Stacja I: Sprawdzian na wytrzymałość serca

Maciej Rajfur Maciej Rajfur

publikacja 08.03.2019 16:57

Śmierć fascynuje, bo zawsze odsłania prawdę o ludziach. Wtedy już nic się nie ugra. Zbyt potężny to bodziec. Niby też wiemy, że odchodzimy z dnia na dzień, a jednak rozsiadamy się na tej ziemi. Żyjemy tak, jakby śmierci nie było.

Stacja I: Sprawdzian na wytrzymałość serca Odkąd grzech istnieje na świecie, zawsze fałszywie oskarżano tych, którzy byli dla nas wyrzutem Roman Koszowski /Foto Gość

Rozpoczynamy Drogę Krzyżową, którą poprowadzi dla czytelników "Gościa" ks. Bartosz Kasprzyszak. Stworzył on cykl rozważań na podstawie swoich doświadczeń, emocji i przemyśleń związanych utratą przed rokiem ukochanego ojca. Rozważania do kolejnych stacji będziemy publikować na wroclaw.gosc.pl co 2 dni od piątku 8 marca.

Czytaj więcej:

WSTĘP

To będzie Droga Krzyżowa o sercach dwóch mężczyzn, którzy odgrywają najważniejszą rolę w moim życiu. To będzie hołd wdzięczności, że dzięki tym mężczyznom mogę żyć pełnią życia, ale bez jakichś niezwykłości, bez uzależniania swojego nastroju od duchowych fajerwerków. Dzięki tym mężczyznom wiem, że chrześcijaństwo to wewnętrzna siła, zadziwienie, dobra codzienność, to pomoc w dźwiganiu krzyża innym, to codzienne zmartwychwstawanie z upadków.

Droga Krzyżowa jest zawsze o miłości. Celebrujemy co roku Jezusowe Serce, aby stąd zaczerpnąć siły do kochania ludzi. Wiemy jednak, że każde serce ma niesamowitą zdolność pękania po wielokroć. Ponoć kości ciała ludzkiego wzmacniają się w miejscu złamania. Serce nie.

Tak naprawdę całe nasze życie jest próbą poszukiwania właściwego rytmu tego serca, mimo że grzech tak często nas nakręca, żeby choć na chwilę przyśpieszyć jego rytm. Rozgrzewać i studzić jak kawał żelaza w ręku kowala.

Zazwyczaj osłaniamy je przed zranieniami, ale też próbujemy żyć, nie słuchając jego głosu. Nie tylko przecież na twarze nakładamy maski. Miliony ludzkich serc zatraciły swój rytm, bo zostały zranione. I jakąś niezwykłą wolą bycia pokochanym mówimy sercu: „Nieważne, jeszcze raz odkryję cię na ciosy, zaryzykuje, może teraz nie zostanie zranione”. Miliony serc skamieniały, zapominając, że Bóg ma moc przywrócić im właściwy rytm.

Serca, o których chcę napisać, nigdy nie stwardniały. Odsłaniały się na uderzenia włóczni, nie próbowały odgrywać się za doznane rany.

Jedno serce bije do tej pory. W Jezusie - naszym Mistrzu. Pamiętam jednak moment, gdy zatrzymało się na chwilę, bo Jego współodczuwanie z ludźmi nie ma równego sobie. I zawsze się zatrzymuje, kiedy my cierpimy, bo tak bardzo kocha.

Drugie serce zatrzymało się 14 marca 2018 roku. To było serce mojego Tatusia. O tym będzie ta Droga. O sercach, które uczą mnie współodczuwać.

STACJA I: Sprawdzian na wytrzymałość serca...

 czytaj na następnej stronie

STACJA I: Sprawdzian na wytrzymałość serca

To było do przewidzenia, Mistrzu. Za głębokie są koleiny żłobione w naszych religiach, poglądach politycznych, przyzwyczajeniach, żeby ktoś nagle, bez konsekwencji, próbował to zmienić. Ludzie za bardzo przyzwyczajają się do profitów czerpanych z „bycia kimś” w oczach innych. Zbyt wielu ludzi nie rozumie, że przepisy zimnego Prawa nie dadzą radości serca. Zbyt głęboko wewnątrz nas miała odbyć się ta rewolucja.

