Dudusie, miągwy, adoracja asfaltu i żadnego biadolenia na pogrzebie! Orzech, który pozostał w naszych sercach

mjr

publikacja 23.05.2021 22:26

Oto kilka charakterystycznych wspomnień o śp. ks. Stanisławie Orzechowskim, które są odzwierciedleniem jego ofiarnej służby dla Kościoła i drugiego człowieka. Dziękujemy za odzew w akcji "Moje wspomnienie o Orzechu".

Dudusie, miągwy, adoracja asfaltu i żadnego biadolenia na pogrzebie! Orzech, który pozostał w naszych sercach Ks. Stanisław Orzechowski to legenda wśród kilku pokoleń. Archiwum prywatne

Aniela Rożek 

Ze śp. ks. Orzechowskim zetknęłam się już w szkole podstawowej. Lata licealne to też lekcje religii u Orzecha. Były bardzo ciekawe i niestandardowe. Zakończyły się maturą z religii. Pamiętam temat pracy: „Kim dla mnie jest Bóg?”

Najpiękniejsze wspomnienie z ks. Orzechowskim wiąże się z moim ślubem (1979). Z narzeczonym żyliśmy wtedy w ciągłych rozjazdach. On studiował jeszcze na Śląsku, a ja pracowałam już we Wrocławiu. Po południu, dzień przed naszym ślubem, przybiegłam zapłakana do Orzecha, bo „nie ma jeszcze mojego Krzysia. Bo coś się stało, albo mnie zostawił”. Orzech spojrzał na mnie spokojnie i usłyszałam Jego ciepły, kojący głos: ”Uspokój się, ten chłopak jest porządny, dobrze mu z oczu patrzy i ja wiem, że w życiu cię nie zawiedzie. Przestań się mazać, idź do domu, wyśpij się, bo jutro masz być najpiękniejsza.”

Na drugi dzień Orzech spóźnił się na nasz ślub. Ówczesny ks. proboszcz oferował nam swoje błogosławieństwo, ale my cierpliwie czekaliśmy na naszego księdza. W końcu wszystko odbyło się jak należy. Dolna kaplica była jeszcze w trakcie budowy, tak jak nasza rodzina. Orzech pobłogosławił nam, powiedział piękne kazanie, a wszystkie jego słowa z tego i z poprzedniego dnia sprawdziły się w 100 proc. W tym roku obchodziliśmy 42. rocznicę ślubu, a mój mąż jest takim człowiekiem, jakim go widział ks. Orzechowski.

W 1986 roku ks. Stanisław ochrzcił naszą córeczkę, a gdy zapłakała, wszyscy usłyszeli: „mała Agnieszka podziękowała za chrzest”. 12 lat temu, w naszą 30. rocznicę ślubu, odprawił mszę św. Dziękczynną, w czasie której wspomniał to wydarzenie, moją mamę, troszkę z nas żartował, pobłogosławił nam i modlił się ze wszystkimi w naszej intencji.

Ksiądz Orzechowski miał również świetny kontakt ze starszymi parafianami. Pamiętam, że moja mama zawsze bardzo ciepło o nim mówiła, a w okresie wizyt duszpasterskich nie mogła doczekać się spotkania z nim. Zawsze, gdy akurat odwiedzał wiernych z jej ulicy, od mojej mamy zaczynał troszkę wcześniej kolędę. Mogli sobie choć parę minut dłużej porozmawiać i powspominać wspólne strony, tzn. Wielkopolskę.

kolejne wspomnienia na następnych stronach

Anna Rudnicka

Któregoś razu po pielgrzymce, kiedy Orzech chodził jeszcze o własnych siłach, ale wspomagał się balkonikiem, podczas czekania na transport zauważyłam, że ciężko jest mu podnieść balkonik i umieścić go na schodku przy wejściu do wawrzynowego holu. Stałam tuż obok, więc zapytałam: "Orzechu, może ci pomóc?". Na co w odpowiedzi, oprócz wymownego spojrzenia, otrzymałam soczyste (i tu proszę sobie wyobrazić głos Orzecha) "chcesz mnie przewrócić?", po czym podniósł balkonik i wszedł do holu. 

