Znamy zwycięzców

Karol Białkowski Karol Białkowski

publikacja 29.11.2018 12:38

Uroczysta gala zakończyła 14. edycję Dolnośląskiego Konkursu Literackiego o Złote Pióro "My, Polacy - My, Dolnoślązacy", którego organizatorem jest Zespół Szkół Salezjańskich "Don Bosco" i wrocławska radakcja "Gościa Niedzielnego".

Znamy zwycięzców Galę konkursową w auli Papieskiego Wydziału Teologicznego uświetnił występ Tomasza Krajewskiego z zespołem. Karol Białkowski /Foto Gość

Do konkursu zgłosiło się 128 uczniów szkół średnich i III klas gimnazjalnych województwa dolnośląskiego - 98 dziewcząt i 30 chłopców. Ich zadaniem było napisanie pracy w dowolnej formie (z wyjątkiem poezji) na jeden z dwóch poniższych tematów.

1. "Rzadko na moich wargach (…)
Najdroższy wyraz: Ojczyzna.
Widziałem, jak do Jej kolan
Wstręt dotąd serca me czuje
Z pokłonem się cisną i radą
Najpospolitsi szuje”.

(Jan Kasprowicz)

Rozważania o prawdzie uczuć i postaw patriotycznych.

2. „To, co możesz uczynić, jest tylko kroplą w ogromie oceanu, ale jest właśnie tym, co daje znaczenie twojemu życiu”. (Albert Schweitzer)

Refleksja na temat znaczenia jednostki w życiu społeczeństw.

Przewodnicząca jury konkursowego, Elżbieta Warulik zaznacza, że poziom tegorocznych prac był bardzo wyrównany. - Trochę mnie zmartwiło, że było bardzo wiele prac, które przypominały wypracowania - bardzo dobre, mądre, sensowne, rzeczowe, erudycyjne, poprawne pod każdym względem - ale nie porywały, nie chwytały tak mocno za serce. Zapewne w szkole byłyby ocenione na najwyższe możliwe oceny, ale my poszukujemy w naszym konkursie tego czegoś więcej, tej wybitności - dzieli się wrażeniami. Zaznacza przy tym, że w poprzednich latach takich nie brakowało. Dodaje, że były jednak i taki, które się wyróżniały i to ich autorzy zostali nagrodzeni.

Galę konkursową w auli Papieskiego Wydziału Teologicznego uświetnił występ Tomasza Krajewskiego z zespołem. Koncert był równocześnie hołdem dla zmarłego w styczniu polonisty, wieloletniego jurora konkursu i nauczyciela Zespołu Szkół Salezjańskich Janusza Kaczorowskiego. - W tym roku zabrakło człowieka z charyzmą, nieprzeciętnego, który dostrzegał w pracach to, czego my, pozostali jurorzy nie widzieliśmy. Jego spokój wewnętrzny, moc bardzo nas uspokajała wśród różnych wątpliwości - wspomina swojego kolegę E. Warulik. Jedna z prac - wyróżniona nagrodą specjalną - jest poświęcona zmarłemu profesorowi. - Ona pokazuje jak wielką rolę odegrał w życiu uczniów. Jasiu będzie żył w ich sercach. Pasuje do niego "non omnis moriar".

Czytaj najwyżej ocenione prace:

Główną nagrodę - ultra notebook - ufundował Marek Dras - prezes Radiotechnika Marketing Spółka Z o.o. we Wrocławiu.

Patronat honorowy nad konkursem objęli: Rafał Dutkiewicz i Jacek Sutryk (były i obecny prezydent Wrocławia), Cezary Przybylski (marszałek województwa dolnośląskieg), Paweł Hreniak (wojewoda dolnośląski), Jarosław Delewski (dyrektor departamentu edukacji Urzędu Miasta Wrocławia), Zbigniew Ładziński (prezes Dolnośląskiej Izby Rzemieślniczej) oraz abp Józef Kupny (metropolita wrocławski), bp Zbigniew Kiernikowski (ordynariusz diecezji legnickiej), bp Ignacy Dec (ordynariusz diecezji świdnickie) i ks. Jarosław Pizoń (inspektor Wrocławskiej Inspektorii Salezjanów im. św. Jana Bosko).

Autor: Joanna Zdybel

Szkoła: Prywatne Liceum Ogólnokształcące im. św. Dominika Savio we Wrocławiu

Opiekun: Marta Kamraj

Temat: „To, co możesz uczynić jest tylko kroplą w ogromie oceanu, ale jest właśnie tym, co daje znaczenie twojemu życiu” (Albert Schweitzer). Refleksja na temat znaczenia jednostki w życiu społeczeństw.

Żyję w świadomości, że to ja zostałam zamknięta w swoistej rodzaju klatce i nie mogę się pożegnać. Ciężko zaakceptować odejście kogoś, kto był twoim autorytetem. Ze zdaniem kogo liczyłaś się najbardziej. W kim widziałaś pasję i ̶ poza nauczycielem ̶ przyjaciela. Jego uśmiech niczym ciepły, wiosenny poranek potrafił wlać promyki słońca w nas ̶ zgorzkniałych nastolatków, częstujących się ironią i fałszem jak czekoladą.

