Praca czyni podobnym do Boga

Gość Wrocławski 18/2017

publikacja 04.05.2017 00:00

O zbliżającej się Archidiecezjalnej Pielgrzymce Ludzi Pracy oraz o tym, dlaczego majątek może być pożyteczny i wcale nie musi być przeszkodą w dążeniu do zbawienia, mówi abp Józef Kupny.

Święcenie sztandarów podczas ubiegłorocznej pierwszej pielgrzymki w Henrykowie. Święcenie sztandarów podczas ubiegłorocznej pierwszej pielgrzymki w Henrykowie.
Maciej Rajfur /Foto Gość

Maciej Rajfur: Jaka jest idea Archidiecezjalnej Pielgrzymki Ludzi Pracy?

Abp Józef Kupny: Tradycja spotkań ludzi pracy trwa już ponad 30 lat. Tyle bowiem minęło od pierwszej pielgrzymki tego środowiska na Jasną Górę. Wówczas – jak pamiętamy – był to znak walki o godność, wiarę, wolność i chleb. Dzisiaj, chociaż rzeczywistość się zmieniła, pewne postulaty i problemy pozostały aktualne, dlatego w ubiegłym roku przedstawiłem związkowcom, którym bliskie są wartości chrześcijańskie, pomysł zorganizowania pielgrzymki ludzi pracy, ich rodzin i przyjaciół do Henrykowa. Poparli tę ideę i tak rozpoczęła się znakomita współpraca między nami. Pierwsze spotkanie zostało bardzo dobrze odebrane i już wówczas padały pytania, czy będą kolejne. Widząc entuzjazm uczestników, odpowiedziałem, że tak. Od tego roku postanowiliśmy, że nasze pielgrzymowanie zawsze będzie się odbywało w 3. niedzielę maja. Zatem spotykamy się 21 maja.

Rok temu, podczas pierwszej pielgrzymki, Ekscelencja mówił o odbudowaniu etosu pracy oraz zachęcał do kształtowania sprawiedliwości i miłości społecznej. Dlaczego te wartości są tak ważne?

Trudno nie dostrzec ich zaniku we współczesnym świecie. O tym zjawisku mówi bardzo często papież Franciszek, potępiając kulturę określaną mianem „kultury nieintegracji” czy „osłabiania więzi społecznych”. Jesteśmy coraz częściej świadkami odrzucania, starć, budowania podziałów i takiej kultury, w której człowieka traktuje się jedynie jako środek do celu. Mówi się nawet o „zarządzaniu zasobami ludzkimi”, jakby redukując osobę ludzką do poziomu narzędzia – czegoś, czym się można posłużyć, by osiągnąć cel, czy mówiąc wprost – większy zysk. Ojciec Święty słusznie zauważa, że niezbędna jest mobilizacja przeciwko takiemu systemowi ekonomicznemu, który w centrum nie umieszcza człowieka, ale bożka, jakim jest pieniądz. Wzywa przy tym, byśmy nigdy nie pogodzili się z sytuacją, gdzie wszystko poddawane jest prawom rywalizacji, gdzie możny pożera słabszego i gdzie człowieka uważa się za dobro konsumpcyjne, które można użyć, a potem wyrzucić. Tego rodzaju postępowanie wcześniej czy później odwróci się przeciwko człowiekowi. Jako antidotum papież proponuje budowanie kultury spotkania. Nasze pielgrzymowanie do Henrykowa jest odpowiedzią na ten właśnie apel.

Gdzie w Piśmie Świętym znajdziemy wskazówki, jak jako katolicy powinniśmy postrzegać i wykonywać naszą pracę?

Pismo Święte wyraźnie wskazuje, że człowiek nie ma powołania do lenistwa, ale ma powołanie do pracy. Już w momencie stworzenia świata zauważamy, że praca jest czymś, co wyróżnia człowieka spośród innych stworzeń. Tylko on słyszy polecenie: „Czyńcie sobie ziemię poddaną”, co – jak tłumaczy w encyklice Laudato si papież Franciszek – należy odebrać jako zachętę do „uprawiania i doglądania ogrodu świata”. W tym sensie praca czyni człowieka podobnym do Boga, który stworzył świat i nieustannie działa. Nie jest jedynie środkiem do zaspokajania własnych potrzeb, ale udziałem w dziele stworzenia. W tym kontekście warto przytoczyć mocne słowa św. Pawła z Drugiego Listu do Tesaloniczan: „Kto nie chce pracować, niech też nie je”. Apostoł nie tyle zniechęca do pomocy osobom bezrobotnym, ile wskazuje, że jeżeli ktoś może pracować, to należy mu dawać nie jedzenie, a raczej pracę, aby sam mógł zapracować na posiłek. Kościół naucza, że pozbawienie człowieka możliwości pracy zagraża jego godności, bo bez pracy nie tylko nie przynosi on chleba do domu, ale nie czuje się godny zarabiać na życie.

