O wsi na Ziemiach Zachodnich

Maciej Rajfur Maciej Rajfur

publikacja 17.05.2019 22:11

Filmowa saga o Kargulach i Pawlakach nie była wyssana z palca. Jak wyglądało życie osadników z Kresów Wschodnich na Ziemiach Zachodnich?

O wsi na Ziemiach Zachodnich Prof. Marek Ordyłowski opowiadał o propagandzie władzy ludowej stosowanej w temacie rolnictwa. Maciej Rajfur /Foto Gość

Ośrodek "Pamięć i Przyszłość" oraz Sieć Ziem Zachodnich i Północnych zorganizowały 16 i 17 maja w Centrum Historii Zajezdnia konferencję naukową, której celem była refleksja nad obrazem wsi na Ziemiach Zachodnich i Północnych.

Osiedlanie się na ziemiach dolnośląskich Polaków z Kresów Wschodnich było dla części z nich wygnaniem, wykorzenieniem, dla innych zaś awansem dającym nowe możliwości.

- Zaawansowana niemiecka organizacja zagród wiejskich, gospodarstw oraz środków produkcji praktycznie dla wielu z nich okazała się nowością, której nie umieli wykorzystać. Dochodziło więc do marnotrawienia zasobów. Niski kapitał kulturowy osadników z Kresów ma jednak także swoje pozytywne wymiary. Opóźnienie cywilizacyjne Polaków doprowadziło do powstania zasady terytorialnej współpracy, która stworzyła socjologicznie rozumianą zgraną społeczność wiejską - referował prof. Stanisław Kłopot z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Wrocławskiego. 

Mówił także o tym, że w PRL-u nastąpiło „wypychanie” młodzieży z rodzin rolniczych do miasta bądź pozostawanie ich na terenie wsi, ale poza gospodarstwem rolnym. Zmieniała się struktura społeczna. Chłopi zaczęli posyłać dzieci do szkół z powodu panującej koniunktury. Musieli bowiem uzyskać pewien poziom wykształcenia gwarantujący zatrudnienie poza gospodarstwem rolnym, w którym niestety nie było ubezpieczeń, nie było emerytur i dostępu do społecznych zabezpieczeń. Przymus ekonomiczny kierował chłopów na pozarolnicze rynki pracy.

- Wieś zaczyna stawać na nogi w latach 60. Jakościowa zmiana następuje w czasach Gierka. Modernizacja wsi i rolnictwa w końcu zaskoczyła. Właściciele gospodarstw zaczynali konkurować z rolnictwem uspołecznionym. Zostały zniesione kontyngenty, które deprawowały produktywność sektora prywatnego. Wprowadzono ubezpieczenia zdrowotne. Dekada gierkowska była miłym wspomnieniem dla rolników okresów transformacji. Ta z kolei wymusiła przestawienie się drastyczne na gospodarkę kapitalistyczną - opisywał prof. Kłopot.

Dla polskich komunistów po II wojnie światowej było oczywiste, że zmiana ustrojowa oznacza zmianę ustroju rolniczego, czyli kolektywizację. Należało zatem uskuteczniać równolegle odpowiednią propagandę.

- Ta była prowadzona w sposób okrężny. Polscy rolnicy wyjeżdżali do Związku Radzieckiego, do kołchozów i sowchozów, a potem w gromadach na wsi opowiadali, jak to świetnie działają spółdzielnie rolnicze. Tylko oni widzieli nieporównywalnie większe jednostki gospodarcze w porównaniu z polskimi. Reportaże z atrakcyjnych i pięknych radzieckich kołchozów ukazywały się prasie dolnośląskiej - mówił prof. Marek Ordyłowski z Dolnośląskiej Szkoły Wyższej.

Oprócz tego gazety w latach 50. publikowały fotoreportaże, jak skutecznie pracuje spółdzielnia produkcyjna, która "bije na głowę" gospodarstwa indywidualne.

- Pojawiały się na Dolnym Śląsku też afery rolnicze, gdzie kierowano sprawy do prokuratury, zapadały wyroki. Skazanych po odsiadce w więzieniu przenoszono do struktur partyjnych w innych województwach. A gazety o tym nie pisały kompletnie nic. W Złotoryi doszło do aresztowań w 1956 roku z powodu rolniczych przestępstw, jednak w prasie tematu nie było - stwierdził prof. Ordyłowski.

Dopiero w okresie rządów Władysława Gomułki, który był przeciwnikiem kolektywizacji, niektóre sprawy wychodziły na światło dzienne.

Czy Polakom-osadnikom z Kresów Wschodnich udało się ostatecznie oswoić dolnośląską wieś? Odpowiadając na to pytanie dr hab. Joanna Nowosielska-Sobel odwołała się do popularnej trylogii filmowej o Kargulach i Pawlakach.

 - Pamiętamy, gdy bohaterowie filmu zainstalowali piec chlebowy, wyrzucając kuchenkę, którą posługiwali się wcześniej Niemcy. Tak właśnie oswajali tę nową ziemię. Oni zaczęli czuć się jak u siebie w momencie, kiedy pochowali seniorkę rodu wśród niemieckich grobów, a jej trumnę przysypywali ziemią "stamtąd", z ojczystych krain. To właśnie ziemia oswaja i sakralizuje obcą przestrzeń - stwierdziła dr Nowosielska-Sobel.

Kiedy przeglądała archiwum tygodnika „Nowiny Jeleniogórskie” zauważyła, że pokolenie urodzone na Ziemiach Zachodnich, które miało już swoje dzieci, mówiło na łamach regionalnej prasy: „Już jesteśmy u siebie, to już jest nasze”. - Dla ich dzieci Dolny Śląsk stał się już ziemią rodzinną. Poprzez to oswojenie powstała tożsamość dolnośląskiej wsi - dość trudno definiowalna, wykształcona z pewnego tygla, która wciąż się tworzy. Dlatego jesteśmy społeczeństwem otwartym - mówiła badaczka z Uniwersytetu Wrocławskiego.

Henryk Dumin z Muzeum Karkonoskiego w Jeleniej Górze opowiadał o niematerialnym dziedzictwie kulturowym wsi. W 1983 roku uruchomił on Program Ochrony Tradycji Kultury Wsi.

- Znalazłem jeden z piękniejszych celów mojego życia: ochronę pradawnego repertuaru ludowego, ponieważ ocalało u nas olbrzymie bogactwo pieśni tradycyjnych, setki dawnych pieśni. Czas nie ima się tych ludzi, którzy żyją tradycją. Tradycja, która istnieje, to nie zjawiska z festynów wiejskich. Tożsamość kulturowa naszych społeczności jest bardzo silna - stwierdził H. Dumin.