To żeś teraz przesadził, Boże

Maciej Rajfur Maciej Rajfur

publikacja 15.07.2019 13:00

Maksymilian Rozmarynowski, 13-latek chory na glejaka, codziennie rano otwiera oczy, dziękując Bogu za dar kolejnego dnia, choć… tęskni za niebem.

To żeś teraz przesadził, Boże Bierzmowanie w domu Maksymiliana Rozmarynowskiego. Maciej Rajfur /Foto Gość

To nie jest historia na pięć czy piętnaście zdań. Nie wystarczy napisać, że Maksymilian umiera na glejaka mózgu. Że przeżył wyrok śmierci, jaki wydała na niego choroba i medycyna. Że codziennie rano otwiera oczy, dziękując Bogu za dar kolejnego dnia, choć… tęskni za niebem, za pełną obecnością Jezusa.

13-latek często przyjmuje Komunię Świętą, mimo że choroba przykuła go kilka miesięcy temu do łóżka. Gdy był wyczerpany długotrwałym leczeniem, ale jeszcze chodził, zamiast odpoczywać, nie narażać się, namawiał mamę, by zabierała go do kościoła. Przed Najświętszym Sakramentem modlił się codziennie, czasem po kilka godzin.

***

W przedszkolu chciał być bratem zakonnym i zbierać tacę, bo myślał, że to wszystko będzie dla niego.

Trudna walka z nowotworem rozpoczęła się 13 października 2014 roku. Na zielonej szkole w drugiej klasie szkoły podstawowej Maks dostał nagłego niedowładu prawostronnego. Okazało się, że choruje na glejaka III stopnia.

Mimo ciężkiej choroby 10 maja 2015 roku przystąpił do Pierwszej Komunii Świętej ze swoją klasą, choć jego stan był naprawdę bardzo zły. Ale wtedy szedł jeszcze o własnych siłach. Miał lekki niedowład. Trwała intensywna rehabilitacja. Przechodził ciągłe badania kontrolne.

- Pamiętam, jak się bał spowiedzi, bo chemioterapia uszkodziła mu słuch i miał również problemy z pamięcią. Na szczęście jednak pamiętał dawne sytuacje, a nie pamiętał tego, co działo się chwilę temu. Zmagał się z właściwym wypowiedzeniem formułki do spowiedzi. Ostatecznie jednak płynnie wyznał grzechy - wspomina mama Małgorzata Rozmarynowska.

Uroczystość Pierwszej Komunii Świętej okazała się wielkim umocnieniem wiary. Maksymilian stracił włosy na głowie w wyniku działań chemii, dlatego wystąpił w białym kaszkiecie, by nie przyciągać uwagi i nie robić sensacji.

- Takim, w jakim papież Jan Paweł II po górach chodził - mówi dzisiaj z dumą w głosie. - Pamiętam, że czułem trochę stres, ale potem towarzyszyło mi tylko szczęście.

Mama pamięta też drugą stronę medalu tej uroczystości, czyli niektóre nieprzyjemne reakcje ludzi, dlaczego dziecko wchodzi do kościoła w czapce.

***

W czasie pierwszego etapu leczenia, który trwał 1,5 roku, młody Maksymilian uczęszczał na indywidualne lekcje w szkole. Przebywał wśród dzieci. Co trzy miesiące zgłaszał się na kontrole. W kościele chciał być codziennie. Modlić się, uczestniczyć w nabożeństwach, przyjmować Pana Jezusa do serca.

- Miałam już naprawdę dość codziennego chodzenia do kościoła. Mówiłam mu, żebyśmy trochę dali spokój. Nie musimy przecież być tam tak często. Wtedy on odpowiedział mi natychmiast: „A ty, jak kogoś kochasz, to chcesz go widywać sporadycznie czy pragniesz z nim spędzać czas codziennie?” - relacjonuje matka.

- Bardzo chciałem siedzieć przy Panu Jezusie. Tęskniłem za Nim. Cały czas lubię być blisko Niego. Wiara pomaga mi w moich trudnościach - dopowiada Maksymilian.

