Światło w ciemnym tunelu

Agata Combik

|

Gość Wrocławski 12/2020

publikacja 19.03.2020 00:00

Szpital psychiatryczny ma być miejscem powracania do zdrowia, do równowagi psychicznej. Na tej drodze dla wielu osób wsparciem jest – towarzysząca profesjonalnej terapii – troska o duchowy wymiar życia.

Barbara i Robert Ostapowiczowie w kaplicy pw. św. Antoniego. Barbara i Robert Ostapowiczowie w kaplicy pw. św. Antoniego.
Agata Combik /Foto Gość

Na terenie Wojewódzkiego Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Lubiążu przebywa ok. 300 pacjentów – na oddziałach ogólnych, sądowych, dla młodzieży (sądowym i odwykowym), w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym. Nie brak tu ludzkich dramatów i tragedii. Nie brak i osób, których życie prostuje się i rozjaśnia nadzieją.

On jest po mojej stronie

Grzegorz jest podopiecznym oddziału psychiatrii sądowej. – Złamałem prawo. Byłem niepoczytalny. Zostałem skierowany na przymusowe leczenie – mówi. – Muszę przyjmować leki. Bez nich pojawiają się stany psychotyczne, nie mogę normalnie funkcjonować. Leki pomagają mi opanować emocje – z czym mam problem.

Wyjaśnia, że pod wpływem takich emocji, na przykład wybuchu gniewu, może dojść do zachowań społecznie szkodliwych.

– To nie jest tak, że nie mam zupełnie wpływu na to, jak się zachowuję, że to ode mnie niezależne, ale chodzi o pewne predyspozycje. Kiedy w człowieku utrwali się pewien schemat zachowania, trudno z niego wyjść. Potrzebna jest psychoterapia, uświadomienie sobie, w jakich sytuacjach reaguję źle. Człowiek zaczyna poznawać swój charakter, dostrzegać w sobie niewłaściwe mechanizmy, ćwiczy prawidłowe reakcje na daną sytuację.

Podkreśla, że psychoterapia pozwala znaleźć swoje mocne strony, ukryte pokłady dobra. W szpitalu pan Grzegorz odkrył w sobie nowe talenty – okazuje się na przykład, że ma prawdziwy dryg do różnych robót ręcznych. – W szpitalu przeżyłem też swoje nawrócenie, choć nikt mnie nie „nawracał”, nie przekonywał do niczego – dodaje.

Kiedyś tak po prostu zaczął z kimś rozmawiać o Bogu. Potem dostrzegł na korytarzu kartkę z informacją o spowiedzi na oddziale. Tak się zaczęło. – W moim przypadku życie religijne i psychoterapia współgrają ze sobą i uzupełniają się. I jedno, i drugie pozwala wyzwolić się z trwania w kłamstwie, iluzji, odkrywać prawdę o sobie – mówi.

Wspomina o lekturze „O naśladowaniu Chrystusa” Tomasza à Kempis, „Dzienniczka” św. Faustyny, „Wyznań” św. Augustyna, a zwłaszcza kazań Proboszcza z Ars, które nim wstrząsnęły. Uważa, że i terapia, i lektury przygotowały go do spowiedzi generalnej, zmierzenia się ze swoim życiem. – Kiedyś pewien strażnik więzienny powiedział mi, że jeśli raz zrobiło się coś złego, to nie znaczy, że całe życie jest stracone. Moje doświadczenie jest takie, że ludzie nie wybaczają, ale Bóg tak. On mnie wspiera w przemianie swoich zachowań. Daje szansę. Wiem, że jest po mojej stronie.

Należą do wspólnoty

Ksiądz Leszek Woźny, proboszcz parafii św. Walentego w Lubiążu i kapelan szpitalny, co tydzień odprawia na terenie szpitala Mszę św. – Przed Eucharystią istnieje możliwość spowiedzi. Co około 2 miesiące chodzę po wszystkich oddziałach – wtedy też można wyspowiadać się, przyjąć Komunię św. Odbywam również kolędę po oddziałach. Ludzie przede wszystkim potrzebują rozmowy – tłumaczy.

– Widzę, że niektórzy tu wracają na przykład do lektury Pisma Świętego, włączają się w modlitwę, słuchając Radia Maryja. Ci, którzy mają „wychodne”, bywają czasem w parafialnym kościele. Cenne jest to, że w przygotowanie naszych liturgii angażują się też pracownicy.

Terapeuci podkreślają, że kapelan szanuje i lubi pacjentów. Potrafi słuchać. Cierpliwie odnosi się do nich, gdy po swojemu reagują w czasie Mszy Świętej. – Nie pozwala nam zapomnieć, że ci, którzy mieszkają na terenie szpitala, są częścią naszej parafialnej rodziny – zauważa Marzena Sienkiewicz, osoba zaangażowana w życie parafii, koordynatorka Orszaku Trzech Króli, niegdyś terapeutka szpitala. Wspomina między innymi o parafialnych Mszach św. odprawianych w intencji pacjentów szpitala i młodzieży tam przebywającej, o tegorocznych akcjach mających na celu przygotowania do Orszaku Trzech Króli (zakończonego koncertem Joszko Brody!), w które włączeni byli terapeuci i pacjenci, o jasełkach przygotowywanych przez młodzież Szkoły Specjalnej przy szpitalu. Mogli się poczuć współorganizatorami całego wydarzenia. Wszystko to jest możliwe dzięki bardzo dobrej współpracy z dyrekcją szpitala i szkołą.

