Stacja II: Silne ramiona Mistrza

Maciej Rajfur Maciej Rajfur

publikacja 10.03.2019 17:32

Jestem wdzięczny Bogu za tysiące mężczyzn Kościoła rzymskiego, którzy zachowali się jak trzeba: Kolbe, Wyszyński, Popiełuszko, Wojtyła. Mężczyźni wpatrzeni w Mistrza z Nazaretu, gotowi oddać życie za swoje owce.

Stacja II: Silne ramiona Mistrza Jezus dobrowolnie wziął krzyż, aby moja śmierć nie była ostatecznością Joanna Jureczko-Wilk /Foto Gość

Bardzo osobistą Drogę Krzyżową prowadzi dla czytelników "Gościa" ks. Bartosz Kasprzyszak. Stworzył on cykl rozważań na podstawie swoich doświadczeń, emocji i przemyśleń związanych z utratą przed rokiem ukochanego ojca. Rozważania do kolejnych stacji będziemy publikować na wroclaw.gosc.pl co 2 dni od piątku 8 marca.

Czytaj więcej:

Stacja II: Silne ramiona Mistrza

Nasz Mistrz powiedział kiedyś, że jeśli będziemy chcieli znaleźć ukojenie dla naszej duszy, powinniśmy wziąć Jego jarzmo. Czym ono jest? Nikt już raczej na wsi nie używa tej drewnianej obręczy zakładanej zwierzętom pociągowym na kark, ale jakkolwiek byśmy nie kombinowali, musi być para zwierząt, żeby jarzmo spełniło swoje zadanie.

Celem naszego życia chrześcijańskiego jest więc bycie z Jezusem w takiej relacji, żebyśmy uświadomili sobie, że nigdy nie jesteśmy sami, nigdy nie musimy ciągnąć ciężarów życia w pojedynkę. Jest Ktoś, kto chce mi dać swoją siłę.

Przy tej stacji patrzymy na Jezusa, który dobrowolnie chce wziąć krzyż, aby moja śmierć nie była ostatecznością, aby wyzwolić moje serce z grzechu. Widzimy męskie serce Jezusa, który daje przykład każdemu mężczyźnie, jak nie uciekać, nie dezerterować, nie unikać ciężaru życia.

Jestem wdzięczny Bogu za tysiące mężczyzn Kościoła rzymskiego, którzy zachowali się jak trzeba: Kolbe, Wyszyński, Popiełuszko, Wojtyła. Mężczyźni wpatrzeni w Mistrza z Nazaretu, gotowi oddać życie za swoje owce.


Mężczyzną, który inspirował mnie, odkąd pamiętam, był mój Tatuś. Zdaję sobie sprawę, że to zdrobnienie może ranić uszy, ale stając w prawdzie, nie mogę napisać inaczej. Za dużo miłości dostałem od niego, żeby mówić "tato". Kiedy byliśmy dziećmi, było jeszcze ciekawiej. Tatuś to był dla nas Lesiu. To pochodzące od Leszka zdrobnienie wprawiało w radość i zdziwienie sąsiadów, gdy jako dzieci darliśmy się pod blokiem: "Lesiu, rzuć piłkę!".

Nie chodzi jednak tylko o to, że jest to śmieszne. Chodzi o zbudowanie czułości w domu, o to, jak dzieci uważnie "wdrukowują" w siebie to, jak mama traktuje tatę, jak to może rzutować na całe życie.

Mój Tatuś nigdy nie uciekał przed życiem, nie chował się, nie uciekał w świat wirtualny, nie uciekał w "nicnierobienie", w ciągłe "zaraz", "nie teraz, przecież widzisz, że jestem zmęczony". To był człowiek nieustannej służby. Niezależnie od tego, ile godzin przepracował, zawsze był gotowy do pomocy, zawsze po pracy szedł do kuchni, aby przygotować pyszny obiad żonie i dzieciom. Zawsze mu się chciało służyć, brać codzienne krzyże zobowiązań, trud wychowania.

Wchodził z odwagą w każde wyzwanie, jakie stawiało życie. Kiedy trzeba było walczyć z systemem, który na swoich sztandarach miał pogardę dla Boga, wchodził w to całym sercem. Rewizja w domu, podsłuchy, upokorzenie przy żonie, wyrok - to wszystko nieważne. Polska musi być przecież niepodległa! Pewnie dużo prostsze i wygodniejsze mielibyśmy życie, gdyby wchodził w układy, zależności, lojalności względem systemu.

Wziął na swoje barki odpowiedzialność za małżeństwo, za wychowanie dzieci. Ale nie prężył nigdy duchowych muskułów. W pokorze serca przyjął więc też krzyż choroby i wierzę, że prosił wtedy Jezusa, aby akurat to jarzmo wziąć we dwoje. Wiedział, że choroba jeszcze bardziej zjednoczy go z Mistrzem, któremu pozostał wierny do końca.


Panie Jezu, uczysz mnie przy tej stacji, że męstwo to wejście całym sercem we wszystkie wyzwania, jakie stawia życie. Nawet jeśli mam wrażenie, że mój krzyż jest cięższy od innych, że nie zasłużyłem, że już nie mam siły, daj mi wtedy poczuć, że to jarzmo zawsze bierzemy we dwoje.