Odbił od Brzegu

Karol Bialkowski

|

Gość Wrocławski 8/2019

publikacja 21.02.2019 00:00

Maciek należał do załogi „Daru Młodzieży”, który w styczniu dotarł do Panama City. Na statku był przez 3 miesiące, ale Światowe Dni Młodzieży skończyły się dla niego, zanim jeszcze na dobre wystartowały.

Maciek (pierwszy z lewej) z kolegami i koleżankami w Los Angeles. Maciek (pierwszy z lewej) z kolegami i koleżankami w Los Angeles.
archiwum prywatne Macieja Walendzika

Maciej Walendzik powoli staje się wilkiem morskim. Powoli, bo przed nim jeszcze wiele nauki na Uniwersytecie Morskim w Gdyni. – Studiuję nawigację. Docelowo chciałbym być marynarzem – mówi. To marzenie nie jest może bardzo wyjątkowe, choć dla kogoś, kto całe dzieciństwo i młodość spędził ok. 400 kilometrów od morza, na pewno jest niezwykłe. Coś jest jednak na rzeczy, bo chłopak pochodzi z Brzegu Dolnego. Nazwa miejscowości zobowiązuje...

Zobacz zdjęcia

A miało być wojsko

Skąd się wziął pomysł na zostanie marynarzem? – Trudno mi powiedzieć. Chyba od wielkiego zamiłowania do wody. Od dziecka pływałem i uczęszczałem do szkółki żeglarskiej. Zawsze mnie to fascynowało – mówi. W latach dzieciństwa i młodości Maciek regularnie służył przy ołtarzu w parafii pw. NMP Królowej Polski w Brzegu Dolnym.

– Jestem ministrantem już kilkanaście lat. Teraz, gdy bywam w domu, również wkładam komżę czy albę podczas Mszy św. – mówi. Pierwszy raz w Gdyni Maciej znalazł się 1,5 roku temu na kilka dni przed... rozpoczęciem studiów. – Mój kierunek – nawigacja i transport morski – kończy się uzyskaniem tytułu inżyniera oraz dyplomem oficerskim. Krótko mówiąc przeznaczeni jesteśmy do tego, by pływać – wyjaśnia. Przyznaje, że to wcale nie był marynarski plan „A”. – Chciałem iść do Marynarki Wojennej. Na przeszkodzie stanął jednak... wzrost. Okazało się, że moje 197 cm wzrostu to za dużo – dodaje.

Rejs z misją

Przygoda z „Darem Młodzieży” nie była przypadkowa. – Uczelnia zapewnia nam odbycie praktyk w wymiarze 3,5 miesiąca, w tym na „Darze Młodzieży” 3 miesiące. Aby uzyskać dyplom oficerski, musimy w czasie swoich studiów wypływać aż 12 miesięcy, dlatego każdy z nas musi jeszcze zadbać o praktyki we własnym zakresie – opowiada. W ubiegłym roku, z racji 100. rocznicy odzyskania niepodległości żaglowiec wyruszył w okolicznościowy rejs. To była okazja dla studentów do odbycia praktyk. – Na pokładzie może być maksymalnie 180 osób. Z tego 40 stanowi załogę stałą – komendant, 4 oficerów, mechanicy, pielęgniarz, lekarz, kucharze i kapłan. Studentów było ok. 100, a pozostałą cześć stanowili ci, którzy wygrali konkursy z nagrodą w postaci udziału w podróży.

Rejs był podzielony na kilka odcinków. Każdy obsługiwała inna załoga. – O tym, że płyniemy, dowiedzieliśmy się w czerwcu ubiegłego roku, a już 8 października mieliśmy samolot do Singapuru. Płynęliśmy przez Hongkong, Osakę, a dalej przez San Francisco, Los Angeles, Acapulco aż do Panamy – dodaje. W każdym porcie zadaniem marynarzy była promocja Polski i 100. rocznicy odzyskania niepodległości. – Statek był do tego przygotowany, udekorowany okolicznościowymi banerami. W wielu miejscach odbywały się również bankiety, choć one akurat miały charakter zamknięty. Wszyscy mogli natomiast zwiedzić żaglowiec w czasie „dni otwartych”. Wtedy dyżurujący podczas wachty opowiadali zarówno o statku jak i okolicznościach jego rejsu – opowiada.

Co się robi na statku?

Maciej podkreśla, że studenci Uniwersytetu Morskiego mają na pokładzie mnóstwo pracy. Życie podzielone jest na 3 wachty. Odbywają się one w interwałach 4-godzinnych co 8 godzin. – Nasze zadania są czasem bardzo prozaiczne. Gdy jednego dnia pomaluje się jakiś element, to po kilku kolejnych znów trzeba to robić, bo pojawia się rdza. Malowanie, szlifowanie, polerowanie to nieodłączne elementy życia na statku. Podobnie jest z czyszczeniem pokładu. Tuż przed dopłynięciem do Panamy, przemalowaliśmy m.in obie burty. Było to konieczne, bo statek podczas rejsu mocno się eksploatuje. Zasolenie wody sprzyja korozji.

