Na tej drodze niczego nie planowałem

Maciej Rajfur

|

Gość Wrocławski 21/2020

publikacja 21.05.2020 00:00

To powołanie oparte na zaufaniu, ale i ciągłym Bożym zaskakiwaniu. 27 maja bp Jacek Kiciński CMF obchodzi 25-lecie kapłaństwa. Zapraszamy na krótką podróż w przeszłość z jubilatem.

Na tej drodze niczego nie planowałem Pan Bóg napisał dla bp. Jacka najlepszy scenariusz życia. Maciej Rajfur /Foto Gość

Maciej Rajfur: 27 maja 1995 rok. Pamięta Ekscelencja ten dzień?

Bp Jacek Kiciński CMF: Doskonale. W ten sobotni poranek o godzinie 10 przyjąłem święcenia kapłańskie w archikatedrze wrocławskiej. Było to dla mnie duże przeżycie, więc naturalnie ten moment pozostaje w pamięci. Do święceń przygotowywałem się przecież przez 7 lat. Choć dla zakonnika bardzo ważną chwilą są jeszcze śluby wieczyste. Wtedy już podejmuje się decyzję na całe życie.

Jakie uczucia towarzyszyły święceniom kapłańskim? Stres?

Niekoniecznie, raczej bojaźń Boża wynikająca z tego, że wchodzę w nową rzeczywistość. W pamięci utkwił mi moment, gdy tuż przed święceniami leżałem krzyżem na posadzce w czasie Litanii do Wszystkich Świętych. Do dzisiaj potrafię wskazać konkretnie to miejsce. Nie ukrywam, że czasem, gdy bywam w katedrze, w zadumie staję sobie dokładnie w tym punkcie.

Jak zrodziło się powołanie kapłańskie – to był proces czy może konkretny przełom, wydarzenie lub inspiracja osobą?

Wszystko po trochu. W swoim życiu szukałem odpowiedzi na powołanie, które dał mi Pan Bóg. Nie byłem związany z żadnym zakonem, bo w moich stronach blisko zakonu nie było. Natomiast do mojej rodzinnej parafii przyjeżdżali zakonnicy, by głosić misje i rekolekcje. Bardzo mi imponowali. Chciałem tak jak oni głosić słowo Boże, ale jako młody chłopak nie miałem śmiałości, by zapytać ich o to wszystko. Ten proces dojrzewał jednak w szkole średniej. W końcu poszedłem na Sieradzką Pieszą Pielgrzymkę na Jasną Górę. W Częstochowie koleżanka przyniosła mi ulotkę o misjonarzach klaretynach. Gdy o nich przeczytałem, natychmiast się zapaliłem i stwierdziłem, że to strzał w dziesiątkę.

Co takiego było tam napisane?

Spodobało mi się, że to zgromadzenie głosi słowo Boże na wzór apostołów. Przeprowadza misje parafialne i zagraniczne. Zaimponowało mi także, że klaretyni studiują na Papieskim Wydziale Teologicznym. Świadomość nauki na papieskiej uczelni robiła wrażenie na młodym chłopaku. Urzekło mnie również życie wspólnotowe. Poszedłem więc za ciosem. Pojechałem na jeden dzień do Wrocławia do seminarium, dostałem biografię Antoniego Marii Clareta. Całą przeczytałem w drodze powrotnej do domu.

Jaki aspekt sakramentu kapłaństwa pociąga Ojca Biskupa najbardziej, wyzwala ten niegasnący ogień do realizacji powołania?

Zdecydowanie głoszenie słowa Bożego. Pamiętam, że gdy zostałem biskupem, media i ludzie pytali z zaciekawieniem o moje życiowe pasje. Powtarzałem wówczas, że głoszenie słowa Bożego. To nie dawało im spokoju i drążyli: a może coś takiego normalnego? Głoszenie słowa Bożego i… chodzenie po górach. (śmiech) To jest rys, który mi towarzyszy na kapłańskiej drodze. Czuję wielkie pragnienie, by mówić o Ewangelii wszędzie tam, gdzie jestem.

Czego potwierdzeniem jest z pewnością wygłoszenie ponad 200 serii rekolekcji jeszcze przed nominacją na biskupa. A to drugie zamiłowanie – górskie wędrówki – odeszło na bok po święceniach kapłańskich?

Skądże, wręcz przeciwnie. Rozwinęło się, choć wiadomo, że obecnie, jako biskup, nie mam zbyt wielu możliwości. Staram się jednak przynajmniej raz w roku spędzić tydzień w Tatrach czy Bieszczadach. Spotykam na szlaku nawet naszych diecezjan. Niektórzy, widząc mnie, nie dowierzają. (śmiech)

Co było dla Ojca Biskupa najtrudniejsze w formacji seminaryjnej?

Wejście w ten regularny i nieco monotonny rytm życia. Codzienne pobudka o tej samej porze, ci sami ludzie, chodzenie ciągle na wykłady itd. Oczywiście miałem świadomość, że to jest konieczne, ale wiemy jako kapłani, że przebywaliśmy wtedy w środowisku przejściowym, potrzebnym do odpowiedniej formacji. Wyzwaniem było też wejście w życie wspólnotowe, które nigdy nie jest łatwe. A w zakonie ono tworzy istotę. Żartując nieco, podkreślam często, że we wspólnocie znajdują się dwie kategorie osób – te dążące do świętości i te, które pomagają im w tym dążeniu. My zawsze stawiamy się po stronie tych pierwszych. (śmiech)

Przez 25 lat nastąpiła zmiana pokolenia. W technologii to już inna epoka. Na co dzień przebywa Ojciec Biskup z młodymi księżmi. Czy samo kapłaństwo, jako codzienna misja ewangelizowania, też przez ten czas się zmieniło?