Czy da się odpowiednio pożegnać? Wylać wszelkie uczucia z potoku myśli, aby oddały to, co w pełni czujemy? Myślę, że nie. Ta praca nigdy nie będzie idealna. W końcu urodziliśmy się po to, by być prawdziwymi ̶ nikt nie mówił nic o stanowieniu z nas samych żywych podmiotów kultu. Kiedy miałam szansę go poznać, nie powiem, że wywołał na mnie piorunujące wrażenie. Nie był elegancko ubrany, powiedziałabym, że nie przykładał do tego uwagi. Zarost i koszula w kratę, ledwo napoczęta kanapka i wielki rozciągnięty sweter. Tony papierów i litry kawy. Kilometry przebyte na chudych, długich nogach. Delikatne spojrzenie oprawione jasnymi oczyma. I uśmiech. Och, co to był za uśmiech! Swoją serdecznością ogrzałby Antarktydę. Wyrozumiały, odpowiedzialny, zabiegany, lecz trzymający się zasad
w chaosie prozy życia. Nigdy nie został doceniony, wiecznie skrępowany i skromny. Lubił siadać na ławce z nogami na krześle i bujać się ̶ przypominał mi wtedy beztroskie dziecko. Ufne i otwarte. Z sercem na dłoni.

Pozwalał nam na wiele, nawet kosztem niewypełniania swoich obowiązków. Najważniejsi byli uczniowie. Uczył nas dyskutować. Z początku między nami – świeżo upieczonymi licealistami ̶ dochodziło do ostrych wymian zdań, ale z czasem nauczyliśmy się panować nad emocjami, umiejąc jednocześnie bronić swojego stanowiska i podważać czyjeś odpowiednio dobranymi argumentami. Wiele razy mówił, że uwielbia nas słuchać ̶ nie odzywał się wtedy za wiele, ale bacznie nas obserwował, patrząc na nas niczym na niemowlaki stawiające swoje pierwsze kroki. Kiedy upadaliśmy, podbiegał z pomocą. Nigdy nikomu jej nie odmówił. Nikt nie musiał nawet prosić. Jego obecność była oczywista. Robił tak wiele, tak wiele chciał jeszcze zrobić… Godziny przegadanych przerw, kwadranse zmartwień i miliony słów zrozumienia, wsparcia, które zostawił po sobie. Podkreślał, że nigdy nie chciał być tym, kim jest – mówił, że nauczycielem został z przypadku, ale nigdy się z tym nie zgadzałam. Jak człowiek może wypierać się swojego powołania? Czy on naprawdę tego nie widział? Wtedy myślałam, że Bóg chciał ze mnie zakpić. Jego obecność była tak oczywista, jak to, że słońce wschodzi za dnia, czy to, że po dniu nastaje noc.

W ten piękny, zimowy dzień o godzinie 6 rano czuliśmy widmo, które wisiało nad bliżej nieokreśloną przyszłością. Poczucie niepokoju i niepewności. Otępienie nauczycieli |
i dyskretnie spadające łzy. Po dotarciu na miejsce obozu zimowego jego nieobecność nie zrobiła na nas wrażenia ̶ zawsze dojeżdżał. Kiedy w intencji mszy padło sformułowanie „świętej pamięci”, a chwilę później imię i nazwisko tak dobrze nam znane, oprócz łez rozmazujących widok i cichych jęków, czas stanął. Potem było kilka dni w przyspieszeniu. Trzymaliśmy się, bo byliśmy razem. Razem w obrazie całego bólu i złości towarzyszącej nam przy Jego stracie. Pan Profesor zawsze wiedział, co i kiedy należy zrobić, na przekór sam często nie dotrzymywał terminów, a ten został wyznaczony odgórnie. Nie wiedziałam wtedy, czy czuć do Boga złość czy po prostu smutek. Wiele razy padało pytanie: „dlaczego?”. Odpowiedz na to pytanie nigdy nie została mi dana. Myślę, że i tak nie zaakceptowałabym żadnej.

Mijały miesiące, które zlewały się w całość. W jeden długi okres, podczas którego wypaliłam się. Przestałam czuć chęci i zapał do języka polskiego, będącego od szkoły podstawowej, moim ulubionym przedmiotem, tym któremu oddawałam nie tylko czas, ale
i serce. Nagminnie omijałam zajęcia języka polskiego. Nie byłam w stanie pogodzić się z jego brakiem. Nie chciałam zaakceptować jego odejścia i nie pozwalałam mu odejść… Kiedy zostałam poproszona przez nowego polonistę o napisanie kilku słów do szkolnej gazetki, poczułam strach wynikający z dużej, w moim mniemaniu, odpowiedzialności. Zawsze czułam się dobrze z notesem i długopisem w ręku. Był to najłatwiejszy sposób wyrażenia zarówno uczuć, jak i tego kim jestem. Kiedy słowa popłynęły wraz ze łzami, zrozumiałam, że muszę się pożegnać. Powoli zaczęłam otwierać się na otaczającą mnie rzeczywistość, na ludzi wokół, przyjaciół, którzy byli przy mnie, gdy działo się najgorsze. Rodziców, którzy borykali się ze swoimi problemami, biorąc na swoje brzemię również moje, nauczycielkę, która dała mi szansę, pomimo tego, że ja nie umiałam w pełni dać jej tego samego od siebie.

Z perspektywy czasu widzę, ile rzeczy zmieniła jego śmierć. Widzę, ile się zmieniło
i że wszyscy dorośliśmy. Człowiek uczy się całe życie, a Pan Profesor uczy nas nawet po śmierci. W miarę możliwości zachodzimy do niego z moją przyjaciółką, przynosząc mu kwiatki, o które niegdyś sam dbał w ogródku wujków, którymi się zajmował. Siadamy tam na ławce i rozmawiamy, jakby tu był. Opowiadamy o tym, co się dzieje, co nas boli, z początku też wyrzucałyśmy mu, że nas zostawił. Brakuje nam Go. Wraz ze swoim odejściem pozostawił nie tylko smutek i żal, ale pustkę w życiu wielu wychowanków. Wpłynął na tak wielu z nas. Gdyby to było możliwe, chciałabym zatrzymać Pana Profesora tu, z nami. Podobno każda napotkana osoba w naszym życiu daje nam jakąś lekcję ̶ lekcje Profesora Kaczorowskiego były najważniejszymi w moim życiu.

