Z kolędnikami na komisariacie Gestapo

Maciej Rajfur Maciej Rajfur

publikacja 25.12.2019 13:35

Zapraszamy do podróży kilkadziesiąt lat wstecz - do Bożego Narodzenia w czasie II wojnie światowej. Spójrzmy na te święta oczami nastolatków Armii Krajowej, a dzisiaj dolnośląskich kombatantów.

Z kolędnikami na komisariacie Gestapo Mjr Józef Oleksiewicz przeżył niezwykłą, ale i niebezpieczną przygodę w okresie bożonarodzeniowym w 1944 roku. Był wtedy przebrany za niedźwiedzia... Maciej Rajfur /Foto Gość

Kpt. Stanisław Wołczaski, powstaniec warszawski, służył w Armii Krajowej w Wydziale VI Biura Informacji i Propagandy. Doskonale pamięta, że nawet Boże Narodzenie wykorzystywano w konspiracji antyhitlerowskiej w pomysłowy sposób, by podnieść na duchu uciemiężonych w okupacji Polaków poprzez różnego rodzaju teksty kultury.

Pan Stanisław specjalnie dla czytelników „Gościa Niedzielnego" opowiada jeden krótki wierszyk i śpiewa okupacyjną kolędę!

Anegdota z Bożego Narodzenia z Warszawy w czasach okupacji

 


Niezwykłą, ale niebezpieczną przygodę w okresie bożonarodzeniowym podczas okupacji w 1944 roku przeżył mjr Józef Oleksiewicz, żołnierz I Pułku Strzelców Podhalańskich Armii Krajowej.

- W rodzinnych stronach w mieście Grybów koło Nowego Sącza bardzo silna była tradycja kolędowania w przebraniu i wystawiania krótkich jasełek po domach. W moim oddziale Armii Krajowej dowódcy chcieli znać ułożenie i rozmieszczenie pomieszczeń posterunku Gestapo, żeby go wkrótce rozbić. I mój dowódca wymyślił, jak się tam dostać, żeby zbadać teren, a mnie tę misję jako łącznikowi zlecił - opowiada p. Oleksiewicz.

I kontynuując stwierdza, że Niemcy lubili różnego rodzaju przedstawienia i widowiska, dlatego dowódca chciał, by grupa kolędników po godzinie policyjnej dała się złamać niemieckiemu patrolowi i wylądowała na komisariacie Gestapo. W ten sposób 15-letni łącznik AK mógłby poznać budynek od wewnątrz.

- Wyszliśmy na ulice w przebraniach: Żyd, chłop, diabeł, śmierć i niedźwiedź. Ja byłem przebrany za tę ostatnią postać. Zgodnie z planem zgarnęli nas z ulicy po godzinie policyjnej i na komisariacie kazali nam odgrywać nasze scenki, co oczywiście robiliśmy. Deklamowaliśmy wierszyki. Bardzo się to nazistom spodobało, chwalili nas i nie tylko wypuścili, ale dali nam przepustkę, że możemy całą noc chodzić po mieście i nie mogą nas zatrzymywać - wspominać z uśmiechem major.

Ale to nie koniec historii. Młody polski łącznik w konspiracji zbadał dobrze teren, ale ostatecznie do ataku polskiej partyzantki na komisariat Gestapo nie doszło.

- Przyszedł front, zbliżał się koniec wojny i nie zdążyliśmy, ale ja sobie myślę, że to dobrze. Wielu ludzi by przy tej akcji zginęło. Ona była bardzo ryzykowna - ocenia kombatant.

Co ciekawe, ekipa kolędników nie była wtajemniczona w misję, jedynie 15-letni Józef. I nigdy się o tym nie dowiedzieli, bo młody AK-owiec zgodnie z zasadami trzymał to w ścisłej tajemnicy. 

- Oni nie wiedzieli, że działam w konspiracji, a kolędowali chętnie, bo gospodarze groszem sypnęli czasem i można było trochę pieniędzy zarobić - podsumowuje 91-latek.

Na następnej stronie swoje świąteczne przeżycia z młodzieńczego okresu opowiadają p. Wanda Kiałka (sanitariuszka i łącznika) oraz płk. Bogdan Lipnicki (saper, powstaniec warszawski)

W czasie świąt Bożego Narodzenia w okupowanym Wilnie u p. Wandy Kiałki na wigilijnym stole brakowało karpia, ale królował śledź. Specjalnością w jej rodzinnych stronach były śliżyki wileńskie, czyli ciasto drożdżowe z makiem krojone w małe kosteczki. Podawano je z mlekiem makowym. Gotowano pierogi z kapustą, a także z makiem. Nie przyrządzano kutii. Za to musiał być kompot z suszu i barszcz z uszkami.

- Mieliśmy w domu wysokie sufity i dlatego ojciec przynosił wysoką choinkę, a my robiliśmy jako dzieci własnoręcznie łańcuchy z kolorowych papierków i słomek. Na gałązki wieszaliśmy także małe jabłuszka, malowane orzechy. Ze skorupek jajek wykonywaliśmy i malowaliśmy koszyczki. Dużo ozdób robiło się samodzielnie. Oczywiście na szczycie choinki znajdowała się gwiazda - opowiada Wanda Kiałka, łączniczka i sanitariuszka Armii Krajowej okręgu wileńskiego.

Jej rodzina żyła skromna, tato był mechanikiem samochodowym, ale mimo wszystko jakieś skromne prezenty rodzice dzieciom przygotowywali. 

- Ja nosiłam warkocze i dlatego dostałam kolorowe wstążki do zawiązywania. Byłam z tego powodu bardzo szczęśliwa - wspomina 97-letnia kombatantka.

Wolny czas w przerwie świątecznej spędzała jeżdżąc na łyżwach po zamarzniętym stawie w pobliskim parku. Zimy były srogie i śnieżne.

Płk. Bogdan Lipnicki, powstanie warszawski, przekonuje, że mimo nieprzyjaznego okupacyjnego klimatu można było świętować Boże Narodzenie.

 - Byli tacy, co się wtedy dorabiali ogromnych majątków. Jak ktoś miał pieniądze, wszystko mógł kupić, co było do wigilii potrzebne, a jak nie miał pieniędzy, to wiadomo… Najgorsza okazała się Wigilia Bożego Narodzenia w 1939 roku. Jako 11-latek mieszkałem wtedy z ojcem i bratem warszawskiej kamienicy  w Starym Mieście. Mróz był tak silny, że zamarzała woda w kranie i w czajniku. Co gorsza, nie mieliśmy opału, a panowała temperatura poniżej - 15 stopni Celsjusza. Ale tradycje świąteczne pielęgnowaliśmy, co się Niemcom nie podobało - oświadcza płk Lipnicki.

Jak dodaje, w 1939 roku Polacy nie zdawali sobie sprawy, co ich czeka w okupacyjnej rzeczywistości. Już na pierwsze święta w czasie II wojny światowej były ograniczenia w dostawie prądu i gazu, na ulicach patrole i łapanki.