Kogut ocalony

Agata Combik Agata Combik

publikacja 21.01.2018 22:35

Nie ma takiego zniewolenia, takiej choroby, takiego "syfu", z którego Jezus nie może cię wyrwać - twierdzi.

Kogut ocalony Kiedyś moje zaropiałe rany jadły szczury, a dzisiaj czerpię z życia pełnymi garściami - pisze Kogut w swojej książce Agata Combik /Foto Gość

„Andrzej Sowa się nazywam. Jestem grzesznikiem…” „My też!!!” – przywitali gościa uczestnicy spotkania zorganizowanego przez wspólnotę Płomień Pański w parafii św. Rodziny we Wrocławiu. – Jak się cieszę, że jestem wśród grzeszników, złoczyńców, złodziei, kłamców zdzierców… Taki jest Kościół. Tacy jesteśmy – mówi A. Sowa zwany Kogutem. – Gdy miałem 16 lat i patrzyłem na księdza, który był pedofilem, i sąsiada, który molestował seksualnie swoje córki, gorszyłem się. Takie rzeczy wyprowadziły mnie z Kościoła… Myślałem, że jestem lepszy. Ale doświadczyłem, jak mogę upaść. A parę lat temu Jezus mi objawił, że kocha mnie, nas, bezwarunkowo, takimi, jacy jesteśmy. To szatan chce nas oddzielić od Jego miłości. Walka duchowa trwa.

Jej początki w życiu Koguta zaczęły się w dzieciństwie. – Jestem facetem, który startował z poziomu „– 1” – twierdzi. Rodzinę miał katolicką, ale.... – Tata chodził do kościoła, bo go mama ciągnęła. Niestety wykrzywił mój obraz Boga. To był człowiek, który nie okazywał uczuć. Stosował „zimny chów”. Moja babcia, świetna kobieta, uważam, że uratowała moje życie przez praktykę 9 pierwszych piątków miesiąca. Co miesiąc ciągnęła mnie do kościoła w piątki. Kiedy przerwaliśmy w okolicach szóstego, nie zraziła się – zaczęliśmy od nowa. Najważniejsza obietnica związana z 9 pierwszymi piątkami jest taka, że człowiek nie umrze niepojednany z Bogiem. I ja nie umarłem, gdy byłem z Nim niepojednany! Ale ta babcia, pobożna kobieta, też trochę wykrzywiła obraz Boga w moim sercu. Mówiła: „Andrzejku, jak będziesz niegrzeczny, to cię Bozia pokaraaa...

W jego parafii był obraz z Bogiem Ojcem jako starcem wyglądającym zza obłoków. – Wyobrażałem sobie, że tylko Mu baseballa brakuje. Jak będę niegrzeczny, to oberwę. Dopiero potem zrozumiałem, że jest inaczej. Jak pisze św. Faustyna: gdyby wszystkie grzechy utopić w Bożym Miłosierdziu, byłyby jak kropelka w oceanie. Takie Bóg ma serce! On chce, by grzesznik się nawrócił i miał życie w obfitości – mówi Kogut.

Kogut ocalony   Podczas spotkania w parafii Świętej Rodziny we Wrocławiu Agata Combik /Foto Gość

Był chorowity i pełen kompleksów. Wstydził się dziewcząt, strasznie przeżywał fakt, że ma pryszcze. – Tymczasem na mojej drodze stanęli ludzie z gatunku „twardziele” – koledzy ze szkoły, którzy papierosy w kibelku palili, pornosiki oglądali, wulgaryzmami rzucali – wspomina. – Jeden z nich zwrócił na mnie uwagę, papierosem poczęstował. Czułem się dowartościowany. Zacząłem się z nimi zadawać. A to zapaliłem, a to ojcu dwie butelki wina ukradłem. Zacząłem sięgać po pornografię. Kiedy człowiek wchodzi w grzech, zapala się światełko – wyrzuty sumienia. Mi to światełko też migało, ale inne rzeczy były silniejsze. Tak się składało, że kiedy szedłem do spowiedzi, trafiałem zawsze na księdza, którego nie lubiłem. Po wyjściu z konfesjonału czułem się jeszcze bardziej parszywy niż przed wejściem. Zacząłem z czasem patrzeć na Kościół z perspektywy gnojownika – ten grzeszny i tamten, ja nie chcę w takiej grzesznej instytucji uczestniczyć. Przestałem chodzić do kościoła mając 16 lat. Powiedziałem Jezusowi „nie”. A On sam się nie wprasza. Bóg nie będzie cię gwałcił zbawieniem.