Pamiętam też moje przygotowania do spowiedzi u Orzecha, z zastanawianiem się, czy aby na pewno nie zostanę upomniana za kolor lakieru do paznokci włącznie. Byłam okropnie zestresowana, w torebce miałam kanapkę, bo krążyły legendy, że na spowiedź u Orzecha czeka się do godzin porannych. 

Któregoś razu podczas sprawowania Mszy Orzech zwrócił nam uwagę na śpiew ptaka dający się słyszeć zza okna. Nie ma słów, żeby opisać, co to był za człowiek, ale dzięki niemu zauważam śpiew ptaków. Kiedy orientuję się, że wpatruję się w ziemię, zaraz przypomina mi się, jak karcił nas na pielgrzymce za "adorację asfaltu" i zwracał uwagę na piękne pola i wszystko co dokoła nas.

Pamiętam, jak cały kościół w Kluczborku zawrzał od śmiechu, kiedy Orzech w trakcie kazania krzyknął do mikrofonu w stronę jednej z kobiet, żeby obudziła sąsiadkę, bo zaraz jej szczęka wypadnie. 

Od kiedy Orzech na jednym z kazań pielgrzymkowych huknął do mikrofonu, że Nazarejczyk charczy w bólach męki, a ty człowieku sobie śpisz na Mszy, bo jesteś zmęczony tym, że kawałek przeszedłeś, chyba już nigdy nie zasnęłam na kazaniu. Te słowa były bardzo potrzebne. 

Tych wspomnień jest całe mnóstwo, ale już ostatnie - któregoś razu byłam tuż obok meleksa, gdy Orzech zaczynał konferencję. Nie pamiętam, ile trwała, ale pamiętam ten stres, żeby dobrze trzymać mikrofon tak, aby Orzech był słyszany, tak by go tym mikrofonem nie uderzyć, a przede wszystkim, aby przez mikrofon nie zostać nazwaną miągwą, która nie umie porządnie trzymać mikrofonu. Wielkie dzięki Orzechu za uczenie nas dystansu do siebie, do różnych życiowych sytuacji. 

Ciężkie chwile dla nas wszystkich, ale wyobrażam sobie jak Orzech patrzy z nieba i kręci głową, że te miągwy i dudusie płaczą i lamentują z gębami jak cmentarz, zamiast się zająć czymś takim pożytecznym.

Szymon Hotała

Rok 2003, Morzęcin. Rozmawiam z Orzechem przed jego domem. W pewnym momencie przerywa rozmowę, wskazuje mi placem pszczołę, która topi się w kałuży i autentycznie przejmując się jej losem, prosi mnie, żebym ją wyjął z wody (co lekko zestresowany gorliwie uczyniłem). To był pierwszy moment w moim życiu (miałem wtedy 23 lata), w którym pomyślałem, że Bóg objawia się w całym stworzeniu. Taka mała sprawa, a była początkiem mojego otwierania oczu na wszechobecność Boga.

Rok 2003 lub 2004. Wiozłem Orzecha z Wrocławia do Białego Dunajca. Nie było wtedy jeszcze takiej ładnej autostrady A4 jak dzisiaj, dlatego trasa wiodła m.in. przez Oświęcim. Pamiętam, że Orzech poprosił mnie jednak, żebym zmienił trasę, w taki sposób żeby właśnie Oświęcim ominąć. Po dłuższej chwili milczenia wytłumaczył mi, że stara się omijać Oświęcim, bo za każdym razem, jak do niego wjeżdża, to odczuwa ciężar duchowy związany z cierpieniem osób, które zginęły w  obozie Auschwitz. To był moment, w którym uwierzyłem, że powiedzenie "krew woła z ziemi" nie jest tylko sloganem.    