Po Pierwszej Komunii Świętej dzieci z parafii tradycyjnie obchodziły tzw. Biały Tydzień, a Maksymilian zrobił sobie… biały miesiąc.

- Później w czerwcu - wiadomo - nabożeństwa do Serca Jezusowego. Co tylko się działo w Kościele, syn nalegał, by w tym uczestniczyć. Msze, nabożeństwa, pielgrzymki. Uwielbia tę atmosferę modlitwy wspólnotowej z innymi ludźmi. Pamiętam dobrze intensywne wakacje w 2015 roku - opowiada p. Małgorzata.

A po wakacjach życie jeszcze bardziej przyspieszyło. Maksymilian chciał spełnić swoje wielkie marzenie, by zostać ministrantem.

- Zgłosiliśmy go we wrześniu. Przyszedł na zbiórkę i zobaczyliśmy, że wtedy tylko on się zgłosił. Nie było nikogo innego - pamięta matka.

Chłopiec przeszedł okres kandydatury rocznej i został ministrantem. Rozmarynowscy, jak sami opisują, wiedli wtedy normalne życie. Co to znaczy?

- Co trzy miesiące Maks miał rezonans kontrolny, potem omówienie wyniku rezonansu. Jeździliśmy codziennie na rehabilitacje. Byliśmy pod opieką psychologa, logopedy. Robiliśmy wszystko, żeby go postawić na nogi. Walczyliśmy z glejakiem. Wychodziliśmy z domu codziennie o 6.20 rano i objeżdżaliśmy ośrodki pomocy - mówi Małgorzata Rozmarynowska.

Jeden z nich znajdował się na terenie parafii pw. św. Franciszka z Asyżu. I tam codziennie o 7.30 na prośbę (a czasem nalegania) chłopca zaglądali do kościoła, ponieważ chciał się zawsze pomodlić przed obrazem swojego patrona - św. Maksymiliana Kolbe.

- Wzoruje się na nim. Chce być taki jak on. Ale proszę sobie wyobrazić, że w końcu ksiądz proboszcz się nami zainteresował. Kim my jesteśmy, bo codziennie rano modlimy się tak wcześnie w świątyni, a to dość nietypowe - uśmiecha się kobieta.

***

Dzisiaj rodzice często muszą wręcz za ucho prowadzić dzieci do kościoła w trudzie wychowania w wierze katolickiej. W przypadku Maksymiliana można powiedzieć, że było odwrotnie. To syn nalegał i nagabywał mamę, by prowadziła go przed Najświętszy Sakrament przy każdej możliwej okazji. Bez względu na stan zdrowia.

Maksymilian służył przy ołtarzu jako ministrant ponad rok w parafii pw. św. Elżbiety we Wrocławiu. Potem przyszło wznowienie choroby i druga operacja neurochirurgiczna.

Małgorzata Rozmarynowska opowiada: - Pamiętam dobrze moment, gdy dowiedzieliśmy się, że mamy wznowę choroby. Oboje się popłakaliśmy. Wtedy syn stwierdził: „Panie Jezu, dlaczego znowu to samo?”. A po chwili milczenia dodał: „I tak będę w Ciebie wierzył”.

Chory chłopiec jeździł do kościoła w trakcie leczenia, mimo że nie powinien ze względu na bardzo słabą odporność. Ale nie odpuszczał i naciskał rodziców, więc kiedy nikogo nie było w świątyni, mama przywoziła go na wózku przed Najświętszy Sakrament.

- Nie wiedzieliśmy do końca, czy to już wznowa, czy zmiany po radioterapii. W grudniu 2017 roku było coś nie tak w rezonansie. W lutym 2018 roku przyszło potwierdzenie, że nowotwór jednak powrócił. Zaczęliśmy wzmożone leczenie. Przeszliśmy cztery cykle chemioterapii. We wrześniu 2018 roku mieliśmy zaczynać kolejną już radioterapię, ale okazało się, że Maks przechodzi następną wznowę choroby. Uderzyła jeszcze mocniej - stwierdza Małgorzata Rozmarynowska.

