O Bożych niespodziankach, wyzwaniach czekających na Zielonym Przylądku i pewnym meczu opowiada o. Szczepan Frankowski ze Zgromadzenia Ducha Świętego.
Misjonarz w Maciejówce i dwaj jego parafianie: Henry i Etienne (w koszulce ze św. Maksymilianem) Agata Combik /Foto Gość
Agata Combik: Nie pochodzi Ojciec ze stolicy Dolnego Śląska, a jednak to miejsce miało swoje znaczenie w drodze do Afryki.
Ojciec Szczepan Frankowski: Urodziłem się na Śląsku, a do Wrocławia trafiłem za namową koleżanki. Po zdaniu matury, tuż przed podjęciem studiów (prawo i administracja), pojechałem po raz pierwszy do Taizé we Francji. Gdy brat Marek dowiedział się, że będę się uczył we Wrocławiu, wyciągnął karteczkę i napisał na niej dwa tajemnicze dla mnie wtedy słowa: „Bujwida Wawrzyny”. Poradził, bym tam zajrzał, wspominając, że odbywają się tam modlitwy ze śpiewami Taizé. Tak się zaczęła moja przygoda z duszpasterstwem. W pewnym momencie studia stały się dla mnie właściwie dodatkiem do działalności w DA „Wawrzyny”… Po studiach wyjechałem do Taizé, by dać sobie czas na rozeznanie swojej drogi. Ostatecznie podjąłem decyzję, że chcę dołączyć do braci. Przyjęli mnie do wspólnoty, a wkrótce zaproponowali wyjazd na tzw. fraternię do Dakaru w Senegalu. Tam odkryłem, że Bóg mnie wzywa jako kapłana do pracy misyjnej. Poznając misjonarzy ze Zgromadzenia Ducha Świętego, poczułem, że to jest to.
Dostępne jest 27% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.