo wierzę w Boga, który umierając zwyciężył śmierć i zamienił moją beznadzieję w szczęście. Jezus jest w stanie najgorsze doświadczenie naszego życia przemienić w błogosławieństwo, ale jest jeden warunek: przestań narzekać i zacznij Go uwielbiać - oświadczył zgromadzonym w kościele św. Augustyna.

Przytoczył wymowny wers z Biblii: „W każdym położeniu dziękujcie”, przez który Stwórca chce powiedzieć, że uwielbienie nie jest zależne od emocji i nastroju. To styl życia, kwestia podejścia, świadomej decyzji.

- Co Bóg proponuje ludziom, którzy się czują brudni, ciemni, jakby odprawiali żałobę? Nie wchodź w przeklinanie i oskarżanie, tylko zacznij uwielbiać. Dla mnie to był kosmos. Nie widzisz żadnych owoców. Co masz robić? Uwielbiać. I nie chodzi o emocje. On złożył obietnicę: „Jak bohater posuwa się Pan, i jak wojownik pobudza waleczność; rzuca hasło, okrzyk wydaje wojenny, góruje męstwem nad nieprzyjaciółmi” - cytował fragment z Księgi Izajasza M. Jakimowicz.

Tłumaczył, że każdy z nas powinien postrzegać siebie jako umiłowane dziecko Boga nie dlatego, że jest piękny, czy młody, ale dlatego, że został stworzony na obraz i podobieństwo Boże.

- Bóg powiedział mi kiedyś: „Udał mi się mój syn”. Ja wtedy zwróciłem się do niego: „Skoro mówisz, że Ci sie udałem, to ja z Tobą nie dyskutuję, bo Ty jesteś królem. Ja bym siebie do kadry nie powołał, ale jeśli twierdzisz, że Jakimowicz ma głosić słowo, to dobrze” - stwierdził prelegent.

Zaznaczył, że niebo jest cały czas nad nami otwarte, a to, czego dokonał Jezus, nazwał nieprawdopodobną rewolucją. Powinniśmy więc, wedle słów Mesjasza, dostosowywać się do hojności Jego Ojca, a nie do naszego braku.

- Ja tego nie wiedziałem, całe życie się modliłem, żeby do pierwszego starczyło, realizowałem plan minimum. Mam za sobą doświadczenie rozpadu wspólnoty i wiem, że nie ma w Polsce miejsca takiego jak Wrocław, gdzie wspólnoty modlą się razem, jak wy. Bóg buduje we Wrocławiu nieprawdopodobne rzeczy. Dlatego przyjdzie błogosławieństwo dla tego miasta - oświadczył Marcin Jakimowicz.

Uczulał jednak, że łatwo się „zafiksować”, jak on sam się niegdyś „zafiksował”.

- Jemu w ogóle nie jest potrzebne uwielbienie, bo w Jego pałacu wszystko woła: „Chwała!”. Jeśli my nie będziemy wielbili, kamienie będą Go uwielbiać. Chwała Boża nie przychodzi wtedy tylko, kiedy mamy ręce w górze, kiedy jest klimat itd. Łatwo się zaślepić. A trzeba uwielbiać Go tak samo wszędzie, w domu w pracy itd. Bóg jest ten sam, On się nie zmienia! - apelował dziennikarz „Gościa”.

Na swoim przykładzie pokazał, że Bóg może posłużyć się wszystkim, by uczynić w życiu człowieka dobro.

- Nie liczy się to, czy jesteś na widoku i prowadzisz uwielbienie, czy modlisz się skrycie z tyłu Kościoła. Bóg widzi Twoje serce i jeśli jest szczere, odda Tobie - stwierdził M. Jakimowicz.