Z pewnością my rozpoczynaliśmy w zupełnie innym wymiarze realizację powołania kapłańskiego. Co do technologii – dopiero wchodziły komputery. Pamiętam, gdy w naszej wspólnocie powstała pierwsza praca magisterska na komputerze. To była sensacja. Gdy diakon przyniósł dyskietkę, nikt mu nie chciał uwierzyć, że tam jest zapisana cała praca. Nie myśleliśmy wtedy o czymś takim jak internet. Co okazało się inne? Życie było prostsze, łatwiej docierało się do człowieka, który nie był tak skomplikowany. Choć przemiany w Polsce z tamtych lat nie tworzyły łatwego otoczenia, wymiar posługi wyglądał inaczej. Ludzie mieli w sobie większą świadomość poczucia służby. Dzisiejszy młody człowiek manifestuje swoje poczucie niezależności i wolności. Ale jednocześnie charakteryzuje go mniejsza odporność na doświadczenie porażek, na stres; jest przy tym mocniej narażony na zniechęcenie. Nastawia się bardziej na sukces niż konkretną pracę.

Jaka sytuacja lub wydarzenie zaskoczyło Ekscelencję najbardziej w pracy i misji kapłana przez te ćwierć wieku?

Bóg mnie wciąż mocno zaskakuje na drodze mojego powołania. Wiele takich momentów przeżywałem i wciąż przeżywam. Miałem taką sytuację w kurii, że przyszedł człowiek, który się nawrócił, a jego pragnieniem było wyznanie wiary przed biskupem. Zrobił to, ja mu pobłogosławiłem i wrócił do Kościoła bardzo szczęśliwy. Niezwykłe doświadczenie. W swoim kapłańskim życiu niczego nie planowałem. Poszedłem do zakonu, żeby pojechać na misje. Przełożeni inaczej zdecydowali. Po roku pracy duszpasterskiej wylądowałem na studiach na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Jeśli coś robię, to staram się wykonywać swoją pracę solidnie i dobrze. Dlatego czteroletnie studia zrobiłem w trzy lata i zdążyłem napisać doktorat oraz go obronić. Potem kolejne zaskakujące wydarzenie: zostałem rektorem seminarium klaretyńskiego i przełożonym wspólnoty zakonnej po zaledwie 3 latach od święceń. Później zacząłem pracę na PWT we Wrocławiu, zrobiłem habilitację i profesurę. Nigdy bym sobie w życiu tego nie wymarzył, ale skoro jest nam coś dane do zrobienia, trzeba postawić kropkę nad i.

Kryzys dotyka z czasem każdego. Puka do głowy, męczy – jaki jest Ojca Biskupa sposób na kryzys w kapłaństwie?

Warto pamiętać, że z definicji każdy kryzys jest szansą rozwoju. Z nim się trzeba zmierzyć. Są oczywiście różne przyczyny i oblicza takiej próby. Na rekolekcjach dla kapłanów zachęcam ich, by poprosili o kserokopię podania, które składali, przychodząc do seminarium. Tam zawarli te piękne deklaracje, które im towarzyszyły na początku drogi. Najważniejsza jest świadomość tego, kim jestem, i wierność wobec powołania, którym zostałem obdarzony. Jeśli nic ci nie wychodzi, wszystko cię zniechęca, rób po prostu to, co do ciebie należy. Powoli, na zasadzie „kropla drąży skałę”. Kryzys jest po to, żeby wzrastać na drodze powołania i umacniać się w wierze. Ważny jest początek. Czy przeżywasz rzeczywiście jakieś trudności, moment zwrotny, czy podjąłeś już decyzję…

Czy jest jakaś postać, którą Ojciec Biskup postawiłby za wzór mężczyznom przygotowującym się do przyjęcia święceń kapłańskich, młodym księżom i zakonnikom?

Jest ich wiele. Spójrzmy na Kościół w Polsce. Na pewno warto mówić o bł. ks. Jerzym Popiełuszce. Człowiek, który był wierny temu, do czego został powołany. Nie robił nie wiadomo jak nadzwyczajnych rzeczy, po prostu całym sercem realizował zadania, które mu stawiano. Wzór pracy u podstaw. Druga wspaniała postać to sługa Boży kard. Stefan Wyszyński. W zasadzie kiedy popatrzymy na jego życie i podzielimy je na odcinki, każdy z nich tworzy osobną porażkę. Ten to dopiero powinien mieć kryzysy! Ale jak to życie zbierzemy razem, wychodzi nam jedno wielkie Boże dzieło! Oczywiście nie sposób nie wymienić także św. Jana Pawła II czy zmarłego niedawno śp. ks. Piotra Pawlukiewicza. Mamy naprawdę od kogo czerpać. Z naszego wrocławskiego podwórka dla mnie zawsze pozostanie przykładem postać brata Jerzego Marszałkowicza, którego wielu nazywało księdzem. On poświęcił całe swoje życie ludziom ubogim. To ideał służby dla młodych kapłanów. Jeśli człowiek przejmie się naprawdę swoim powołaniem, Pan Bóg odkryje przed nim nowe horyzonty. Ewangelia niesie za sobą Boży niepokój. Problem w tym, że my często chcemy mieć po prostu święty spokój. (uśmiech)

maciej.rajfur@gosc.pl

Dostępne jest 9% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.