Na niebie pojawia się słońce, tak ciepłe jak to, które odwiedziło nas podczas pogrzebu, promienne jak jego uśmiech i jasne jak jego oczy. Będąc teraz w klasie maturalnej borykam się z problemem dotyczącym przyszłości. Nie wiem, co dalej. Rozmawiam o tym z rodziną, przyjaciółmi. Myślę, truję się i walczę. Pewnego dnia przypomniał mi się Pan Profesor mówiący o swoim zawodzie jako o przypadku, nie zauważając tego, kim dla nas był. Pomyślałam wtedy o tym, ile mówiło się na pogrzebie o odwiedzaniu grobu, pamięci, tablicach pamiątkowych i trenach upamiętniających. Kilka tygodni później grób wiał pustką płomiennych obietnic. I choć zmartwił mnie ten widok, wiem, że pamięć to nie tylko wypalający się znicz i więdnące kwiaty.

Pomyślałam o tym, co nam przekazał, o cząstce, która ciągle nam towarzyszy – tej, którą wlał w nas wraz z ciekawością świata, otwartością i zapałem, którego był pełen, nawet jeśli nie miał sił, walczył o życie innych, kosztem swojego zdrowia. Pomyślałam, że cząstka, jego, która jest we mnie, może być przekazana innym, jeśli tylko zgodzę się na wypełnienie powołania do dzielenia się tym promykiem z innymi. Życie to według mojej religii służba innym i dzielenie się dobrem, które otrzymujemy. Jeśli zaufam Bogu na tyle, na ile Pan Kaczorowski Mu ufał, będę w stanie dokonać wielkich rzeczy. Może nie zapisał się Pan na kartach historii, ale Pana dobroć, pasja i wiara w człowieka zapisała się nieodwracalnie
w sercach wielu z nas. To wszystko dzięki Panu, Panie Profesorze!

Autor: Anna Tkacz

Szkoła: Liceum Ogólnokształcące Nr I im. Jana III Sobieskiego w Oławie

Opiekun: Piotr Wróbel

Temat: „To, co możesz uczynić jest tylko kroplą w ogromie oceanu, ale jest właśnie tym, co daje znaczenie twojemu życiu” (Albert Schweitzer). Refleksja na temat znaczenia jednostki w życiu społeczeństw.

*BY KREW W ŻYŁACH NIE PŁYNĘŁA NA MARNE*

Budzimy się w szarawo przybrudzonej rzeczywistości. Opary dnia poprzedniego prędko prześlizgują się przed naszymi zamglonymi oczami w odmęty przeszłości. Kolejny dzień przepadł – nie wróci – nigdy nie wniesie nic do historii świata.

Czy to nie właśnie ta myśl czasem całkowicie niespodziewanie pojawia się w umysłach statystycznych, przeciętnych Polaków z klasy średniej, toczących boje ze sobą, z pracą, cichymi wrogami z sąsiedztwa, czy nawet nieuśmiechającą się do nich dżdżystą, jesienną pogodą? O ile latem problem wydaje się znikać, zdawać się może, że tym razem na zawsze, to jednak powraca, dobitnie, z całej siły wczepia swoje oślizgłe odnóża pomiędzy kręgi kręgosłupa swojego nowego żywiciela i niestrudzenie spełnia mroczne zadanie, przesyłając w akcie fałszywej symbiozy najbardziej szkodliwe podszepty. Jesteś bezwartościowy. Nie angażuj się w nic, nie będziesz przecież nic z tego mieć. Wybory? Nie idź, nie marnuj swojego czasu, przecież twój głos i tak nic nie zmieni. Chcesz podzielić się swoimi przemyśleniami ze światem? Nawet nie próbuj, wszyscy cię wyśmieją, nic nie zdziałasz, tylko przyniesiesz wstyd. Znowu chcesz przekazać tej pani chorującej na makroglobulinemię Waldenstroma pieniądze na leczenie? Nawet się nie oszukuj, twój wkład będzie niczym przy tym, ile środków wymaga pokonanie choroby. Nikt nie zauważy twojej marnej wpłaty. Nic nie możesz. Jesteś nikim. Twoja obecność na świecie jest bezużyteczna. Dlaczego w ogóle jeszcze istniejesz? Szkodnik nie ulega łatwo usunięciu. Z każdym dniem wzrasta w siłę, osłabiając jednostkę. Nie straszna mu dezynfekcja, dezynsekcja, deratyzacja ani żadna inna de -…- cja. To przykre, ale to właśnie ten mały pasożyt jest głównym oskarżonym w sprawie postępującego samounicestwienia społeczeństw.

Według filozofii Władysława Kozłowskiego, człowiekowi przysługuje najwyższa pozycja w hierarchii wszelkiego istnienia. To właśnie jednostka jest obdarzona siłą woli i umiejętnościami umożliwiającymi uzyskanie swojej autonomii. Istotą życia nas, prostych ludzi, jest dążenie do dokonania zmian w świecie, w którym dane nam jest spędzić długie lata.