W szkole średniej Kogut miał kolegę, który palił marihuanę i cudowne rzeczy o tym zielsku opowiadał. Andrzej skosztował. Pół roku później miał już pół ogródka obsadzonego marihuaną – pod pretekstem, że pani z biologii kazała hodować na ocenę takie roślinki.

Kolejny etap w jego życiu wyznaczyła ideologia punkowa. – To był początek lat 80. Pierwszy mój kontakt z punkami to była kapela „SS-20”, późniejszy „Dezerter”. Stwierdziłem: Łał, chłopaki mówią o tym, co czuję! Stałem się punkowcem „no futurystą” – żyjącym hasłem „no future”, nie ma przyszłości. Dziś żyję „na full”, bo jutra może nie być. Całym sobą tak żyłem: irokez, wyćwiekowana skóra, glany. Na plecach na skórze miałem taki ambitny napis: „Ch… wam w d…!” – mówi. Przypadkiem przeczytał te słowa dyrektor szkoły Koguta. Chłopak musiał odejść z placówki. Jak wspomina, w ciągu 2 lat był zapisany chyba do wszystkich szkół w powiecie. Jednocześnie rósł jego „projekt na biologię”. Po 3 latach marihuana zdominowała jego życie. Był w niej zakochany. Kiedyś mama mu w końcu powiedziała, że jest narkomanem, że ona mu te wszystkie rzeczy wyrzuci. Doszło do wyzwisk, szarpaniny. Kogut był bliski… zabicia własnej matki krzesłem.

– Wtedy ojciec przeprowadził ze mną rozmowę wychowawczą. Stwierdził: albo się będziesz uczył, albo pracował, albo się wyprowadź. W sumie mi to odpowiadało. Uważałem, że nie da się z rodzicami żyć. Przychodziłem do domu pijany – matka miała problem, sikałem przez okno – miała problem, rzygałem – też miała problem. Dzielnicowy miał problem, że mu d…. na rynku pokazałem. Wszyscy mieli problem, tylko nie ja.

Przeprowadził się do swojego kumpla Miśka, któremu babcia, wyjeżdżając do Kanady, zostawiła dom na peryferiach Legnicy. Miał 2 ary ogródka – które wkrótce zostały obsadzone marihuaną. Okazało się, że obok mieszkał radziecki pilot śmigłowca. Jak się zorientował, że babcia Miśkowi przysyła z Kanady dżinsy Wranglery, to zaproponował zamienianie się – za dżinsy oferował 10 litrów spirytusu (potem okazało się, że technicznego, wykorzystywanego do maszyn). Cóż to były za imprezy!

– Pogrążałem się. W wieku 19 lat miałem taką tolerancję na marihuanę i alkohol, że dziennie wypijałem 20 piw, wypalałem 15-20 skrętów marihuany i żeby się dobrze spało wypijałem flaszkę wódki z kolegą. To była codzienność. Przestało mnie to w końcu kręcić. Stwierdziłem: a to może jeszcze jakieś grzybki halucynogenne, a to może jakiś kwasik, neuroleptyki… Co tylko można było zdobyć, ja to żarłem – wspomina. – Poznałem faceta, który miał ksywę Anioł. Zatrułem się na imprezie alkoholem, on mówi: przywal sobie Kogut pół centa „herki” to ci przejdzie. Tylko trochę chyba mi tej heroiny podał za dużo, bo dostałem zapaści narkotycznej – jednej z dziewięciu, jakie miałem w życiu. 3 razy lądowałem na OIOM-ie. To, że żyję, to cud. 4 lata później byłem w heroinowym ciągu. Musiałam brać codziennie. Inaczej nie byłem w stanie funkcjonować. Po 6 latach brania hery przekroczyłem 20 razy dawki śmiertelne. Ćpałem 15 do 20 mililitrów dziennie polskiej heroiny zwanej kompotem. Przyjmuje się, że 1 mililitr powoduje śmierć dorosłego mężczyzny, który nie miał z nią styczności. Ale cóż, trening czyni mistrza. Wyrobiła mi się tolerancja.

Kogut zawsze kochał muzykę. Zakładał kolejne zespoły. Trzeci z nich, o nazwie Maria Nefeli, w 1990 r. na festiwalu w Jarocinie wygrał nagrodę publiczności. To było spełnienie marzeń, sława, rozpoznawalność, otwarta furtka, by robić to, co kochał. Niestety, jeszcze w tym samym roku na koncercie poznał dilera. Wkrótce zupełnie wsiąkł w narkotyki. – Przećpałem kontrakt na płytę, przećpałem rodzinę. Okradałem rodziców, przyjaciół. Produkowałem narkotyki, sprzedawałem je, napadałem na ludzi. Bali się mnie.

