Gdy zderzasz się z tirem

Agata Combik Agata Combik

|

Gość Wrocławski 5/2022

publikacja 13.04.2022 11:03

– Panie Jezu, Ty się zdecyduj: albo zabierz mnie do nieba, albo przywróć mi zdrowie – modliła się w pewnym momencie Iza Kołodziej. Jak się odnaleźć podczas długotrwałej choroby, która nie wiadomo, jak się skończy?

	Podczas rekolekcyjnego spotkania. Podczas rekolekcyjnego spotkania.
Agata Combik /Foto Gość

Żona Tomasza, mama czwórki dzieci, od lat zmaga się z nowotworem. Niedawno razem z o. Tomaszem Nowakiem OP w parafii pw. NMP Bolesnej przy ul. Tatarakowej we Wrocławiu prowadziła rekolekcje, na które zaproszone zostały osoby cierpiące na poważne choroby oraz ich bliscy.

– Nie chcieliśmy dawać gotowych recept, odpowiedzi na każde pytanie, chcieliśmy stworzyć przestrzeń podzielenia się swoim doświadczeniem, zaproszenia Pana Boga do naszych trudnych sytuacji; odkrycia Go w naszych „czarnych dołach” – mówi.

A ja się nie zgadzam

Iza już jakiś czas przed druzgocącą diagnozą podejrzewała, że coś jest nie tak z jej zdrowiem. – Bywało, że wstawałam rano, udawało mi się zaścielić łóżko i… czułam, że na nic więcej nie mam siły. Nie spodziewałam się jednak, że cierpię na tak poważną chorobę – opowiada. – Informacja o niej była gromem z jasnego nieba, ale widzę też, jak Bóg troskliwie przygotowywał mnie do tego momentu.

Przedtem na modlitwie usłyszała w sercu, że powinna w nadchodzącym tygodniu codziennie uczestniczyć w Mszy św. Wspomina, że pierwszy raz w życiu była wtedy na Eucharystii każdego dnia, od poniedziałku do niedzieli. W kolejnym tygodniu, we wtorek, trafiła do lekarza, potem do następnego i następnego. W końcu usłyszała diagnozę: nowotwór złośliwy. – Nie byłam wtedy w stanie zaakceptować tego, co powiedziała mi lekarka. Próbowałam z nią dyskutować, przekonywać, że się myli. Przecież ja mam czwórkę dzieci, muszę je wychować. Mam zaledwie trzydzieści parę lat. Nie mogę teraz umrzeć! Diagnoza była dla mnie jak zderzenie z tirem – mówi. – Nie można być pewnym swoich reakcji w takich chwilach. Ja czułam złość i wstyd – bo jak ja to ludziom powiem?

Pani doktor nie przejęła się specjalnie buntem pacjentki. Niezgoda i wyparcie nic nie zmieniły. – Potrzebowałam czasu i głębokiej modlitwy, by przyjąć fakt, że moje życie ulega właśnie radykalnej zmianie – wyjaśnia Iza. – Poważną trudnością było powiedzenie o chorobie rodzinie, przyjaciołom. Najpierw może nawet oczekiwałam, że otoczenie będzie się nade mną litowało, że taka jestem biedna. Potem jednak stwierdziłam, że od takiego litowania się będę chyba jeszcze bardziej chora, niż jestem… Bałam się rozmowy z moimi rodzicami. Wiedziałam, że musi odbyć się w miarę szybko, bo sami zorientują się, że mój tryb życia się zmienił, ale wiedziałam też, jak potężny to będzie dla nich cios; rozumiałam, że muszę mieć wystarczająco dużo siły, żebym to ja ich wsparła, a nie odwrotnie.

Łatwo nie było. Wielogodzinne spotkania, płacz, długie rozmowy…

Chcę na cztery wesela

Dla przyjaciół, znajomych Iza zdecydowała się nagrać krótki filmik, który rozesłała. – Powiedziałam w nim: „Nie potrzebujemy w tym momencie waszych telefonów, wizyt. Jesteśmy oboje z mężem zdruzgotani, a mamy czwórkę dzieci. Potrzebujemy waszej modlitwy. Chcemy wesprzeć się na niej i podnieść się” – wspomina. – Tak się stało. Ludzie zaczęli się modlić. Przysyłali czasem zdjęcia swoich rodzin, dzieci zanoszących do Boga prośby w naszej intencji. To było niesamowite.

Był taki moment, że nie wiedziała, czy nie będzie skazana na leżenie w łóżku, zdana na opiekę bliskich. Bardzo trudno było jej to zaakceptować. – Mówiłam: „Panie Jezu, Ty się zdecyduj: albo zabierz mnie do nieba, albo przywróć mi zdrowie”. Nie chciałam być ciężarem dla innych – wspomina.  Jednocześnie w pewnym momencie pojawił się w niej ogromny lęk przed śmiercią. Niby człowiek wie, że ona go kiedyś czeka, ale gdy okazuje się, że może nadejść dużo wcześniej, niż zakładaliśmy, budzi grozę. – Modliłam się o uwolnienie od tego strachu i Bóg mnie z niego wyciągnął – wspomina.

