Maryja moją tarczą

Maciej Rajfur Maciej Rajfur

publikacja 22.07.2018 09:09

Przechodziłam w życiu sporo problemów m.in. trzy poważnie zagrożone ciąże. Na brak kłopotów nie narzekam, ale z Matką Bożą czuję się jak z tarczą pod ostrzałem - mówi Mariola Fyda z Wołowa.

Maryja moją tarczą Mariola Fyda mieszka w Wołowie, jest nauczycielką języka angielskiego Maciej Rajfur /Foto Gość

Urodziłam się 7 września, w wigilię święta Narodzenia Matki Bożej. Wszystko, co najważniejsze, jeśli chodzi o wiarę w Boga, przekazała mi babcia. To ona zaszczepiła w moim sercu proste nabożeństwo do Matki Bożej. Maryję więc kochałam od dzieciństwa. Lubiłam w maju robić dla Niej ołtarzyki, przy których stawiałam kwiaty i Jej obrazki. To niby takie dziecinne sprawy, ale obecność Matki Bożej była widoczna.

Pocieszycielko nasza

Pierwszym mocnym doświadczeniem działania i opieki Matki Bożej był moment śmierci babci. Nigdy sobie tego nie wyobrażałam. Nie chciałam przyjąć do wiadomości, że ta chwila musiała nadejść. Babcia modliła się o dobrą śmierć, co mnie w dzieciństwie przerażało. I jako młoda osoba nie chciałam być przy jej śmierci.

Miałam wtedy 19 lat. Za namową koleżanki poszłam na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy. Kiedy dotarliśmy na Jasną Górę, modliliśmy się Różańcem fatimskim. Nagle ktoś mnie wywołał z zakrystii i poinformował, że moja 68-letnia babcia nie żyje. Przyjęłam ogromny cios. Poczułam ból i żal, ale potem uświadomiłam sobie, że to nie był przypadek, że właśnie w tym miejscu się o tym dowiedziałam. Wiem, że babcia przekazała mnie pod opiekę Matce Bożej. I wtedy pierwszy raz namacalnie poczułam obecność Maryi w moim życiu. Wiara pomogła mi przejść przez ten trudny czas.

Drugim ważnym momentem w moich relacjach z Matką Bożą był mój ślub. Po zawarciu sakramentu małżeństwa zawierzyłam Bożej Rodzicielce swój związek, świadomie zaprosiłam Ją do mojego życia, bo wiedziałam, że tylko z Nią u boku przetrwam kryzysy. Dziś mój staż małżeński wynosi 27 lat i mogę zaświadczyć, że kluczowe było właśnie oddanie się Maryi, która pomogła mi przejść przez wszelkie problemy.

Na początku małżeństwa nie należeliśmy do żadnej wspólnoty, ale zaproponowałam mężowi odmawianie jednej dziesiątki Różańca dziennie. Zgodził się. Na pozór niewiele, ale codzienność jednak mocno to weryfikuje. Życie nie zawsze było usłane różami. Ta wspólna modlitwa przyczyniła się do jedności małżeńskiej. Nawet gdy przechodziliśmy burzliwe dni, nie potrafiliśmy uklęknąć razem do modlitwy zagniewani. Maryja mocno cementowała nasz związek. Dziś jestem pewna, że wiara pozwoliła nam przetrwać razem mimo, jak to się mówi, różnicy charakterów.

Medycyna bezradna, Matka Boża działa

Obecnie mamy trzech synów. Doceniam to każdego dnia, ponieważ przeszłam trzy zagrożone ciąże. Najgorzej było za pierwszym razem. Miałam łożysko centralnie przodujące, bardzo poważne powikłanie ciążowe, które stanowi zagrożenie życia zarówno matki, jak i dziecka. To zbiegło się z kryzysem wiary, wewnętrznym buntem wobec Boga za to, co mnie spotkało.

Wracaliśmy od lekarza, byliśmy na ul. Oławskiej. Mąż zaproponował, żebyśmy wstąpili do kościoła św. Wojciecha. Musiałam tę całą sytuację w sobie przepracować. Byłam rozżalona i roztrzęsiona. I wtedy uklękłam przed obrazem Matki Bożej, wylewając łzy wielkie jak grochy. Prosiłam Maryję, żeby ocaliła to dziecko, jeśli taka jest wola Boża, i żeby wzięła je na służbę dla Jezusa.

Mój syn Mateusz Marek ma dzisiaj 24 lata. Zawierzyłam wszystko Maryi i przez Jej wstawiennictwo, a także św. siostry Faustyny, zdarzył się cud. Wada ciąży zniknęła, lekarz był zdumiony, nie wiedział, jak to wytłumaczyć. Wysłałam list do sióstr zakonnych z Łagiewnik, w którym opisałam tę sytuację. Poprosiłam wtedy lekarza, by dołączył swoją opinię. Stwierdził, że nie znajduje innego wytłumaczenia, jak tylko cudowne uzdrowienie, i całym swoim medycznym autorytetem potwierdza to, co się wydarzyło. A był podobno ateistą

Nie ma innego wytłumaczenia

Drugą ciążę niestety poroniłam, a za trzecim razem również pojawiło się bardzo mocne powikłanie, na które nie było leku. Dziecko zostało praktycznie skazane na śmierć, ponieważ medycyna okazała się bezradna. W międzyczasie przyjęliśmy z mężem szkaplerz maryjny i od razu poczułam w sercu pragnienie, by zawierzyć ciążę Matce Bożej Szkaplerznej.