Skoro naszą powinnością jest godne wypełnienie kilku stron w kronice ludzkości, dlaczego tego w pełni nie wykorzystujemy? Nie istnieje żadne prawo, które upoważniałoby do podejmowania działania w społeczeństwie tylko najbogatsze, najstarsze, czy najbardziej szanowane jednostki. Każdy mieszkaniec planety Ziemi ma jednakowe prawo do decydowania o swoim życiu, o kawałku skorupy ziemskiej, po której stąpa. Jeżeli gdziekolwiek spoczywa zapis zakazujący człowiekowi bycia sobą, to jestem gotowa w manifeście zatopić w Wiśle dwie ćwiartki swojego dobytku, ot tak… symbolicznie.

Człowiek może wszystko… Ale bywa tak, że nie robi nic, by zmienić bieg swojego życia. Każdy taki przypadek świadczy o małej wygranej doskonale już znanego szkodnika. Podstawowym kontrdziałaniem jednostki powinno być odkrycie własnego ja, otworzenie oczu na swoje ogromne możliwości, zaakceptowanie wad i pokochanie samego siebie, bo tylko społeczeństwo złożone ze zdrowych, wartościowych indywiduów jest zdolne do rozwoju, a w następstwie do osiągania wielkich celów.

Ostatnie dni września 2018 obfitowały w iskry nadziei. Świat usłyszał wówczas na szczycie UNICEF słowa Kim Nam Joon’a, lidera południowokoreańskiego zespołu BTS, prowadzącego kampanię „Love Myself”, której celem jest zapewnianie młodzieży szczęśliwego, wolnego od przemocy rozwoju. Kim Nam Joon, znany również jako RM rozpalił ogień w niepewnym sercu każdej indywidualnej jednostki: „Być może popełniłem błąd wczoraj, jednak wczorajszy ja, to nadal ja. Dziś jestem tym, kim jestem, z moimi wszystkimi wadami i błędami. Jutro prawdopodobnie będę odrobinę mądrzejszy, ale to wciąż będę ja. Te wady i błędy składają się na to kim jestem, kreują najjaśniejsze gwiazdy w konstelacji mojego życia. Udało mi się pokochać siebie za to kim jestem, za to kim byłem i za to kim mam nadzieję się stać.” Słowa młodego artysty stanowią poważną broń w walce o zaakceptowanie siebie.

Wiara we własne „ja” to pierwszy krok. Kolejnym może być odezwanie się. Zaistnienie. Wystąpienie przeciwko jałowej egzystencji. Odważne życie każdą chwilą. Nim się obejrzymy, będziemy stąpać po dywanie zwycięstwa. Działanie pojedynczej istoty ludzkiej może nie wydawać się znaczące, jednak setki, tysiące, miliony takich istnień tworzą żywą, niezwykle podatną na modyfikacje cywilizację. Z pozoru nieistotna decyzja, podjęta przez jednostkę, wywołuje skromny efekt motyla i jest w stanie zmienić świat, poczynając już od najbliższego otoczenia. Nazywamy się ludźmi, więc powinniśmy mieć pełną świadomość naszych powinności wobec świata. Aktywne tworzenie społeczeństwa to powód, dla którego niepozorny organizm złożony z mięśni, kości i krwi, może z honorem nosić miano człowieka.

Zamknij w głębi umysłu ideę Alberta Schweitzera tak, by nie zdołały jej dosięgnąć odnóża szkodnika żyjącego na rubieżach twojej świadomości i pamiętaj, że „to, co możesz uczynić, jest tylko kroplą w ogromie oceanu, ale jest właśnie tym, co daje znaczenie twojemu życiu”. Niech jutrzejszy poranek nie będzie kolejnym szarym porankiem, wstępem do monotonnego dnia i zakurzonego wieczoru. Niech jutrzejszy dzień będzie twoim nowym, obiecującym początkiem.

Autor: Maciej Golemo

Szkoła: Powiatowy Zespół Szkół im. Jana Pawła II w Żmigrodzie

Opiekun: Sabina Łuczuk-Szuba

Temat:
„Rzadko na moich wargach (…)
Najdroższy wyraz: Ojczyzna.
Widziałem, jak do Jej kolan –
Wstręt dotąd serca me czuje –
Z pokłonem się cisną i radą
Najpospolitsi szuje”
(Jan Kasprowicz).
Rozważania o prawdzie uczuć i postaw patriotycznych.

Myśląc nad tym, jak napisać tę pracę, zadałem sobie proste pytanie: czym jest patriotyzm, i byłem szczerze zdziwiony, kiedy uświadomiłem sobie, że nie potrafię na nie odpowiedzieć. Oczywiście mógłbym kilkoma kliknięciami sprawdzić w Internecie, jednak nie chodziło mi o suchą, encyklopedyczną definicję, raczej miałem na myśli, co znaczy on dla mnie i czym jest dzisiaj. Skłoniło mnie to do wielu refleksji i wniosku, że pojęcie to stało się dziś jakieś takie mdłe i rozmyte. Obecnie większość społeczeństwa uważa się za patriotów. Powinno mnie to cieszyć, a jednak napawa niepokojem i to nie dlatego, że nie kocham Polski, bo gdy ktoś mnie pyta, czy jestem patriotą, to odpowiadam bez chwili wahania, że tak. Martwi mnie to, jak bardzo zatraciliśmy istotę tej pięknej idei.

Ciekawym zjawiskiem jest amerykański patriotyzm. Obywatele USA bardzo kochają swój kraj i to widać: przed wieloma domami powiewa tam flaga, przed każdym meczem koszykówki odśpiewywany jest hymn, w szkolnych klasach wiszą obrazy o narodowej tematyce. Wszystko to jest dobre i stanowi wzór do naśladowania, jednak mieszkańcy Stanów poszli o krok za daleko. Patriotyzm wszedł tam w strefę komercji. Sądzę, że bielizna to nie jest właściwe miejsce na umieszczenie barw narodowych bądź godła. Uważam to za wyraz braku poszanowania dla ludzi, którzy oddali za nie swoje życie. W Polsce na szczęście nieczęsto można zaobserwować coś podobnego - w Ameryce przeciwnie.