 

Orzech był dla mnie osobą przypominającą ojca - kogoś, kogo trzeba zawsze się słuchać, kogoś, kto zawsze ma racje. Surowy, ale wrażliwy, działając w duszpasterstwie starałam się w szczególności pamiętać o jego świętach - bardzo lubił, kiedy składaliśmy mu życzenia w jego rocznicę chrztu. Jednym spojrzeniem potrafił "prześwietlić" cię na wylot. Dostrzegał wiele szczegółów w drugim człowieku, również tych zewnętrznych. Niektórymi spostrzeżeniami wręcz mnie zadziwiał, np. lubił, kiedy przychodziłam do niego w związanych włosach, sugerując że tak jako kobieta powinnam się nosić. 

Pamiętam pierwsze poważne spotkanie i rozmowę z Orzechem - było to spotkanie, na którym powiedział mi, że mam zostać główną odpowiedzialną za życie DA (tzw. prezydentową) Nie pytał mnie wtedy o wiele, a dostrzegł we mnie cechy, które dzięki posłudze w duszpasterstwie udało mi się znakomicie wypracować i udoskonalić. Dzięki niemu nauczyłam się odpowiedzialności oraz przede wszystkim tego, że nie ma rzeczy niemożliwych. Po spotkaniu z Orzechem i spędzaniu czasu z nim zmieniłam swoje życie. Zmieniłam kierunek studiów, pracę, jestem szczęśliwą żoną. 

Orzech nie musiał za wiele robić, wystarczyło kiedy od czasu do czasu dostawało się od niego "po tyłku" - to wiele uczyło, przede wszystkim pokory.

No i oczywiście jego humor i dystans do życia. Pamiętam, że przygotowaliśmy kiedyś przepiękne spotkanie dla osób odpowiedzialnych oraz chcących się zaangażować w duszpasterstwo - poczęstunek itp. Pragnęłam wszystkie "nowe" osoby otoczyć miłością i przygotowałam piękną przemowę po czym przyszedł Orzech z fryzjerem (Warkoczanka) i postanowił, że spotkanie będzie w luźnym stylu, a w jego trakcie Warkoczanka będzie go strzygła. Dźwięk maszynki do włosów dużo bardziej rozbawił nowe osoby, a postawa zdystansowanego Orzecha dużo bardziej zachęciła młodych ludzi do ciekawości świata duszpasterskiego niż moja przemowa. Mam nawet nagranie z tego dnia.

Będąc kiedyś w Morzęcinie Orzech kazał mi ciąć pokrzywy dla świń . Ała..., ale świnie tak się z nich cieszyły, że dało mi to dużą przyjemność! 

Kiedy odwoziłam Orzecha do Morzęcina, chciał, aby po drodze kupować mu frytki w McDonald's albo jechać na lody na pl. Bema. Oczywiście on stawiał.

Barbara

Rok 1991. Tuż po maturze. Nie dostałam się na wymarzoną polonistykę. Bałagan w głowie. Co robić? Sierpień. Moja pierwsza piesza pielgrzymka. Jeden etap z Orzechem. Ramię w ramię. Długa rozmowa... Słowa, które zostały w głowie do dzisiaj... Postawił mnie mocno na nogi... Dziękuję Orzechu

Jola

Księdza Orzechowskiego poznałam w latach 80 -tych na pielgrzymce wrocławskiej do Częstochowy. Nigdy nie zapomnę jego cudownych konferencji. Do zobaczenie w niebie Orzech. 

Grzegorz

Mieszkałem z nim 6 lat. 6 lat przygód i historii na niejedną noc opowieści. Ale najbardziej zapamiętam, jak popatrzył mi kiedyś w oczy i zapytał: "Grzesiu, czy jak następnym razem będę rozmawiał z Jezusem z Nazaretu, mogę go zapewnić, że nigdy Go nie opuścisz?" W sumie dzięki Orzechowi nie potrafiłbym opuścić Jezusa.