- A glejaki leczy się do pierwszej wznowy... - dodała po chwili milczenia.

Lekarz nie chciał się zgodzić na kolejną operację ze względu na trudne umiejscowienie guza, które powoduje zbyt duże ryzyko.

W lutym w 2018 roku chłopiec pojechał jeszcze do Legnicy na upragnioną pielgrzymkę, by zobaczyć cud eucharystyczny, o którym wiele słyszał. Gry wrócił, od razu przyjął kolejny cios - został przykuty do łóżka. Od tamtego momentu już nie chodzi. Cierpi również na niedowład prawej strony. Guz prawdopodobnie rośnie.

Specjaliści twierdzą, że mógłby już w ogóle nie mówić i mieć także problem z połykaniem, ale nic takiego na razie nie ma miejsca. Lekarze są w szoku, bo ich rokowania zupełnie się nie sprawdziły.

Małgorzata Rozmarynowska mówi: - 10 kwietnia zrobiliśmy rezonans. Guz miał wtedy 8,4 na 5,7 cm. Jest ogromny. Cieszymy się z tego, że Maks przede wszystkim żyje i jest z nami kontakcie. Ma słabszą rękę i nogę po prawej stronie. Przewidywania jednak były zupełnie inne. We wrześniu oświadczono nam, że nie doczeka grudnia 2018 roku.

- Pani doktor mówiła do mnie, że „rozwaliłem medycynę”. Cieszę się, że jeszcze daję radę. Zaufałem Jezusowi - uśmiecha się Maksymilian.

- Nie powinien żyć, a już na pewno nie być w kontakcie. Wielu ludzi się modliło i modli za niego. Doceniamy to każdego dnia, bo z teoretycznego punktu widzenia mojego syna powinno już nie być - mówi ze łzami w oczach matka.

***

Do Maksymiliana regularnie przychodzi kapłan, który udziela mu Komunii Świętej.

- Wiem, że będzie dobrze i czuję się bezpiecznie. Jezus jest dla mnie Królem, ale i przyjacielem. Często się Mu zwierzam i widzę, jak mi pomaga w trudnych sytuacjach - oświadcza 13-latek.

Jest w pełni świadomy swojej sytuacji. Nieraz skarży się Bogu. Bo czasami naprawdę jest na Niego zły.

- Szczególnie kiedy pojawiają się coraz gorsze wyniki. Miało być przecież dobrze. Mieliśmy z rodzicami jakieś plany i nagle okazuje się że na przykład musimy jechać do szpitala. Wtedy przeżywam po prostu słabsze momenty. Za chwilę okazuje się, że pomoc przychodzi. Czegoś nie mamy, czegoś potrzebujemy, a niedługo potem ktoś nas wspiera, przynosi coś, co pomaga. Bóg się o nas troszczy, widzę to.

- Kiedy jest tak naprawdę ciężko, Maks mówi wtedy: „To żeś teraz przesadził Boże” - śmieje się p. Małgorzata.

Zdarza się, że kapłan odprawia w pokoju Maksymiliana Mszę Świętą. Gdy chłopiec mógł jeszcze wychodzić w trakcie leczenia, uczestniczył regularnie w Drogach Krzyżowych. Bardzo lubi ten rodzaj nabożeństwa. 

- W kościele mógłbym umrzeć, bo tam czuję się bezpiecznie. Chcę jak najwięcej siedzieć przy Panu Jezusie. On przy mnie był zawsze. Jest Bogiem wiernym. A ja w kościele naprawdę odżywam. Czuję obecność Boga. Lubię słuchać Pisma Świętego, muzyki organowej - wymienia wrocławianin.

Nadzwyczaj dojrzała jak na jego wiek wiara przechodzi regularnie ciężkie próby. Takie ludzkie, codzienne. Ale nie narzeka sam z siebie. Trzeba go stanowczo zapytać, co go irytuje, denerwuje czy smuci.