W kwestii ubioru nie można nie wspomnieć o obecnie szalenie popularnej w naszym kraju modzie na odzież patriotyczną (oczywiście wyłączając bieliznę). Przyznam się, że nie jest to dla mnie temat łatwy, ponieważ sam posiadam w swojej szafie kilka koszulek o tej tematyce, jednakże od pewnego czasu jej nie opuszczają. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: nie chcę się identyfikować z ludźmi, którzy generalnie mają swój kraj w głębokim poważaniu, a jednak noszą odzież z napisami mówiącymi coś zupełnie innego. Są oni hipokrytami albo po prostu bezmyślnymi idiotami podążającymi za trendem, którego nawet nie rozumieją. W ogóle myślę, że można to już nazwać jakąś subkulturą pseudo-patriotów. Żeby było jasne, nie uważam, że uzewnętrznianie w ten sposób swojej miłości do ojczyzny jest czymś złym, bo przez pewien czas sam z taką myślą odziewałem się w ubrania o tematyce narodowej. Chodzi mi raczej o to, co dana osoba próbuje wyrazić nosząc np. koszulkę z napisem “ŚMIERĆ WROGOM OJCZYZNY”, bo to właśnie jest najistotniejsze, i o ile jak najbardziej zgadzam się z tym hasłem, to jednak odnoszę nieraz wrażenie, że dumny właściciel widzi tam tylko “ŚMIERĆ WROGOM”, a ojczyzna schodzi na dużo dalszy plan. Wspomnę jeszcze, że generalnie nie mam nic przeciwko patriotycznym T-shirtom, jednak inne części garderoby jak spodnie, czapki, rękawiczki itd. wywołują grymas niesmaku na mojej twarzy.

Czasem się zastanawiam, co jest bardziej obrzydliwe: flaga na majtkach czy przedwyborcze i nie tylko zawody polityków na to, kto jest większym patriotą. Zawsze dochodzę do wniosku, że jednak to drugie, bo o ile pierwszy występek można popełnić bezmyślnie i poniekąd bez świadomości, że czyni się coś złego, o tyle nasi kochani politycy są w pełni świadomi tego, co robią i czynią to z wyrachowaniem. W tym miejscu można przytoczyć fragment wiersza Jana Kasprowicza:

“Rzadko na moich wargach (…)
Najdroższy wyraz: Ojczyzna.
Widziałem, jak do Jej kolan –
Wstręt dotąd serca me czuje –
Z pokłonem się cisną i radą
Najpospolitsi szuje”

Drażni mnie, gdy patriotami nazywają się ludzie, którzy tworzą podziały między Polakami, zarówno lewa jak i prawa strona. Jeszcze straszniejsze jest to, że społeczeństwo ślepo tym ludziom wierzy. Myślę, że patriotyzm jest w dużej mierze umiejętnością zdrowego i rozsądnego myślenia o przyszłości swojej ojczyzny, a nie poddawaniem się papce wyborczej i medialnemu bełkotowi. Politycy chwalą się swoim pseudo-patriotyzmem, a to przecież wcale nie o to chodzi. Jeżeli ktoś jest patriotą, to po prostu nim jest i nie musi się z tym obnosić.

Powinniśmy mówić i widzieć dobre strony naszej ojczyzny, jednak jest to raczej jasne i chciałbym przejść do nieco mniej oczywistej kwestii, a mianowicie do tego, że równie ważne jest dostrzeganie jej wad, a konkretnie wad ludzi, którzy ją tworzą. Pozwala nam to je eliminować, a przez to stawać się lepszymi ludźmi. Dobrym przykładem jest tu utwór zespołu Kult pt. “Polska”. Kazik Staszewski wytknął w tej piosence nasze typowe narodowe wady nie dlatego, że nienawidzi Polski i Polaków, tylko dlatego, że chciał, abyśmy dostrzegli, w czym jesteśmy słabsi i co trzeba naprawić. Dlatego jeżeli ktoś mówi o naszych złych stronach, nie osądzajmy go z góry, tylko się zastanówmy, czy aby to, co ta osoba mówi, nie jest czasem prawdą. Polska jest doskonała, podobnie jak każdy inny kraj na świecie, jednak nie ulega wątpliwości, że dążenie do ideału jest właściwe.

Patriotyzm ciężko jednoznacznie zdefiniować, gdyż jest to jednocześnie postawa, uczucie, idea... To jest miłość do ojczyzny i przywiązanie do niej. Smutne, jak bardzo znaczenie tego słowa zostało wypaczone, sądzę jednak, że każdy człowiek gdzieś ma głęboko w sobie ukrytą tę ideę, ale nie zawsze wie, co z nią zrobić, jak ją wyrazić. Ubranie koszulki z jakąś ważną datą czy pronarodowym hasłem nie czyni z nikogo patrioty. Może to być forma wyrażenia przywiązania do ojczyzny, ale nic ponadto. Niezwykle ważne jest dostrzeganie wad swojego narodu. Sprawia to, że można je zniwelować. Ignorowanie ich prowadzi tylko do zadufania w sobie i powolnego upadku fundamentalnych wartości. Myślę, że nie ma sensu szufladkować patriotyzmu i próbować opisać, czym jest on dokładnie, gdyż zupełnie mija się to z celem. Patriotyzm w pełni zrozumie tylko prawdziwy patriota.