Odkąd grzech istnieje na świecie, zawsze fałszywie oskarżano tych, którzy byli dla nas wyrzutem. A Ty przyszedłeś, żeby naprawić to, co się pokrzywiło, skarlało, zmarnowało. Przyszedłeś skleić pęknięcia naszych serc pamiętających Eden.

Owocem tego pęknięcia jest to, jak szybko w naszych sercach może nastąpić przejście od „Hosanna” do „Ukrzyżuj go!”. Ale w tej stacji widzimy kogoś, kto wie, że ceną za te pęknięcia jest śmierć.

Ta stacja jest o cenie prawdy. Do końca życia, już zawsze, prawda będzie wyrzutem i gniewem kłamliwych. O tej prawdzie przypomniał Polakom w 1984 roku pewien prosty kapłan z Żoliborza:

Prawda zawsze łączy się z miłością, a miłość kosztuje. Miłość prawdziwa jest ofiarna, stąd i prawda musi kosztować. Prawda, która nic nie kosztuje, jest kłamstwem. Bać się w życiu trzeba tylko zdrady Chrystusa za parę srebrników jałowego spokoju.

Kilka miesięcy po wypowiedzeniu tych słów ks. Jerzy Popiełuszko doświadczył ceny prawdy. Zginął w głębinach Wisły. Człowiek, który kłamie, ma niespokojne oczy, ucieka od ich głębi. Dlatego wierzę, że Piłat, ogłaszając wyrok, nie mógł znieść spokoju w oczach Jezusa.


Spokojne oczy miał też mój Tatuś, gdy przeczytał wyrok nakreślony przez lekarza. Pamiętam je. Wyrok to łacińskie słowo „pancreas” - trzustka. I choć temat śmierci nigdy nie był w naszym domu tabu, to tym razem jakoś tak za szybko, jakoś tak znikąd...

Byłem zawsze ciekawy śmierci. Analizowałem często ludzkie zachowania na pogrzebach. Zastanawiałem się, jak na przykład serce matki potrafi wytrzymać śmierć dziecka. W tym dniu zobaczyłem, że to są tylko takie intelektualno-duchowe rozmyślania. To wszystko było takie teoretyczne.

Wszystko, co wiedziałem o śmierci, było więc teorią, bo jeszcze nie żegnałem kogoś, kogo tak naprawdę kochałem. I nie wystarczyła posługa we wrocławskim hospicjum, kilkadziesiąt pogrzebów moich parafian, kilka książek ks. Kaczkowskiego. Kiedy to zaczęło się dziać naprawdę, wszystko prysnęło.

Odtąd mimowolnie, jakoś głębiej, zaczęło się myśleć o tym, że to już... A Tatuś mężnie przyjął fakt, że trzeba się liczyć ze wszystkim, że coraz głośniej zaczął bić zegar, a jego wskazówki - jak włócznie - zaczęły rozdzierać codzienność. I jasne, dalej została pewność, że Bóg nie skazuje na śmierć, że zbyt kocha, aby zabierać nam ludzi. Ciało po prostu musi obumrzeć, żeby przyszło to, co jest nieśmiertelne i już na zawsze.


Jezu Chryste, nie mam do Ciebie pretensji za to, że mój Tatuś odszedł przedwcześnie, że już nigdy na tej ziemi nie będę mógł mu spojrzeć w oczy, które miał zawsze takie spokojne. Po prostu proszę Cię przy tej stacji, byś najgłębiej jak się da był przy ludziach, którzy przyjmują wyrok z godnością i ufnością, że będziesz towarzyszył im do końca.