Przez pewien czas szukał duchowości – interesował się wszystkim, co się nawinęło: buddyzmem, spirytyzmem, szamanizmem, różdżkarstwem, wampiryzmem energetycznym. W końcu miał w głowie taki misz masz, że doszedł do wniosku, że religia to w ogóle jest jedna wielka ściema.

– Był rok 1992 r. Nie miałem rodziny, przyjaciół, pracy. 4 miesiące mieszkałem po metach, klatkach schodowych, 4 miesiące w starym wagonie – aż kiedyś ta moja chata, z wszystkimi co miałem, odjechała… Zamieszkałem na Zakaczawiu – wspomina Andrzej. – Po roku bezdomności, po 10 latach brania narkotyków byłem fizycznie wyniszczony. Od „ładowania” żyły z czasem robią się zwapniałe, tworzą się opuchlizny, ropowice. Jak mi się noga sczerniała, chciałem ją zdezynfekować, odkryłem że pod strupem mam dziurę do kości. Kiedyś budzę się w piwnicy i widzę, że… szczur zjada moje stopy. Nie da się oddać słowami momentu, gdy wiesz, że już przegrałeś życie. Dotarło do mnie, że odkryją, że umarłem w tej piwnicy, dopiero gdy moje ścierwo zacznie porządnie śmierdzieć. A że nie mam dokumentów, pochowają mnie w bezimiennym grobie.

I tu Andrzej wspomina babcię. „Synek, co ty se te żyły kłujesz?” – mówiła, zastając go ze strzykawką. A potem długo siedziała różańcem w dłoniach. Wiedział, że modliła się za niego. Modlili się też znajomi z oazy – bo miał kiedyś w życiu epizod oazowy. – Ich modlitwy były mi wtedy zupełnie obojętne. Ale Jezusowi nie były obojętne – mówi. – I dlatego Kościół ci jest potrzebny. Bo jak będziesz „padał na ryj” w swoich grzechach, to możesz zadzwonić do brata czy siostry i zawołać „Ratuj!”, bo masz Eucharystię, sakramenty. Modlitwa tych ludzi mnie uratowała.

Kiedyś spotkał dawną przyjaciółkę Marzenę. Przeraziła się wyglądem Koguta. Zaprosiła go do domu. Mógł się najeść, umyć, odwszawić, podleczyć rany. Po jakimś czasie mówi do niego: „Poznałam w Jarocinie na festiwalu fajnych ludzi, zaprosili mnie na taką imprezę pod Poznaniem. Chcesz jechać?” Jasne, że chciał. Zakupił heroinę na dwa dni i wyruszyli. W pociągu coś go tknęło. Zapytał co to za ludzie, co to za impreza. Gdy powiedziała, że to ludzie z grupy ewangelizacyjnej i że „impreza” to rekolekcje, wściekł się. Zaczął Marzenę wyzywać, po czym wziął w pociągu cały „towar”, jaki miał na 2 dni i stwierdził, że… pojedzie na te rekolekcje, „żeby tym nawiedzonym jezuskom rozwalić tę imprezę”.

Nie można powiedzieć, że w kościele nie bywał – owszem przychodził w Legnicy do katedry, gdy trwała tam adoracja Najświętszego Sakramentu – bo tam, w ławce lub pustym konfesjonale, można było spokojnie podać sobie narkotyk. Wychodząc, oddawał mocz to kamiennej kropielnicy. I patrzył potem, jak pobożne kobiety żegnały się moczem Koguta.

 

Okazało się, że ostatni tego dnia autobus do Poznania nie odjedzie, bo drzwi zamarzły na silnym mrozie. Andrzej postanowił pozostać jednak do rana. Ośrodek rekolekcyjny był jednak zamknięty, bo wszyscy poszli na Mszę św. Nie miał wyjścia, poszedł za nimi do kaplicy. Ulokował się w konfesjonale. – Ludzie głosili świadectwa. Jedno mnie rozwaliło – świadectwo dziewczyny, która była gwałcona przez ojczyma. Modliła się o jego śmierć, ale po tym, jak oddała życie Jezusowi, przebaczyła mu. Nie pojmowałem tego – mówi. – Tłumaczyłem sobie, że ci ludzie dostają scenariusze takich świadectw od księdza, uczą się ich na pamięć i deklamują, by zwabiać innych. Pomyślałem: „zostanę jeden dzień na tych rekolekcjach, by ich zdemaskować”.

