Kiedy dzieci odchodzą od wiary w Boga

Agata Combik Agata Combik

publikacja 03.12.2021 01:04

Kolejne spotkanie z cyklu "Wyrusz w drogę ku pełni życia" dla osób 55+ w parafii pw. NMP Bolesnej we Wrocławiu przy ul. Tatarakowej dotyczyło tematu bardzo bolesnego dla wielu ludzi wierzących. Nie brakło wspomnień pełnych bólu, bezradności, ale także… nadziei.

Kiedy dzieci odchodzą od wiary w Boga Wtorkowe spotkanie w parafialnej sali. Agata Combik /Foto Gość

Jesteś człowiekiem, który przeżył autentyczne spotkanie z Bogiem, wiesz, że w Nim jest szczęście, sens życia; jesteś od dawna zaangażowany/ zaangażowana w życie Kościoła, razem ze współmałżonkiem od lat staracie się przekazać swoim dzieciom to, co uznajecie za największy skarb: wiarę w Boga. I oto pewnego dnia słyszysz od syna lub córki: „jestem niewierzący, jestem niewierząca”. Dziecko postanawia pójść własną drogą, inną niż ta, którą – bardziej lub mniej umiejętnie, ale jednak – staraliście się przez lata ukazać mu, jako tę najpiękniejszą…

Co zrobić?

„Poczułem się, jakby ktoś włożył mi na plecy wór pełen ciężkich kamieni”, „Poczułem się ukrzyżowany”, „Tak, nasze dzieci nas czasem krzyżują”, „Poczułam, jakby moja córka umarła. Tylko Ty, Boże, możesz ją wskrzesić do życia” – mówili rodzice, którzy przeżyli takie doświadczenie.

– Dzięki odejściu od wiary naszej córki przyjrzeliśmy się sobie – wspomina jedna z pań. – Odkryłam, że mój trudny charakter sprawił, że ona przeżywała w domu naprawdę niełatwe chwile… Przymuszałam ją do wielu rzeczy, nie szanowałam jej wolności. Kiedy po jej deklaracji niewiary spytałam ją: „co mogę zrobić, by naprawić swoje błędy?”, odpowiedziała: „Nie możesz zrobić już nic. Zajmij się swoim życiem!”

Ból był nie do opisania. Jednak mama, która usłyszała twarde, zimne słowa ukochanego dziecka, po zastanowieniu przyznała mu rację. Zajęła się swoim życiem – swoją własną relacją z Bogiem, życiem rodzinnym. Razem z mężem nie „nagabywali” córki w kwestii wiary, uszanowali decyzję dorosłej już – choć wciąż bardzo młodej – osoby. Owszem, wytrwale modlili się w intencji swojego dziecka i zapewnili je, że zawsze może na nich liczyć, nie zaprzestali okazywania córce miłości. Była zawsze mile widzianym gościem w domu. Nie narzucali jej swoich przekonań, ale też ich nie ukrywali. Wiedziała, co dla nich jest ważne.

Wszystko wskazuje na to, że było to najlepsze, co mogli zrobić. Po paru latach ich córka, która rozpoczęła już samodzielne życie, wydaje się na nowo nawiązywać swoją więź z Bogiem – teraz już „na własnych zasadach”, jako samodzielna osoba, podejmująca własne decyzje, nie ulegająca presji otoczenia. Pytana, co się stało, skąd taka zmiana, odpowiada „nie wiem”… Stopniowo zaczęła wracać do modlitwy, sakramentów.

– Oczywiście, starając się przekazać wiarę dzieciom, wychowując je, popełniamy zazwyczaj mnóstwo błędów. Sami często mamy własne obciążenia, wyniesione ze swoich – zwykle „niedoskonałych” – domów rodzinnych – zauważa jeden z małżonków. – To nieuniknione. Uważam jednak, że co innego jest kluczowe: każdy człowiek ma wolną wolę, podejmuje własne decyzje. Trzeba to uszanować. Nasze dziecko ma prawo powiedzieć „nie”.

Uczestnicy spotkania zauważyli, że po takim „nie” często jednak – choć nie zawsze – przychodzi dla syna czy córki czas refleksji. Widzi autentyczną, choć obarczoną słabościami wiarę rodziców, widzi, co ona wnosi w ich życie. Dostrzega – także obserwując swoje otoczenie – że bez niej, bez oparcia w Bogu, człowiek pozostaje samotny ze swoimi pytaniami, ma mniej motywacji i siły, by być odpowiedzialnym, wiernym, kochającym małżonkiem.

To często owocuje stopniowym wracaniem do Boga – już dojrzalszym, opartym na własnym wyborze, a nie wymuszonym przez mamę, która „wierci dziurę w brzuchu”, by się pomodlić, by iść do kościoła, by czytać Biblię…

– Po deklaracji niewiary przez moje dziecko, stanęłam przed Bogiem, a raczej upadłam przed Nim i mówiłam Mu: „Boże, moje dziecko umarło! To przecież też Twoje dziecko! Skoro tyle lat moich starań nic nie przyniosło, to tylko Ty możesz coś teraz zrobić…” – wspomina jedna z mam, tłumacząc, że pogodzili się z mężem z tym, że może za swojego życia nie dostrzegą przemiany w życiu córki, że może umrą nie widząc owoców swoich modlitw.

– Kiedy w takiej bezradności przychodzimy do Boga i z ufnością mówimy Mu „Ty się tym zajmij”, powraca pokój serca – dodaje jej mąż. – Czasem nie możesz zrobić nic, tylko trwać przy Nim.

– Wciąż „łapiemy się” na tym, że „odpuszczamy” na jakąś chwilę pielęgnowanie relacji z Bogiem, myśląc że ona przecież jest, pozostaje, tylko inne sprawy chwilowo są tak ważne, pilne, trzeba się nimi zająć… I raz po raz okazuje się, że wtedy, gdy ta relacja z Panem słabnie, „leżą” też wszystkie inne rzeczy – zauważyła jedna z uczestniczek spotkania.

Małżonkowie przywołują słowa modlitwy za wstawiennictwem Sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego: „Dziękujemy Ci za to, że pozwoliłeś mu gorąco miłować Twój Kościół i zrozumieć, że najgłębszą zasadą jego żywotności i płodności jest oblubieńcze oddanie siebie w miłości Twojemu Synowi, na wzór Niepokalanej, Matki Kościoła”. – Nasza duchowa płodność może wypływać tylko z oddania się w miłości Bogu – mówią. – Tylko wtedy „przekażemy życie”.

Spotkania przy ulicy Tatarakowej dla osób 55+ odbywają się we wtorki o 19.00. W czasie kolejnego, 7 grudnia, padnie ważne pytanie: Czy dla osób w dojrzałym wieku Pan Bóg ma wciąż jakiś plan? Czego od nich oczekuje?