Piotr

Był moim nauczycielem religii na poziomie liceum i później duszpasterzem akademickim. Prowadził również moje nauki przedślubne. Niezwykły, wyjątkowy talent kaznodziejski, poczucie humoru i dar owocnej pracy z młodzieżą, wymagającą od swoich moralnych autorytetów zdecydowanej mowy "tak-tak, nie-nie" i odniesienia do codzienności i jej problemów. Ksiądz Stanisław potrafił opisywać współczesną, jakże trudną rzeczywistość Ewangelią Jezusa Chrystusa. 

Leszek

Nie lubił laurek. Był szorstki w słowach, ale pełen dobroci serca.

Anna

Ja miałam okazje brać udział w pieszych pielgrzymkach na Jasną Górę pod jego przewodnictwem - zarażał ludzi Bogiem i Jego miłością. A nauki przedmałżeńskie, które prowadził mimo, że minęło 20 lat, pamiętam, jakby były wczoraj.

Iwona

W latach 70-tych dla nas był Stachem. Rajdy, Andrzejki, Sylwestry, wspaniałe rozmowy do rana i Msze, które nam dawały siłę w tych trudnych solidarnościowych czasach.

Diana

Orzech tak mówił: "Jak umrę, żeby nikt mi nie płakał. Ma być radośnie, mają grać bębny, bo ja pójdę do Jezusa. Chrześcijanin jest człowiekiem nadziei...". I pamiętam, że życzył sobie pelargonie na grobie. I żadnego biadolenia na pogrzebie.

Edyta

W mojej pamięci zostanie jako ten, co potrafił wziąć dziecko w czasie chrztu, wyjęte z betów, unieść wysoko nad ołtarz i pokazując wszystkim polecił odmówić "Chwała Ojcu". Tylko tam widziałam takie chrzty.

Peter

W życiu każdego człowieka są ludzie, którzy zmieniają nas, kształtują. W moim też takich osób jest kilka. Jedną z nich był ks. Stanisław "Orzech" Orzechowski. Sporo mu zawdzięczam, choć wydawałoby się, że to paradoks, bo współpracując w DA Wawrzyny przez wiele lat, nigdy ta nasza współpraca nie była spacerkiem po płatkach róż, lecz raczej ścieraniem się różnych od siebie i raczej hardych i twardych charakterów.

Ale "Orzech" wiedział, że tylko bogactwo różnych postaw, charakterów, osobowości pozwala na wspólne tworzenie dobra i pozwalał budować siebie, poprzez przejmowanie odpowiedzialności za innych. Wielokrotnie się z nim nie zgadzałem w wielu kwestiach, ale szanowałem go za poświęcenie dla ludzi i to bardzo różnych ludzi - od "zwykłych" robotników, po "dudusiów" inteligencików z DA "Wawrzyny". Był jednym z tych księży, którzy nie mieli praktycznie nic swojego, a życie swoje oddali w służbie innym. Dzięki za wszystko dobre "Orzechu" i być może do zobaczenia gdzieś tam.

Marta

Pamiętam rekolekcje, jakie Orzech miał w mojej parafii przy ul. Grabiszyńskiej w św. Elżbiecie, gdy mówił o braku energii u młodych ludzi, gdy mówił o braku motywacji u młodzieży. To były lata 90. Ja miałam z 15 lat wtedy. Nigdy nie zapomnę jego określenia na ten brak energii: "starzy maleńcy". Pamiętam też, że te kazania były pełne humoru, a jednocześnie mocne na tyle, że zostawało coś w głowie po nich. Wielki rekolekcjonista i kapłan

Konrad

Kazania ks. Orzecha zapamiętam do końca życia. Między innymi dzięki nim byłem w stanie wychodzić zwycięsko z kolejnych sesji na studiach we Wrocławiu. Był wspaniałym człowiekiem.