Igła na służbie liturgii

Agata Combik

|

Gość Wrocławski 1/2019

publikacja 03.01.2019 00:00

Stare ornaty są najbardziej zniszczone tam, gdzie ocierały się o ołtarz podczas odprawiania Eucharystii. Setki, tysiące Mszy św. wycisnęły na nich swój ślad. Pani Danuta od lat ratuje piękno milczących świadków ofiary Chrystusa.

Igła na służbie liturgii Pani Danuta od lat przywraca blask zniszczonym szatom liturgicznym Agata Combik /Foto Gość

Przez 40 lat pracowała jako pedagog z niepełnosprawnymi dziećmi – upośledzonymi umysłowo, słabo słyszącymi, głuchymi. – Uczyłam je ręcznych robótek, wykonując z nimi rozmaite prace. Szyłam, haftowałam, robiłam makramy – wspomina. – Zawsze chciałam to, co robię, wykonywać na Bożą chwałę; przez pracę okazywać Bogu miłość, i to nie „byle czym”. Kiedy przeszłam na emeryturę, zastanawiałam się, „co ja teraz dla Niego będę robić?” Okazało się, że On się zatroszczył o zajęcie dla mnie.

Perły z zakrystii

Zdarzało się już wcześniej, że pani Danuta na prośbę jakiegoś księdza naprawiała na przykład podarty ornat; pewien duchowny poprosił ją o utkanie paramentów liturgicznych. Na poważnie zajęła się jednak szatami liturgicznymi w późniejszym okresie życia. Kiedyś znajomy kapłan przywiózł jej z Francji stare, nieużywane ornaty, kapy, welony do błogosławieństw. Pochodziły z zakrystii, w której robiono porządek.

– Te rzeczy były bardzo zniszczone, ale niektóre z nich udało mi się naprawić. Rozprułam na przykład całkowicie ornat, badając dokładnie, jak był uszyty. Metodą prób i błędów odkryłam, jaką techniką wykonany był haft, uzupełniłam ubytki. Efekt był zaskakujący – wspomina.

Stopniowo zdobywała doświadczenie, wprawę. Gdy przeszła na emeryturę, zwrócono się do niej z prośbą o pomoc siostrom pracującym w katedralnej zakrystii. Najpierw, mając pod opieką chorego tatę, nie mogła przyjąć takiego zobowiązania. Po jakimś czasie zaczęła przychodzić tam na zasadzie wolontariatu, 2–3 razy w tygodniu.

– Mogłam zobaczyć, ile pracy czeka w takim miejscu. Siostry pokazały mi stare ornaty, kapy. Zaczęłam je naprawiać – wspomina. W katedrze bywa wielu księży z różnych parafii. Od słowa do słowa okazywało się często, że i oni mają zniszczone piękne szaty liturgiczne, których nie ma kto naprawić. Parafialne szafy to w Kościele prawdziwy „teren misyjny”. Wprawne ręce, detektywistyczne zacięcie, dusza artysty i ukochanie liturgii okazują się na wagę złota.

– Dla mnie te szaty są święte – mówi pani Danuta. – Wiele w nich piękna. Bywają haftowane w różne wzory, kwiaty i rajskie ptaki, motywy eucharystyczne, maryjne, starotestamentalne. Są „przemodlone”; mogli je nosić święci kapłani. Cieszę się, że wielu księży dziś chętnie korzysta ze starych ornatów.

Przywrócone do życia

Kiedy bierze do ręki dawny strój liturgiczny, najpierw robi mu zdjęcia z każdej strony, dokładnie ogląda. Dawne ornaty zwykle są pokryte haftem wykonanym na jedwabiu. Uszyte z naturalnych materiałów, nie zawierają stosowanych obecnie odczynników utrwalających kolory. Trzeba je czyścić specjalnymi metodami – na tyle, na ile to możliwe, bo nie chodzi przecież o to, by usunąć wszystkie ślady starości.

– Najdłużej trwa sprucie całości. Trzeba to zrobić umiejętnie, by się nie rozpadły poszczególne elementy. Dawniej usztywniano ornaty umieszczanymi w środku workami – one się z czasem kruszą, sypią – tłumaczy. – Gdy wszystko rozpruję, zostawiam na tydzień. Muszę sprawę przemyśleć, przemodlić. „Panie Jezu, jak mam to zrobić?” – pytam czasem. Oceniam, najpierw na próbce, jak można wyczyścić materiał, na ile ingerować różnymi środkami. Szatę trzeba wzmocnić.

– W tych starych wszystko musi być naturalne. Wstawiam do środka sztywnik, lniane grube płótno. Podszewkę stanowi zwykle naturalny materiał z jedwabiem. Obszywam wszystko lamówką. Większość tych rzeczy szyta była ręcznie. Ja też tak robię. Bardzo żmudne jest uzupełnianie haftów. Oglądam je często przez lupę. Zwłaszcza wzory wykonane złotymi czy srebrnymi nićmi są niezwykle misterne. Muszę odczytać, jaki to splot, by móc go odtworzyć, wykonując ręczny haft artystyczny. Czasem jeszcze trzeba zacerować dziury. Jeden ornat wymaga do trzech miesięcy pracy.

Wciąż zgłaszają się kolejne parafie, także ze sztandarami, bielizną kielichową czy ołtarzową. – To często prawdziwe dzieła sztuki. Trzeba mieć wenę, natchnienie, by przy nich pracować. Jak robota nie idzie, wiem, że muszę ją odłożyć, pomodlić się, i dopiero potem wrócić do pracy. Gdy skończę, odmawiam „Chwała Ojcu…” – mówi pani Danuta, która jest dziewicą konsekrowaną i wszystko wplata w swoją służbę Bogu.

– Im bardziej zniszczony ornat, tym jestem szczęśliwsza, bo już widzę, jak będzie wyglądał po odnowieniu – dodaje. – Teraz, inaczej niż kiedyś w szkole, pracuję przez nikogo nie widziana, w ciszy. Cieszę się z takiej służby. Czuję się bardzo zaszczycona.

Każdy taki przedmiot wymaga indywidualnego potraktowania.   Każdy taki przedmiot wymaga indywidualnego potraktowania.
Agata Combik /Foto Gość

Dostępne jest 11% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.