Po badaniu USG okazało się, że mam zaśniad groniasty. W tym momencie lekarz nie dawał żadnych szans na urodzenie. Dziecko w każdej chwili mogło umrzeć. Czułam się z tym fatalnie. Nie podawano mi żadnych leków, tylko czekano na naturalne poronienie. W kaplicy zwracałam się żarliwie do Boga przez wstawiennictwo Matki Bożej Szkaplerznej. Odmawiałam także Różaniec, modlitwę bardzo mi bliską. W środę przyjęto mnie do szpitala, informując, że do niedzieli powinno się wszystko rozstrzygnąć.

Pamiętam jak dzisiaj: miał przyjść do mnie mąż. Była niedziela, zbliżała się godzina 15, więc odmówiłam Koronkę do Bożego Miłosierdzia, potem modlitwę „Pod Twoją obronę”. Do kaplicy zajrzała pielęgniarka, żeby zawołać mnie na badanie. Lekarz popatrzył i doznał szoku. Mówi: „Dzisiaj ciąża wygląda wspaniale, dziecko żyje i swobodnie bryka w brzuchu”. Nie do końca rozumiał, co się stało. Przyznałam się, że modliłam się o cud, jeśli jest zgodny z wolą Bożą. Odparł, jako człowiek niespecjalnie wierzący, że nie da się tego inaczej wytłumaczyć.

Cud goni cud

Gdy miałam 40 lat, miał się urodzić mój trzeci syn. Byłam złej myśli, wpadłam w apatię. Przez Wołów, gdzie mieszkamy, przechodziła Piesza Pielgrzymka Głogowska na Jasną Górę. Przyjęliśmy na noc pielgrzymów pod swój dach i jeden z nich przy kolacji zapytał nagle, czy planujemy powiększenie rodziny, po czym stwierdził, że to już się chyba dzieje. Miał silne rozeznanie od Ducha Świętego.

Wiedział, że mam czarne myśli. Otworzył Biblię na perykopie o narodzeniu Jana Chrzciciela. Obiecał modlitwę i zapewniał, że dziecko urodzi się zdrowe. Ten maryjny pielgrzym wlał nadzieję w moje serce. Moje dziecko miało odtąd duchowego opiekuna. I faktycznie, ciąża zakończyła się szczęśliwie. Synowi daliśmy na imię Jan. To był kolejny cud.

Kiedyś jechaliśmy samochodem. Mój 4-letni syn zapytał mnie znienacka, jak to możliwe, że Bóg jest w trzech Osobach. Przyszło mi do głowy drzewo. Ma ono pień, z którego mogą wyrastać trzy gałęzie, a wciąż jest to jedno drzewo. Udało mi się wytłumaczyć mu to odpowiednio. A na koniec syn skwitował to krótko: „Mamusiu, ale zapomniałaś o czwartej osobie, która siedzi na tym drzewie, o Maryi”.

Te historie i wiele innych, których nie opowiedziałam tutaj, sprawiają, że czuję namacalnie działanie Boga przez Maryję. Dwa razy doszłam na Jasną Górę pieszo. Chciałabym pójść po raz trzeci, żeby podziękować Matce Bożej za opiekę nad moją rodziną. Zwłaszcza, że w tym roku kończę 50 lat.

Dwukrotnie byłam w Medjugorju i za każdym razem doświadczyłam niesamowitych chwil. Raz pojechaliśmy tam z mężem w 25. rocznicę ślubu i przeżyliśmy piękną Mszę rocznicową oraz uroczystość z tej okazji. Sami byliśmy zaskoczeni, jak Matka Boża o nas zadbała. Miałam wielką łaskę modlitwy w Fatimie. Jestem też członkinią róży różańcowej Świętej Bożej Rodzicielki.

Ja nie wierzę, ja to wiem!

Przechodziłam w życiu sporo problemów. Na brak kłopotów nie narzekam, ale z Matką Bożą czuję się jak z tarczą pod ostrzałem. Ona mnie ochrania. A wiecie, co oznacza moje imię- Mariola? Pochodzi z języka francuskiego i jest pochodną formą imienia Maria. Wywodzi się od słowa Mariolle, które oznacza mały wizerunek Matki Bożej lub Jej figurkę.

I ja swoim życiem chcę świadczyć o Maryi, być poprzez swoje czyny Jej małym wizerunkiem. Mam takie przekonanie i uczę swoje dzieci, że Maryja to najlepsza matka, najbardziej troskliwa kobieta.

Czasem śmieję się, gdy ktoś mnie pyta, czy wierzę w Boga. Bo odpowiadam, że nie wierzę. Ja po prostu wiem, że On istnieje. Tyle razy mi pomógł tak namacalnie, że w tym momencie jestem pewna, iż przy mnie stoi. Kocham całym sercem Jezusa i Maryję. Nie potrafiłabym już żyć bez Ich obecności.