Najboleśniejsza Droga Krzyżowa u dominikanów

Maciej Rajfur Maciej Rajfur

publikacja 08.10.2021 21:47

W ramach świętowania jubileuszu 50-lecia istnienia Duszpasterstwa Akademickiego "Dominik", w kościele św. Wojciecha we Wrocławiu odprawiona została Droga Krzyżowa ze wstrząsającymi rozważaniami. Nawiązywały one m.in. do krzywd wyrządzonych przez dominikanina Pawła M.

Najboleśniejsza Droga Krzyżowa u dominikanów Krzyż podczas nabożeństwa niósł przeor wrocławskich dominikanów o. Łukasz Miśko OP. Maciej Rajfur /Foto Gość

Modlitwa w obecności relikwii Krzyża Świętego miała charakter pokutny, ze szczególną troską o to, co aktualnie przeżywają osoby poszkodowane oraz wszyscy poruszeni historią czynów dominikanina Pawła M, który krzywdził swoje ofiary właśnie we Wrocławiu.

Krzyż przez cały kościół św. Wojciecha niósł przeor wrocławski o. Łukasz Miśko OP. Drogę Krzyżową prowadzili o. Piotr Oleś OP, o. Marcin Dyjak OP oraz o. Marcin Mogielski OP.

- Jubileusz chcemy zamknąć w bardzo biblijnym sensie. To czas świętowania, wdzięczności, ale również powrotu do Pana Boga i przywracania sprawiedliwości. Historia naszego duszpasterstwa zawiera co prawda wiele pięknych chwil i setki cudownych ludzi. Ale to również dramat i cierpienie bardzo konkretnej grupy osób, które, tak jak my dzisiaj, szukały w duszpasterstwie miejsca bezpiecznego, spotkania z Bogiem i drugim człowiekiem, pokoju i wzajemnej miłości. Jednak znalazły coś odwrotnego. Dzisiaj, mając świadomość tych smutnych wydarzeń, chcemy być razem z nimi na Drodze Krzyżowej. Z tymi, którzy cierpieli niewinnie przez tak wiele lat. Trochę w zapomnieniu, w ciszy i samotności. Wierzymy, że krzyż nigdy nie jest dla nas końcem, ale zawsze początkiem - mówił o. Piotr Oleś.

- Znamy wiele grzechów z historii świata i religii. Są jednak takie, o których często nie słyszymy i nie wiemy. Te dokonywane w zaciszu domu, w konfesjonale, w salce katechetycznej, kancelarii parafialnej, pomieszczeniach duszpasterskich i zakrystii. Wszędzie tam, gdzie w imię Boga dzieje się krzywda człowiekowi, który zaufał i powierzył swoje bezbronne życie, tam zabijany jest Bóg w imię Boga. A religia może stać się bezbożną i niszczycielską, gdy zabraknie wrażliwości i miłości - stwierdził o. Marcin Mogielski.

W rozważaniach mówił on, że piątek to dla wielu dzień jaroszy, wegan i wegetarian. Królestwo Boże zaś to nie sprawa tego, co się je i pije, ale przede wszystkim miłości nazwanej miłosierdziem. Przydrożne krzyże to bezbronni i skrzywdzeni, wołający o ratunek. Można się przed krzyżem skłonić, pomachać kapeluszem i pójść dalej. Ale można też wziąć krzyż, nie jakiś abstrakcyjny, lecz ten właśnie, przydrożny, spotkany po drodze w osobie skrzywdzonego człowieka, którego Bóg akurat w tej godzinie życia postawił na mojej życiowej ścieżce.

Zakonnik mówił w czasie Drogi Krzyżowej także o czarnych kartach w historii Kościoła, takich jak raport w sprawie McCarricka, raport francuski, raport dominikanów, sprawa szczecińska czy sprawa wrocławska. 

- Krzyż coraz cięższy, bo liczba ofiar jest nie do policzenia, a ogrom bólu i ciężaru jest nie do udźwignięcia, nie do wyobrażenia. Jednak prawdziwy upadek zaczyna się wtedy, gdy człowiek poszkodowany zostaje "dokrzywdzony" późniejszym lekceważeniem, brakiem wsparcia - oświadczył o. Mogielski.

Tłumaczył, że Kościół to nasza matka, a o matce nie wolno nigdy mówić źle. Jednak, kiedy któraś matka krzywdzi swoje dzieci, lekceważy ich cierpienia, nie staje w ich obronie, przerzuca odpowiedzialność o winie na nie, wówczas to wyrodna matka. Uzurpatorka. Wtedy mamy prawo krzyczeć. Prawdziwa matka zawsze jest po stronie dziecka. Nigdy go nie zdradzi.

- Jak łatwo powiedzieć: "nic nie widziałem", powrócić do swojej strefy komfortu, do swoich spraw. Można dołączyć do grona obojętnych gapiów lub szyderców. Świetnie się bawić cudzym kosztem. Tylko wtedy powinno się zasłonić wszystkie lustra w swoim domu. Czego najbardziej żałują umierający? Tego, że nie da się cofnąć czasu. Każdy człowiek umiera, ale nie każdy naprawdę żyje. Żniwo wielkie, ale Szymonów mało - mówił przy stacji piątej Drogi Krzyżowej o. Mogielski.

Wyjaśniał, że nazwa "Domini canes" oznacza pańskie psy. Lecz nie o to tylko chodzi, żeby głośno szczekały lub warczały na heretyków czy sekciarzy. Chodzi o lizanie ran zadanych we własnym domu, we własnej rodzinie, w Kościele, wszystkim braciom i siostrom.

- Dobry pies chroni mieszkańców, żeby każdy bez wyjątku mógł się czuć bezpiecznie - konstatował dominikanin.