A co z żaglami? Maciej podkreśla, że „Dar Młodzieży” jest co prawda wyposażony w silnik, ale największą frajdą jest płynięcie na rozwiniętych żaglach. Zaznacza, że gdy tylko pogoda na to pozwalała, były one w użyciu. Wiązało się to z dodatkowymi obowiązkami. – Trzeba żagle postawić, zwinąć, ale również dbać, by były zawsze dobrze przygotowane. Trzykrotnie silny wiatr nam je zerwał i musieliśmy je szyć. Nawigatorzy mieli również zajęcia edukacyjne. W końcu ich rejs przypadł na cały pierwszy semestr roku akademickiego. – Jednak oceniani byliśmy nie tylko z wiedzy, ale również z wykonywania pokładowych obowiązków. A wpływ na końcową ocenę miało również przestrzeganie regulaminu „Daru Młodzieży”. Komisja oceniła moje praktyki na 4,5.

Morskie stereotypy czy fakty?

Maciek brał udział w tak długim rejsie na otwartych wodach po raz pierwszy. Przyznaje, że nie ominęły go „przyjemności”, które większość z nas zna z książek. – Bujało naprawdę mocno, zwłaszcza podczas tajfunu, którego doświadczyliśmy na wysokości Tajwanu. Nie spodziewałem się, że chorobę morską przeżyję tak mocno. Nie opuszczała mnie przez miesiąc. Normalnie tak długo to nie trwa, ale czytałem kiedyś, że 3 proc. ludzi nie wychodzi z niej nigdy. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy czasem ja nie jestem w tej grupie – wspomina z uśmiechem, choć wówczas wcale mu do śmiechu nie było. Na szczęście niedogodności ustały i pozostałe dwa miesiące rejsu minęły już znacznie spokojniej.

O marynarzach i życiu na morzu krąży wiele wyobrażeń. Pewnie każdy z nas słyszał, że ludzie morza to lekkoduchy i w każdym porcie mają inną dziewczynę. Maciej śmieje się, że nie doświadczył tego i nie widział również u swoich kolegów. Poza tym na pokładzie też było wiele kobiet. Z jedną z nich stanowią parę. – Zapewne z marynarzami jest tak, jak z każdą inną grupą społeczną i nie przywiązywałbym wielkiej wagi do tego typu określeń.

Niezwykłe spotkania

Czymś ujmującym były spotkania z Polonią w różnych częściach świata. – Przeżyłem wiele niezapomnianych chwil. W Los Angeles nasz statek odwiedził Marcin Gortat, który wówczas był zawodnikiem drużyny NBA, LA Clippers. Tam zostaliśmy również bardzo ciepło ugoszczeni. Polacy pokazali nam wiele ciekawych miejsc w mieście. Podobnie było też w innych portach, do których zawijaliśmy – opowiada. W czasie postoju w portach system wachtowy zmienia się na 24-godzinny.

Stąd nie wszyscy mają możliwość zejścia ze statku i ruszenia w głąb lądu, by coś pozwiedzać. Całą podróż Maciek opisuje jako „amerykański sen”. – Będąc na pokładzie narzekałem na wiele rzeczy, ale teraz, z lądu, widzę same plusy. Wiem, że na ten statek raczej już nie wrócę. W przyszłości będę pływał na statkach handlowych, tankowcach, kontenerowcach, masowcach, drobnicowcach i innych tego typu. Ogólnie rzecz biorąc – na statkach, które służą gospodarce. W sercu mam jednak okruchy tęsknoty.

Prawie na ŚDM

„Dar Młodzieży” dotarł do portu w Panama City w momencie, gdy uczestnicy Światowych Dni Młodzieży zjeżdżali się do miasta z różnych części kraju, by wziąć udział w spotkaniu z papieżem Franciszkiem. Niestety załodze rejsu nie było dane wziąć udziału w kilkudniowym katolickim festiwalu młodych. – Można powiedzieć, że tylko dotknęliśmy tej atmosfery. Oczywiście był żal, bo gdy dowiedziałem się wezmę udział w rejsie do Panamy, po cichu liczyłem, że uda się z tego wydarzenia skorzystać również duchowo – dodaje. Wspomina, że dzięki duszpasterzowi z Brzegu Dolnego, ks. Tomaszowi Latawcowi, brał udział w ŚDM w Krakowie. – Niestety, tym razem musieliśmy wracać na uczelnię – dodaje.

Relację z Panama City Maciej miał jednak z pierwszej ręki. Wśród siedmiu osób z Brzegu Dolnego, które brały udział w tegorocznych ŚDM, była jego siostra Julia. – Udało nam się spotkać na drugim końcu świata ledwie na kwadrans. Tego dnia opuszczałem żaglowiec i w związku z wymianą załogi, ze względów bezpieczeństwa wejście na statek podlegało ograniczeniom – opowiada. – Poprosiłem straż przybrzeżną, żebym mógł wyjść za bramę, aby się z Julią i innymi pielgrzymami z Brzegu Dolnego zobaczyć. Na szczęście nie było z tym problemu.

Następne spotkanie z siostrą, niewiele dłuższe, nastąpiło przy śniadaniu, po powrocie Julii do domu. – Niestety w południe musiałem już wyjeżdżać do Gdyni, na uczelnię. Nie mieliśmy więc za dużo czasu, by opowiedzieć o swoich wrażeniach. Moje życie toczy się na walizkach. W ostatnich miesiącach przekonałem się o tym dosłownie – puentuje.

Dostępne jest 10% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.