Jak bogacenie się, zarabianie pieniędzy pogodzić z chrześcijańskim stylem życia, z filozofią chrześcijańską? Wielu może widzieć w tym jakiś dysonans. Gdzie znaleźć złoty środek?

Na ten temat można napisać co najmniej kilka poważnych prac. Wbrew pozorom Pan Bóg nie patrzy na to, co człowiek ma w portfelu lub ile ma na koncie. Boga interesuje to, co człowiek ma w sercu. Temat ten doskonale rozwinął już w II wieku w traktacie pt. „Który człowiek bogaty może być zbawiony” Klemens Aleksandryjski, podkreślając, że w chrześcijaństwie chodzi o wyrzeczenie się przywiązania do bogactwa, nadmiernej chciwości. Można bowiem wyzbyć się wszystkich rzeczy i żyć w niedostatku, a jednak mieć w sercu pragnienie posiadania, prowadzące do zazdrości. Taki człowiek, choć fizycznie niczego nie posiada bądź posiada niewiele, nosi to „ogromne bogactwo” w sobie. W jego sercu jest to wszystko, czego zazdrości innym. Majątek może być pożyteczny i wcale nie musi oznaczać przeszkody w dążeniu do zbawienia. Oczywiście jeśli człowiek posługuje się nim w sposób właściwy i widzi w nim Boży dar. Takie podejście zauważamy w pierwszej wspólnocie chrześcijan, opisanej w Dziejach Apostolskich. Ci ludzie nie byli biedni. Pracowali i mieli majątki. Problem w tym, jak z nich korzystali. Święty Łukasz pisze, że nie mogli znieść widoku brata cierpiącego niedostatek. Zatem uczciwa praca i zarabianie nie są czymś złym. Złe jest to, kiedy pieniądze wyznaczają sens życia człowiekowi i możliwość zarobku przesłania mu widok potrzebujących pomocy albo otwiera drogę do wyzysku drugiego. Proszę zauważyć, że Abraham nie należał do ludzi ubogich. Stary Testament pokazuje nam go jako człowieka, który posiadał ogromne stada zwierząt, zatem dysponował na tamte czasy sporym majątkiem, a Pan Jezus w Przypowieści o bogaczu i Łazarzu pokazuje nam Abrahama w niebie. Zatem sam fakt, że człowiek pracuje, zarabia i posiada majątek, nie stanowi przeszkody w dążeniu do zbawienia.

Przedstawiciele różnych zawodów podkreślają, że oprócz pracy potrzebują także przewodnictwa duchowego. Sfera religijności człowieka łączy się ściśle z tym, co robi się na co dzień. Jak Kościół powinien towarzyszyć ludziom ze świata pracy?

Kościół ma pozostawać „w drodze z człowiekiem”, to znaczy nie ma wybiegać nierozważnie naprzód, ale i nie pozostawać w tyle, a przede wszystkim nie wznosić się ponad człowieka w oderwaniu od jego życia. Mamy być zawsze blisko człowieka. On musi mieć poczucie, że w każdym momencie jest ktoś, kto go zrozumie, za nim się ujmie, wskaże drogę. Poza tym w kontekście tego, co już powiedzieliśmy, ważne jest tworzenie czegoś, co nazwałbym przestrzenią spotkania. Tutaj także ogromną rolę do odegrania ma Kościół, który ma być miejscem, gdzie nikt nie czuje się odrzucony, potępiony, ale gdzie ludzie o różnych poglądach mogą wymienić się doświadczeniami i prowadzić twórczy dialog. Bardzo się cieszę, że już w czasie pierwszej pielgrzymki udało nam się zgromadzić przedstawicieli różnych zawodów. Oni na co dzień skupiają się w tzw. duszpasterstwach specjalistycznych, których w naszej archidiecezji mamy kilkadziesiąt. Są wśród nich duszpasterstwa m.in.: kolejarzy, policji, myśliwych i leśników, twórców sztuki, ludzi nauki, rolników, prawników, służby zdrowia, służby celnej, katolickich przedsiębiorców i wiele innych. Oni wszyscy przecież każdego dnia podejmują pracę, tyle że w różnych zawodach. Dobrze by było, gdyby mogli mieć możliwość wspólnego spotkania, modlitwy, poznania się i nawiązania relacji. Kolejny powód do radości to udział w pierwszej pielgrzymce zarówno pracobiorców, jak i pracodawców, ludzi biznesu i pracowników fizycznych. To coś niezwykle wartościowego, bowiem te grupy nigdy nie mogą być wobec siebie opozycyjne. Trzeba widzieć to, że z jednej strony los pracobiorcy zależy od pracodawcy, ale z drugiej – sukces firmy zależy od pracowników. Jesteśmy skazani na partnerstwo. Ja to nazywam współczesnym solidaryzmem społecznym, który staramy się na Dolnym Śląsku budować i wspierać.

maciej.rajfur@gosc.pl

Dostępne jest 11% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.