To zderzenie było potrzebne

Maciej Rajfur

|

Gość Wrocławski 35/2020

publikacja 27.08.2020 00:00

Bezdomny dotychczas Robert Sosnowski w wypadku stracił nogę, ale, jak mówi dzisiaj, zyskał coś o wiele cenniejszego.

Niepełnosprawność fizyczna boli, ale ranę leczy odnalezienie właściwej drogi. Teraz trzeba się na niej utrzymać. Niepełnosprawność fizyczna boli, ale ranę leczy odnalezienie właściwej drogi. Teraz trzeba się na niej utrzymać.
Maciej Rajfur /Foto Gość

Jego życie nie było usłane różami. Pełne zawirowań, dramatycznych zwrotów akcji, skrajnych przeżyć. 40-latek z różnymi przerwami był bezdomny przez 5 lat. Punktem zaczepienia stała się łaźnia Caritas Archidiecezji Wrocławskiej. – Trafiłem tam najpierw jako „klient” i szybko zauważyłem, że mogę żyć inaczej, pomagać innym. Byłem wdzięczny Caritas za pomoc. Pracowałem tam jako wolontariusz przez 5 lat – opowiada Robert. I na takim happy endzie mogłaby się zakończyć jego historia. Bóg jednak chciał inaczej.

Na głęboką wodę

Dlaczego ostatecznie trafił na ulicę? – Nie potrafiłem zaczepić się na stałe w wartościowym sposobie życia, zawsze gdzieś mnie gnało dalej. Brak zakotwiczenia w Bogu sprawił, że miałem wielu ludzi wokół siebie, choć okazało się, że nie miałem nikogo, byłem wszędzie, jednocześnie nie będąc nigdzie – opisuje mężczyzna. Gdy zgłosił się jako wolontariusz do Caritas, pragnął wydobyć się z bezdomności. Wcześniej znalazł się na kompletnym dnie, bez chęci do życia. Dzięki pracy w łaźni pozbierał się. Czuł się potrzebny, jednak wpadł w kolejną pułapkę. – Pomyślałem sobie, że teraz jako pomagający pozostanę dalej na poziomie bezdomnych, żeby być blisko nich. Takie górnolotne założenie. Niby pozytywne, ale nie byłem na to gotowy. Dostałem szansę, żeby się pozbierać, ale wciąż nie potrafiłem wyjść z dołka do końca. Rzuciłem się za wcześnie na głęboką wodę – wspomina.

Chcesz zauważyć?

Bóg w ostatnich latach przemawiał do Roberta przez wiele sytuacji i ludzi. – Czasem człowiek potrzebuje mocniejszych kopnięć w życiu, żeby zauważył to, czego wcześniej nie dostrzegał. Dostałem kolejną szansę. Teraz dopiero sobie to wszystko układam i widzę, że Bóg mówi do nas. Tylko czy my chcemy to zauważyć? – pyta Robert. Długo nie mógł zrozumieć, że nawet sytuacje trudne prowadzą do czegoś dobrego i że przez tragedie ludzkie Bóg także chce coś powiedzieć. – Ostatnio czytam pisma ojców pustyni. Święty Antoni Wielki z Egiptu pisał, że skoro lekarzom wyrażamy wdzięczność za pomoc, za to, że podają nam gorzkie lekarstwa, które nam nie smakują, to jak możemy nie dziękować Bogu za sytuacje, które są dla nas bardzo trudne? – zastanawia się 40-latek.

To nie gierka

Kolejny zakręt życiowy okazał się bardzo ostry. 29 lutego 2020 roku Robert, będąc pod wpływem alkoholu, na przejeździe kolejowym wpadł pod pociąg. Ledwie uszedł z życiem. Lekarze do dzisiaj przekonują go, że miał wielkie szczęście. Był pokiereszowany, miał rozbitą głowę, naruszony kręgosłup i stracił nogę. Nie stronił wtedy od alkoholu. Nic nie pamięta z momentu wypadku. Obudził się na intensywnej terapii dopiero po trzech dniach. – No i… Nie żebym wtedy dziękował Bogu, że mnie z tej tragedii wyciągnął. Wręcz przeciwnie, pojawił się bunt. Stwierdziłem nawet, że to zemsta. Tak szczerze, miałem Boga gdzieś, mówiłem Mu: „Masz ochotę na takie gierki? OK, ale to już nie ze mną. Mało mi zrobiłeś w życiu? Chcesz się bawić w odbijanie piłeczki?” – wspomina R. Sosnowski. W szpitalu spędził miesiąc na duchowych wzlotach i upadkach. Szukał winnych wszędzie poza sobą. Stopniowo jednak zmieniał nastawienie, czas robił swoje. – Później z przekory zacząłem się trochę modlić na zasadzie kłócenia się z Bogiem. W tych sporach nagle zauważyłem, że przynajmniej na chwilę ogarnia mnie pokój. Łapałem dołki, ale wiedziałem już, jak to jest wstać po upadku. To było dużo – opowiada wrocławianin.

Jedna intencja

Robert pojął, że Bóg w jego życiu działa poprzez ludzi. To przyjaciele z Caritas wyciągnęli do niego po wypadku pomocną dłoń. – Nie miałbym ochoty się podnosić, gdybym był sam. Zderzenie z pociągiem przewartościowało moje myślenie i sposób patrzenia na swoje życie. Pragnę żyć inaczej niż dotychczas. Nie oszukuję się, że jestem nie wiadomo jak silny. Nic z tych rzeczy. Przede mną wiele pracy i zmagań, ale nareszcie odnalazłem sensowny kierunek życiowy – stwierdza dziś 40-latek. Dzisiaj, gdy klęka do codziennej modlitwy, wzbudza jedną ważną intencję: prosi Boga o pokój w sercu, który automatycznie niesie za sobą pokój w myśleniu i patrzeniu na rzeczywistość. Jego życie się zmienia, nie tylko wewnętrzne, ale i zewnętrzne. Robert trafił do programu wychodzenia z bezdomności „Droga do domu”. Otrzymał miejsce w mieszkaniu, które pozwoli mu się usamodzielnić. Wkrótce się tam wprowadzi. Zbiera na protezę. Okres od wypadku postrzega jako niezwykle wartościowe rekolekcje. Porządki w duszy trwają już na całego, teraz czas na kolejne, może przyziemne, ale bardzo ważne.

Dostępne jest 10% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.