Ks. Jakub Bartczak: Pan Bóg jest o wiele ciekawszy niż hip-hop

Maciej Rajfur Maciej Rajfur

publikacja 21.02.2019 11:03

O swojej pasji do rapowania, pogodzeniu jej z kapłaństwem i koniecznej zmianie "stylówki" w seminarium opowiada ks. Jakub Bartczak.

Ks. Jakub Bartczak: Pan Bóg jest o wiele ciekawszy niż hip-hop Ks. Jakub Bartczak opowiada o swojej "zajawce" studentom z FDA "Antoni" Maciej Rajfur /Foto Gość

Gościem wieczoru we franciszkańskim duszpasterstwie akademickim „Antoni” był ks. Jakub Bartczak. Raper opowiadał o roli i wartości pasji w życiu człowieka oraz o jej znaczeniu w kontekście swojego powołania.

- Na samym początku chciałem iść do franciszkanów, bo oni mają kaptury, uprawiają i zbierają różne zioła, robią w rolnictwie (śmiech) - stwierdził pół żartem, pół serio ks. Jakub.

Opisując swoją młodość przed pójściem do seminarium wspomniał, że jego doświadczenie księży diecezjalnych było zupełnie inne niż pokazywały media, które karmiły się skandalami.

- Wcześniej poznałem takich wspaniałych kapłanów jak np. ks. Stanisław Orzechowski i m.in. ich postawa popchnęła mnie do decyzji o wstąpieniu do seminarium - mówi ks. Bartczak.

Jednak świat przygotowania do kapłaństwa okazał się zupełnie inny od blokowiska i kultury hip-hop, w której wzrastał.

- Nosiłem same szerokie portki i bluzy z kapturem, a tu trzeba było kupić spodnie i marynarkę od garnituru. Wcześniej zakładałem jedynie trampki, teraz należało mieć eleganckie buty. Chce przez to powiedzieć, że w drodze do bycia księdzem musiałem wiele poświęcić. A kumple z osiedla nie wierzyli, że wstąpiłem do seminarium. Pamiętam, jak tłumaczyłem im, dlaczego chodzę tak ubrany - wspomina ksiądz-raper.

Wtedy wyszedł z założenia, że dla Boga jest w stanie poświęcić wszystko, nawet, jak mówi, swoją „zajawkę”. Styl kultury hip-hop zupełnie nie współgrał bowiem z byciem klerykiem w seminarium.

- Musiałem natychmiast zmienić „stylówkę”. Ale w drodze ku kapłaństwu bez problemu poświęciłem te zewnętrzne sprawy, bo istota powołania znajdowała się gdzie indziej - wewnątrz mnie - przyznaje dziś ks. Kuba.

Z biegiem czasu uświadamiał sobie, że budując relację z Bogiem, mniej zwracał uwagę na materialny aspekt życia.

- Pamiętam, jak moi koledzy klerycy wybierali wzniosłe i niezwykle mądre tematy prac magisterskich, a ja „wypaliłem” z pomysłem, żeby napisać o blokersach i subkulturze hip-hop. Ku mojemu zdziwieniu, taka praca przeszła. Tłumaczyłem w niej, skąd się wzięły blokowiska, graffiti i oczywiście był też aspekt ewangelizacyjny - jakich metod używać w parafii, żeby zaangażować blokersów do życia parafialnego - opowiada ks. Bartczak.

Jeszcze wtedy nie wiedział, że można rapować o Panu Bogu. Jego teksty do piosenek sprzed okresu seminaryjnego traktowały zupełnie o czymś innym.

- Przez hip-hop nabawiłem się wielu kompleksów. Miałem poczucie, że w ogóle nie pasuję do miejsca, w którym bardzo chcę być. Moi koledzy byli np. specami od liturgiki, a ja specem od… no właśnie, od czego? Ale Bóg pokazał mi, że łaska działa na naturze. To, jakimiś jesteśmy ludźmi, nie musi być od razu złe - stwierdza ks. Jakub.

Kiedyś na modlitwie doszedł do refleksji, że nasze pasje mogą się podobać Panu Bogu, w zależności od tego, jak je wykorzystamy. Jeden z księży na rekolekcjach skierował do niego prorocze słowa: „To jaki jesteś, może przydać się Kościołowi”.

Jak ks. Jakub Bartczak do końca pogodził pasję z powołaniem? I czy uważa się za oryginalnego kapłana? Czytaj na następnej stronie.

- Bardzo ważne jest dowiedzenie się, kim jesteś. Można grać, kogoś kim się nie jest, ale to na krótką metę. Mam wielu kolegów księży, którzy pielęgnują oryginalne pasje i godzą je ze swoim powołaniem. Najważniejsze jest to, żeby sobie postawić odpowiednią hierarchię wartości - wyjaśnia ksiądz-raper.

Jak dodał, pasja pasją, ale jednak powołanie jest czymś ważniejszym. Czasem ludzie mają takie szczęście, że pasja może towarzyszyć powołaniu, podobnie jak u ks. Kuby.

- Trochę to wymodliłem, ale i racjonalnie do tego podszedłem. Zastanawiałem się nad tym, jak użyć hip-hopu do ewangelizacji. Po święceniach kapłańskich rapowanie o niczym nie miałoby sensu - oświadcza.

Jego zdaniem pasja z powołaniem muszą być tożsame, jeżeli mają człowieka rozwijać, a nie go krzywdzić. Obecny wikariusz parafii Sulistrowice pod Ślężą pragnął, żeby jego raperskie hobby mówiło o Bogu takim ludziom jak jego kumple sprzed seminarium.

- Szybko zdałem sobie sprawę, kim jestem i jako ksiądz wróciłem do rapu. Dzisiaj widzę, jak ludzie czasem piszą w komentarzach pod teledyskami w internecie, że ciągle rapuje o tym samym. Nie umiałbym rapować o czymś innym niż o Bogu, bo On jest treścią mojego życia - uzasadnia ks. Jakub.

Zaznacza jednak od razu, że o wiele bardziej spełnia się jako szafarz sakramentów i to chce robić do końca życia. Po prostu być księdzem, być blisko ludzi, prowadzić ich do Pana Boga. Sprawować Eucharystię, spowiadać, udzielać Komunii Świętej.

- Często dziennikarze proszą mnie o wywiad i chcą jedynie uwypuklić mój rap, moją zajawkę. Może jestem  przez to oryginalny, ale nie uważam się za lepszego od innych księży. Cieszy mnie, że gdy ludzie piszą do mnie, że odkryli Pana Boga przez moją muzykę. To daje satysfakcję, ale na pierwszym miejscu stoi kapłaństwo oraz obowiązki z tym związane - mówi ks. Kuba.

Jak dodaje, Pan Bóg jest o wiele ciekawszy niż hip-hop. Choć przez hip-hop można skutecznie mówić innym o Bogu.

- Ale trzeba być czujnym, aby pasja nie stała się odskocznią od rodziny, od powołania, aby nie krzywdziła bliskich. Dobrze jest kreatywnie wykorzystywać swój czas, ale należy wyznaczyć sobie jasną granicę, aby nie zaniedbywać swoich obowiązków - ostrzega ks. Bartczak.