Autor: Jakub Wójcik

Szkoła: II Liceum Ogólnokształcące im. Jana Pawła II w Dzierżoniowie

Opiekun: Agnieszka Chałupka

Temat:
„Rzadko na moich wargach (…)
Najdroższy wyraz: Ojczyzna.
Widziałem, jak do Jej kolan –
Wstręt dotąd serca me czuje –
Z pokłonem się cisną i radą
Najpospolitsi szuje” (Jan Kasprowicz).
Rozważania o prawdzie uczuć i postaw patriotycznych.

Od zarania dziejów egoistyczny człowiek za wszelką cenę pragnie zdobyć władzę, pieniądze czy prestiż społeczny. Naturalnym wydaje się fakt, że każdy chce walczyć o lepsze jutro dla siebie i swoich bliskich. Tymczasem historia pokazuje nam bardzo wiele przykładów ludzi, którzy - chcąc zapewnić sobie bogactwo i wpływy - uciekali się do kłamstw, oszustw, korupcji i nepotyzmu. Niestety, co niemiara takich osób i sytuacji możemy znaleźć w historii naszej Ojczyzny, zarówno tej dawnej, jak i tej współczesnej.

Druga połowa osiemnastego wieku to dla Polski trudny czas rozbiorów - podziału między Rosję, Prusy i Austrię. Był to dla naszej Ojczyzny jeden z najboleśniejszych okresów w historii, a konsekwencje tych wydarzeń odczuwamy poniekąd do dziś. Niestety, skupiamy się wyłącznie na cierpieniu, jakiemu zostaliśmy poddani w tamtym czasie, kultywujemy romantyczną martyrologię, a nie zastanawiamy się nad tym, co było przyczyną tak tragicznych wydarzeń.

Cóż, człowiek od samego początku zawsze zrzucał winę na innego człowieka. Można by tu przypomnieć znaną wszystkim historię biblijną - po spożyciu przez pierwszych rodziców owocu poznania dobra i zła Adam usprawiedliwia się przed Bogiem, twierdząc, że zjadł owoc pod wpływem Ewy. Tak jest i teraz. Najłatwiej oskarżać o nasze nieszczęścia inne narody, a wybielać naszych przodków i stawiać ich na cokołach pomników. A przecież bolesna prawda jest taka, że to skorumpowanie naszych dawnych elektorów, ich serwilizm i prywata przyczyniły się do wyboru króla będącego marionetką w ręku carycy Katarzyny. Stanisław August – jak pamiętamy - zrzekł się pretensji do Polskiego Tronu i Polskiej Korony, oddając tym samym władzę Imperatorowej, która obiecała zapewnić mu godny byt i spłacić wszystkie długi. Oczywiście, wszystko to odbyło się pod pretekstem ratowania kraju.

Doskonale tę sytuację opisuje wybitny poeta i bard naszego Narodu – Jacek Kaczmarski - w swojej balladzie Krajobraz po uczcie:

A w stolicy koronacja się zaczyna
I król światowy pokazuje szyk
Ale z obecnych nie wie jeszcze nikt
Że na tortach dał napis: „Vivat Katarzyna”

Imperatorowa i państwa ościenne
Przywrócą spokojność obywatelom naszym
Przeto z wolnej woli dziś rezygnujemy
Z pretensji do tronu i polskiej korony
Nieszczęśliwie zdarzona w kraju insurekcja
Pogrążyła go w chaos oraz stan zniszczenia
Pieczołowitość nasza na nic się nie przyda
Świadczymy z całą rzetelnością Naszego Imienia

Pod przykrywką miłości do Ojczyzny król oraz polska szlachta dali przyzwolenie na zniszczenie państwa i zniewolenie całego Narodu. Chciałoby się powtórzyć za Kasprowiczem: najpospolitsi szuje (…). Przez chęć zaspokojenia wyimaginowanych magnackich kaprysów całe pokolenia Polaków musiały cierpieć, a nawet oddawać życie za tę Wolność, którą odebrali nam zaborcy.

Uważam, że nigdy nie możemy zapomnieć właśnie o tych pokoleniach, które przez sto dwadzieścia trzy lata wlczyły o odzyskanie sprzedanej Niepodległości – są to nasi Bohaterowie i to im należą się cześć, chwała

i wieczna pamięć. Jednak, tak samo jak należy pamiętać o Bohaterach, trzeba też przypominać o zdrajcach, którzy zniszczyli potęgę budowaną przez setki lat. I choć zdaję sobie sprawę, że moja postawa wielu wyda się kontrowersyjna, to i tak będę surowym moralistą, bo doskonale wiem, że historia lubi się powtarzać:

Bo są i tacy, którzy w wolności cud potrafią wmieszać swoich sprawek brud - tak śpiewał Marek Grechuta w pięknej piosence pt. „Wolność”, a słowa te wydają się dziś bardzo aktualne.