– Ksiądz Leszek zawsze pilnuje, aby finał orszaku miał miejsce w szpitalu, aby pacjenci mogli skorzystać ze wspólnego kolędowania, wysłuchać koncertu czy też poczęstować się słodkościami przygotowanymi przez lokalne gospodynie – dodaje. – Bardzo miło wspominam nasz pierwszy orszak. Jako terapeutka Oddziału Przyjęciowego wspólnie z pacjentami przygotowywałam korony dla naszych parafian. Otrzymali zgodę ordynatora na wyjście do kościoła, więc sami przygotowali skrzydła anielskie i w tych strojach wręczali korony wszystkim uczestnikom orszaku. Podobnie było, kiedy kapelan zainicjował pierwszą Drogę Krzyżową szpitalnymi uliczkami. Nigdy nie zapomnę, jak nasi podopieczni czytali rozważania przez mikrofon. Można śmiało powiedzieć, że prowadzili to nabożeństwo. W rozważaniach odnajdywali siebie i było to dla nich spore przeżycie. Warto podkreślić, że zaangażowanie kapelana we współpracę z personelem przekłada się na zaangażowanie pacjentów i ich powrót do zdrowia.

Co roku ks. Leszek uczestniczy w Częstochowie w rekolekcjach dla kapelanów szpitalnych. Posługa wśród pacjentów takiej placówki wymaga delikatności i rozwagi, zwłaszcza że zaburzenia psychiczne rzutują czasem na sposób przeżywania wiary. Część pacjentów popadła w poważny konflikt z prawem. W życiu niektórych miały miejsce przestępstwa, zbrodnie. Sporo młodych osób z kolei zmaga się z różnymi uzależnieniami; ich problemy to efekt działania narkotyków, tzw. dopalaczy. – Na terenie szpitala odbywa się co roku konkurs „Piosenka zmieniająca życie” z udziałem młodych z podobnych ośrodków. Wyśpiewują wtedy, często w formie hip-hopu, „co im w duszy gra”. Można poznać bliżej ich świat – mówi ks. Woźny.

Po prostu szacunek

Od kilku lat na terenie szpitala odbywają się odpustowe uroczystości ku czci św. Antoniego – patrona szpitalnej kaplicy. Terapeuci Barbara i Robert Ostapowiczowie pokazują jej wnętrze wypełnione obrazami. Wizerunek Pana Jezusa w Ogrójcu to dzieło jednej z terapeutek. Obrazy autorstwa pacjentów ukazują ukrzyżowanego Chrystusa, św. Jana Pawła II, św. Michała Archanioła.

– W ramach terapii mamy różne zajęcia plastyczne. Podczas nich łatwiej czasem porozmawiać z pacjentem, poznać go od innej strony. Dla niego to okazja do relaksu, do odwrócenia uwagi od choroby – tłumaczy pani Barbara, dodając, że jej podopieczni nie lubią… zbyt prostych zadań. Obecnie zaczęli już przygotowywać pisanki z oklejanych gipsowym bandażem balonów.

– Ja, zwłaszcza gdy jest cieplej, staram się prowadzić zajęcia na zewnątrz. Spacerujemy, czasem robimy po prostu porządki wokół oddziału. Poza tym oglądamy filmy, pacjenci sporo czytają (mamy bibliotekę) – mówi pan Robert. – Na spacerach niektórzy spontanicznie zaczynają o sobie opowiadać. Czasem ktoś mówi, mówi… W końcu stwierdza: „och, tego mi trzeba było”. Chciał się wygadać. Potrzebował bycia wysłuchanym.

Podopieczni szpitala pamiętają także o tych, co odeszli. Czasem zamawiają Mszę św. w ich intencji. Przed 1 listopada zaproponowali przygotowanie stroików na groby zmarłych pacjentów. – Ważne są dla nich Msze św., ale także możliwość umówienia się z księdzem na spowiedź czy rozmowę. Taką możliwość mają także pracownicy – mówi pani Barbara. – Pacjenci zmagają się z różnymi dylematami, z poczuciem winy. Proszą mnie co tydzień, żebym wcześniej wychodziła na Eucharystię, bo chcą iść do spowiedzi. Ostatnio jeden zadał mi pytanie: „Czy pani mnie nienawidzi za to, co zrobiłem?”. Mówię: „No coś ty. Wiesz, ile Pan Bóg mi przebaczył?”.

Gdy już przyjmują regularnie leki, odzyskują trzeźwe myślenie, zadają sobie pytania, jak żyć. Przedtem bywa różnie. Chorzy często długo nie przyjmują do wiadomości, że potrzebują leczenia. Bardziej niż bliskim wierzą omamom, jakimś głosom. Bywa, że trafiają do szpitala dopiero, gdy ich zachowanie zagraża bezpieczeństwu najbliższych, gdy musi interweniować policja lub pogotowie.

– Do takich osób trzeba się odnosić po prostu z szacunkiem. Nie traktując tego szacunku jako coś nadzwyczajnego, ale naturalnego. Każdy człowiek ma swoją godność – dodaje pan Robert. – Oczywiście na pierwszym miejscu trzeba zadbać o bezpieczeństwo – danej osoby i nasze. Bywają sytuacje, kiedy należy być stanowczym. Obowiązują jasne zasady, regulamin. Przede wszystkim trzeba jednak widzieć w nich człowieka.

Państwo Ostapowiczowie ukończyli studia teologiczne. Pierwotnie mieli inne plany co do swojego życia (pani Basia myślała nawet o wyjeździe na misje do brazylijskich slumsów). – Dziś nie zmienilibyśmy pracy na żadną inną. Jesteśmy szczęśliwi, towarzysząc tym ludziom – twierdzą.• Imię pacjenta zostało zmienione.

Dostępne jest 3% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.