Następnego dnia był dzień pokutny. Kogut chciał załatwić koleżance spowiedź bez kolejki – żeby szybciej wyszła z nim na papierosa – ale okazało się, że ludzie to jego właśnie przepuścili bez kolejki, a ksiądz go przywołał. Podszedł. Przez pół godziny, obficie wplatając w wypowiedź słowa na „k” i „ch”, wyrzucał z siebie wszystko: schizmy w Kościele, bogactwo, pedofilia, kłamstwo. – Jak po półgodzinie się wypstrykałem, ksiądz do mnie mówi „Andrzej, czy ty masz świadomość, że złamałeś wszystkie Boże przykazania?”. „A co to jest?” – mówię mu. Przeprowadził mnie przez Dekalog, ja mu o sobie wszystko opowiedziałem. Nikt już się nie zdążył wyspowiadać. Na koniec mówi: „Czy ty Andrzej nie żałujesz takiego życia?”. Ja do niego: „Przecież ja jestem trup. Będę umierał… K…., no pewnie, że żałuję!” „Nie chciałbyś inaczej żyć?” Pyta trupa, czy by nie chciał zmartwychwstać… „No chciałbym!” On na to: „Warunki spowiedzi spełnione, udzielę ci rozgrzeszenia! Nie ma takiego grzechu, którego by Jezus nie przybił do krzyża…”

Udzielił mi rozgrzeszenia. Poczułem je fizycznie. Jakby ktoś wziął pałę i tę skorupę g…, którą na siebie nakładałem przez lata, rozwalił jednym rąbnięciem…

Byłem jak w jakiejś traumie. Nie łapałem o co chodzi. Ale wkrótce zderzyłem się z twardą rzeczywistością – objawami głodu narkotykowego. Wiedziałem, że muszę wyjechać i coś wziąć. Załapałem się jeszcze na nabożeństwo oddania życia Jezusowi. Dziś wiem: Chrześcijaństwo zaczyna się właśnie od tego: od uznania Jezusa za swojego Pana i swojego Zbawiciela! Nie miałem jeszcze odwagi, żeby to zrobić, ale modliłem się o wiarę.

Kogut powiedział księdzu, że wyjeżdża. On odparł, że jest tu taki zwyczaj, że nad każdą wyjeżdżającą osobą inni się modlą. Zaczęli się więc nad Kogutem modlić. Poczuł dreszcze, uderzenie gorąca. Wkrótce okazało się, że znikły jakiekolwiek objawy głodu narkotykowego. Nie wiedział, co się dzieje. Uległ psychozie tłumu, działa na niego jakaś „niebiańska energia”? Późniejsza lektura książki „Jezus żyje” E. Tardifa sprawiła, że zrozumiał: naprawdę został uzdrowiony. 3 lutego 1993 r. Bóg wyzwolił go z 11-letniej narkomanii.

Opowieść Koguta o tym, co działo się potem, jest nie mniej barwna – i nie mniej obfitująca w cudowne wydarzenia, w tym uzdrowienie z nieuleczalnej choroby, dar małżeństwa i ojcostwa czy kupno pilnie potrzebnego dla rosnącej rodziny domu za… 2 tysiące złotych. Dźwięk kanonów Taize, przyjęta komunia św., modlitwa – wszystko wywoływało w nim najpierw potężne wzruszenie i strumienie łez. Mina mamy, która usłyszała, że uczestniczył w rekolekcjach charyzmatycznych (a przy poprzedniej wizycie w domu wyrzucał krzyże przez okno), była nie do opisania.

Zaangażował się w Ruch Odnowy w Duchu Świętym; obecnie należy do wspólnoty charyzmatycznej „Kahal”. Głosi świadectwa, zajmuje się profilaktyką uzależnień wśród młodzieży. – Jeśli takiego popaprańca jak ja Bóg wyrwał z takiego „syfu” w 5 minut, to znaczy, że nie ma takiego zniewolenia, takiej choroby, takiego syfu, z którego Jezus nie może cię wyrwać! – powtarza.

Więcej przeczytasz w książce Andrzeja Sowy „Ocalony. Ćpunk w Kościele”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2015

Kogut ocalony   Spotkanie zakończyła modlitwa Agata Combik /Foto Gość