Jednakże, obserwując dzisiejszych Polaków, zauważam, że nie wyciągnęliśmy z naszej historii odpowiednich lekcji. Nie staramy się walczyć z narodowymi przywarami. W dalszym ciągu żywe są w naszym kraju niechlubne postawy: nepotyzm, pogoń za pieniądzem, niezdrowa żądza władzy. Pod płaszczykiem miłości do Ojczyzny wielu pragnie zdobyć władzę dla zaspokojenia własnych korzyści, zaszczytnych tytułów oraz w trosce o zawartość swojego portfela. A przecież władza jest służbą innym obywatelom. Wybierając rządzących, stawiamy na ludzi, którzy oferują nam pomoc w rozwiązywaniu społecznych problemów i udoskonalaniu zarówno całej Polski jak i jej małych ojczyzn. Bardzo często o tym zapominamy, gdyż widzimy zakłamany obraz. Jeśli przestaniemy ślepo dążyć do zaspokojenia własnych pragnień i zauważymy drugiego człowieka i jego potrzeby, nasz Naród nie będzie podzielony i znów zapanują harmonia, zgoda i upragniony spokój. Nie mamy prawa narzucać innym naszych poglądów i potrzeb, owszem, możemy się nimi dzielić, ale nie narzucać. Przykro stwierdzić, że słowa piosenki Olgi Sipowicz, znanej jako Kora – ikony polskiej kultury, piosenkarki i poetki – pisane w latach osiemdziesiątych dwudziestego stulecia, w czasie tzw. „komuny”, nadal są aktualne w naszej polskiej rzeczywistości:

Od tysiącleci nic się nie zmienia -
Te same żądze, te same pragnienia

Nie możemy dopuścić, żeby fundamenty naszego Domu, którym jest Polska, były naruszane przez wewnętrzne konflikty między rodakami. Musimy stać się narodem mądrym, gdyż tylko naród mądry może wybrać mądrą władzę i żyć tak, żeby wszyscy jego członkowie byli szczęśliwi.

Autor: Adrianna Kwiatkowska

Szkoła: Liceum Ogólnokształcące im. Bolesława Chrobrego w Kłodzku

Opiekun: Barbara Prasał

Temat: „To, co możesz uczynić jest tylko kroplą w ogromie oceanu, ale jest właśnie tym, co daje znaczenie twojemu życiu” (Albert Schweitzer). Refleksja na temat znaczenia jednostki w życiu społeczeństw.

A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?
Bolesław Leśmian, „Dziewczyna”

 

Przychodził w to miejsce od wielu jesiennych, przepełnionych mgłą tajemniczości i słodyczą zapachu liści dni. Nie mógł pojąć, dlaczego wybrał właśnie ten skrawek ziemi na miejsce swoich odwiedzin. Wyglądało ono jak wiele innych – oto przed oglądającym rozpościerała się przestrzeń nieskończonych, nagich i bezbronnych pól, uśpionych jakby jakimś czarodziejskim zaklęciem, pobrzmiewającym w ostrych podmuchach wiatru. Gdzieniegdzie można było usłyszeć szczekanie wygłodniałego psa i radosny pisk wiejskich dzieci urządzających głośne zabawy przy przegniłych zagrodach lub wykłócających się o to, które pierwsze skosztuje świeżego, śnieżnobiałego mleka. Jednak wszystkie te widoki i dźwięki, które stawały się bardziej wyraziste w słocie jesiennego dnia, otaczały go jedynie z zewnątrz. Wytężał wszystkie swoje zmysły i koncentrował je na niewyraźnych konturach ogromnego i wzbudzającego powszechną grozę muru majaczącego na końcu rozległego pola. Dlaczego Rada Starszych nie zadecydowała, aby go zlikwidować, tego zaprawdę nie wiedział. O murze krążyły rozmaite legendy. Opowiadano między innymi o upiornych strzygach wysysających krew z każdego, kto odważy się włożyć rękę do niewielkiego w nim wyłomu. Mieszkaniec wioski niemalże codziennie zbliżał się do niego, gnany ciekawością i nieodpartą pokusą odkrycia tajemnicy roztaczającej nad nim swoją aurę.

W nocy poprzedzającej dotarcie do muru przyśnił mu się bardzo osobliwy sen: oto stał bardzo blisko owego muru, a przy nim dwunastu rosłych mężczyzn próbujących z jakiegoś powodu go zniszczyć. Następnie w miejsce mężczyzn pojawiły się cienie, którym także nie udało się wykonać zadania. Na koniec jego oczom ukazały się młoty – po wielu próbach udało im się w końcu skruszyć przeszkodę. Okazało się, że nic za nią nie było. Bolesny płacz, który od początku dało się tam słyszeć, był tylko dźwiękiem. Jednak mężczyzna dostrzegł po drugiej stronie małe przerażone dziecko, które wyciągając bezradnie ręce, prosiło o kruszynę chleba. Wieśniak wołał w stronę ludzi pracujących na polu, ponieważ sam nie miał przy sobie nic, co można byłoby spożyć. Ludzie jednak patrzyli na niego z nieukrywaną irytacją, rozdrażnieniem, niektórzy nawet z pobłażaniem. Pokazywał im brudne i wychudzone maleństwo, a oni zdawali się go nie dostrzegać, wręcz przeciwnie – uznali mężczyznę za szaleńca. Rankiem wieśniak, biorąc ze sobą niewielki orzech (nie wiedział, dlaczego to robi, przecież dziwne dziecko tylko mu się przyśniło), ruszył w stronę muru. Po dłuższej chwili dotarł wreszcie na miejsce. Jego uwagę od razu przykuł niewielki wyłom w murze, wielkości niedojrzałego jeszcze jabłka, który to owoc często pojawiał się w sadzie jego rodziców w okresie najwonniejszych dni wiosennych. Przypomniał sobie wtedy krążącą w wiosce opowieść o strzygach i w przypływie nagłego impulsu błyskawicznie włożył rękę w dziurę. Trudno wyobrazić sobie człowieka bardziej przerażonego niż ów wieśniak, gdy poczuł na swojej ręce o dotyk ręki o wiele mniejszej, niezwykle kościstej i szorstkiej. W tamtym momencie nie mógł wydobyć słowa. Po dłuższej chwili całkowitej niezdolności do wykonania jakiegokolwiek ruchu zdobył się wreszcie na odwagę, aby resztkami przytomnego umysłu i siłą pozostałej mu woli ujrzeć istotę, która go pochwyciła. Najpierw jego oczom ukazały się inne oczy – niezwykle ciemne, bystre i przenikliwe. Później jego wciąż jeszcze sztywną ze strachu rękę połaskotały drobne, ciemne włosy – ukrywały one przegniłe i wyłamane zęby kogoś, kto jak z ulgą stwierdził mężczyzna, nie był upiorem, lecz – w co paradoksalnie bardziej nie mógł uwierzyć – małym chłopcem. Wciąż trzymając rękę wieśniaka patrzył na niego z wielkim uporem i determinacją. Nie mając innego pomysłu, w jaki sposób uwolnić się od uścisku niewielkiej, aczkolwiek silnej rączki, drugą wyjął z kieszeni przyniesionego orzecha i przerzucił go na drugą stronę muru. Dziwne stworzonko zniknęło równie nagle, jak się pojawiło.