- Czasami nachodzi mnie myśl, że Pan Bóg jest niesprawiedliwy. Pamiętam, jak dzieci z mojej klasy mówiły, że ja to mam fajnie, bo nie muszę się uczyć i nauczyciele do mnie nie przychodzą. Ja tak bardzo zazdroszczę im tego, że są zdrowe! Że nie muszą przechodzić tych badań, denerwować się wynikami. A oni mi zazdroszczą, bo ich zdaniem siedzę tylko w domu, odpoczywam i nic nie muszę robić… - zamyśla się chłopiec z utkwionym wzrokiem w ścianę.

- Chętnie bym się z nimi zamienił. Chodził do szkoły. Robił, tak jak kiedyś, zadania domowe. Nie zdają sobie sprawy, co się ze mną dzieje - kwituje drżącym głosem.

Trudno odciągnąć uwagę rodziny Rozmarynowskich od glejaka. I trudno się dziwić. Z jednej strony ta historia ma w sobie oczywisty tragiczny charakter, ale z drugiej przynosi wielką nadzieję. Dla bliskich chłopca każdy jego oddech od jakiegoś czasu jest cudem Bożym, łaską, decyzją Najwyższego, który zdaje się mówić: „Jeszcze dzisiaj wam go zostawię”. I tak codziennie.

- Modlę się o zdrowie, za swoją rodzinę, za Kościół, by trwał. Czuję, że Pan Bóg mnie wysłuchuje - uważa Maksymilian.

Im jest gorzej po ludzku, tym chłopiec odznacza się większą wiarą. 6 czerwca skończył 13 lat. Na horyzoncie pojawiło się kolejne wielkie-małe marzenie - przyjęcie sakramentu bierzmowania. Sam o niego poprosił, przebywając w szpitalu.

3 czerwca Maksymilian przyjął znamię daru Ducha Świętego. Jego pokój zamienił się w wieczernik, gdzie bp Andrzej Siemieniewski namaścił jego czoło olejem krzyżma świętego.

Chłopiec miał naprawdę niewielkie szanse, by dożyć tego dnia. Przyjęcie sakramentu dojrzałości chrześcijańskiej w domu zyskało wymiar duchowego prezentu na jego 13. urodziny.

***

Maksymilian całym sercem wierzy w to, że wyzdrowieje. Często przystępuje do Komunii Świętej. Bardzo lubi śpiewać. Modli się poprzez kontemplację. Uwielbia Gorzkie Żale, które zna na pamięć. Śpiewał je w pewnym okresie życia codziennie. Upodobał sobie modlitwę św. Gertrudy za dusze czyśćcowe, którą poznał jakiś czas temu. Przekonał już do niej wielu ludzi.

W zeszłym roku spełniło się kolejne marzenie Maksa - widział się z papieżem Franciszkiem. Razem z innymi chorymi dziećmi pojechał do Watykanu. Przeżył wspaniałą przygodę. - Papież zrobił na mnie dobre wrażenie. Był uśmiechnięty - zapamiętał 13-latek.

Przeskoczył swój wyrok śmierci. Co ciekawe, chłopiec, jak wielu mogłoby się spodziewać, nie tylko żyje, ale działa i robi wiele dobrego. Od czasu pojawienia się glejaka spełnia marzenia i nie ma zamiaru załamywać rąk.

Dla wielu ludzi stał się mobilizacją do czerpania z życia pełnymi garściami, dla bliskich - dowodem na Bożą obecność i łaskę, dla Kościoła - znakiem wielkie wiary i wielką radością.

Z jednej strony nie wiadomo, czy jutro otworzy oczy. Z drugiej - czy ty jesteś pewien, że otworzysz? Maksymilian, tęskniąc za niebem tak realnie, wręcz namacalnie, pokazuje, że wiara w zmartwychwstanie nadaje życiu na ziemi zupełnie inny wymiar.

To żeś teraz przesadził, Boże