Przybysz nie wiedział, czy to niezwykłe zdarzenie i osobliwe dziecko nie były wyłącznie wytworem jego wyobraźni. W nocy, przytłoczony wątpliwościami i narastającym niepokojem, nie potrafił zmrużyć oka. Następnego dnia postanowił jeszcze raz udać się pod mur, aby sprawdzić, czy aby przypadkiem nie oszalał. Jakież było jego zdumienie, gdy już z bardzo dużej odległości widział niewyraźny zarys malutkiej rączki, która zdawała się bezwładnie zwisać. Tym razem zaopatrzył się w niewielki kubek ciepłego mleka i kawałek sera. Istotka za murem, podobnie jak za pierwszym razem, odebrała od gościa dary, jednak, co głęboko zdumiało wieśniaka, lekko i z czułością pogłaskała jego rękę i uciekła. Odtąd do chłopca przychodził codziennie. Wcześniej z niechęcią i pogardą odnoszący się do innych mieszkańców wioski, zamknięty w sobie i głuchy na piękno tego świata, wieśniak z dziecięcą radością dzielił się tym, co udało mu się wyhodować, z niezwykłym i fascynującym przyjacielem, który należał jakby do innego świata, świata poza murem. I choć dalej nie do końca wierzył, że to, co robi i widzi, dzieje się naprawdę, nie chciał, aby to się skończyło. Po każdym z takich spotkań miał wrażenie, że oto otworzyły się przed nim nieznane mu dotąd przestrzenie, pełne dobra, ciepła i piękna. Przebywał w nich z największą rozkoszą. Jego dom, wcześniej martwy, bez życia, wypełnił się perlistym śmiechem mężczyzny poruszającym każdą cząstkę jego duszy. Chociaż malec podczas żadnego spotkania nie odzywał się do przybysza ani słowem, nie przeszkadzało mu to wcale.

- Ja jestem z tamtej wsi za moimi plecami – mówił – a ty pewnie też mieszkasz w jakiejś. Tak? Może opowiem ci o tym, co zdarzyło się po mojej stronie muru? Tylko najpierw weź mleko i chleb, dobrze?

Malec zdawał się odpowiadać wieśniakowi wewnątrz swojej duszy. Podczas opowieści mężczyzny jego twarz wyrażała zadowolenie, niekiedy nawet można było odnieść wrażenie, iż bezgłośnie się śmieje. Na koniec brał podarunki i znikał w mlecznej mgle wiejskich pól, która zabierała go w miejsca niedostępne dla zwykłego śmiertelnika. Ten rytuał trwał dziesięć lat. Dzień w dzień odbywały się, z dala od zgiełku wioski, spotkania dwóch światów. Pełne wzajemnego zrozumienia, empatii, pełne mistycznej głębi, jaka istnieje tylko między najwierniejszymi przyjaciółmi. Mężczyźnie zdawało się, że malec obdarza go coraz większym zaufaniem, jednak w dalszym ciągłu nie wydawał z siebie żadnego dźwięku, jakby opiekował się jakąś wielką tajemnicą, którą mogłoby zniszczyć nawet najniewinniejsze słowo.

Minęło kolejnych dwadzieścia lat. Pewnego dnia pod murem zebrała się spora grupa wieśniaków. Zaczęli oni szydzić i naśmiewać się ze swojego schorowanego i niedołężnego już sąsiada. Twierdzili, jakoby wymyślał bzdury i opowiadał kłamstwa o rzekomym chłopcu mieszkającym po drugiej stronie, któremu codziennie przynosi jedzenie. Mężczyzna do wieczora znosił obelgi i szyderstwa, a także ciosy wymierzane przez niektórych. Płakał przy murze do wieczora. Kiedy miał już wstać z klęczek, poczuł kościstą rękę znajomej istoty gładzącą go po siwej głowie. Podniósł wzrok i zamarł. Na polu po drugiej stronie zgromadziło się wiele tysięcy ludzi. Wszyscy trzymali w rękach orzechy podobne do tego wrzuconego za mur pierwszego dnia. Chłopiec i jego sędziwy już przyjaciel spojrzeli sobie w oczy. Po twarzach obu płynęły łzy szczęścia. Istotka wskazała ręką na ogromne drzewo znajdujące się daleko za jej plecami. Był to piękny okaz orzecha, dumnie prezentujący się na tle pochmurnego nieba. Po chwili mężczyzna usłyszał upragniony od tylu lat dźwięk:

- Dziękuję, Człowieku.