Iza wyjaśnia, że wizyt nie chciała, bo obawiała się swoich reakcji. – Przecież ja bym chyba cały czas tylko płakała… Dla moich dzieci byłoby to bardzo trudne – mówi. Niełatwo jest też wytrzymać niezliczone „dobre rady” życzliwych osób dotyczące różnych kuracji. – Przyszedł czas na osobistą, szczerą rozmowę z Bogiem. Padały pytania: czemu ja? Czemu nowotwór? Ja chcę zdążyć być na ślubach wszystkich moich czworga dzieci! – wspomina.

Dlaczego On nam tego wszystkiego nie wytłumaczy? – Pan Jezus nie opowiada o cierpieniu, o śmierci, ale sam bierze krzyż i idzie cierpieć – mówił o. Tomasz Nowak OP podczas rekolekcji. Zauważył, że gdzieś głęboko w człowieku tkwi niezgoda na śmierć. Mówimy jej „nie”. Jest w nas jakoś zapisane, że stworzeni jesteśmy do wiecznego życia. Piotr protestował, gdy Jezus zapowiadał swoją mękę. A jednak już na początku Jego życia słyszymy słowa Symeona, który mówi o „znaku sprzeciwu”, o mieczu, który przeniknie duszę Maryi – słyszymy złowrogą „diagnozę proroka”. Święta Rodzina musi z tym latami żyć.

Z ciemnej doliny

– Podczas gdy tyle się mówi o kryzysie Kościoła, gdy ludzie widzą jego słabe strony, ja doświadczyłam, że w tym Kościele znajdziesz wsparcie, w jakiejkolwiek jesteś sytuacji – podkreśla Iza. – Byłam w głębokim dole; potrzebowałam czasu, by doświadczyć, że nie ma takiej przepaści, w której Bóg by nam nie towarzyszył. Wyciągnęła mnie z tego dołu modlitwa innych.

Stopniowo razem z mężem oswajali się z nową sytuacją. – Trzeba było przeformułować życie. Mam bardzo stresujący zawód, związany z dużą odpowiedzialnością, z obciążeniem psychicznym. Długo żyłam w ogromnym pośpiechu, zmęczeniu, ogarniając dzieci, dom, pracę. Po diagnozie zdecydowałam się zrezygnować z zatrudnienia – opowiada. – Natomiast wspólnie z mężem postanowiliśmy, że kontynuujemy nasze dotychczasowe zaangażowanie w Kościele, w parafii – gdzie na różne sposoby posługujemy. Wiemy, że ta służba może się zmieniać, ale jesteśmy w niej. Inaczej nie umiemy żyć.

Z czasem zaczął wracać pokój. Okazało się, że dokładniejsze badania i dopasowanie sposobu leczenia, a także zmiana trybu życia zrobiły swoje. W sercu usłyszała zaproszenie do modlitwy i postu, który na nowo odkryła – jako służący nie tylko ciału, ale i duchowi. – Czułam ogromną moc płynącą z przynależności do wspólnoty Kościoła. Wspólna modlitwa, uwielbienie dawały mi poczucie stabilności. Pomogły mi codzienne czytanie Pisma Świętego, częsta Eucharystia. Wierzę, że Ciało Jezusa, którym się karmię, uzdrawia mnie – mówi.

Uważa, że jej życie stało się pełniejsze. – Bardziej dostrzegam teraz piękno codzienności, czuję wdzięczność za każdy dzień. To pewnie w dużej mierze owoc tego, że przestałam pędzić jak dawniej. W ostatnich latach przed chorobą byłam wciąż zmęczona, niewyspana. Teraz żyję piękniej, w pokoju. Mam więcej czasu, by różne sprawy przetrawić, jestem tu i teraz, dla męża, dzieci. Wiem, że może mnie za chwilę z nimi nie być. Co zapamiętają? Jakie moje słowa, postawy? Co mogę zrobić, by je zabezpieczyć na całe życie? Co im zostawić? Chcę, żeby zapamiętały mamę, która się modli; chcę im zostawić żywą wiarę.

Tu i teraz

– Jezus też, odchodząc, troszczył się o uczniów. Nie zostawił ich z niczym; podarował im Eucharystię. Troszczy się o nich, ale nie znieczula ich. Pozwala im widzieć Jego udrękę w Ogrójcu, pozwala im przeżyć rozczarowanie – zauważa o. Tomasz. – W długotrwałej chorobie raz jest dobrze, raz jest źle. Raz strych, raz piwnica. Warto zadbać o jakiś element stałości w tej karuzeli, o jakąś stałą praktykę modlitwy. Każdy musi znaleźć własną ścieżkę.

Zwraca uwagę na scenę w Kanie Galilejskiej. „Czy to moja lub twoja sprawa?” – mówi Jezus do Maryi, gdy Ona dostrzega na brak wina. Jego Matka, która dobrze zna Jego serce, milcząco zdaje się odpowiadać: „Tak, moja i twoja”. Jezus mógłby stwierdzić: „Przecież jestem od innych spraw, mam zbawić świat, oddam życie na Golgocie”… Ale nie mówi. A postawa Maryi wyraża: „Tak, ale na razie jesteś na weselu, tu i teraz. Możesz zaradzić tej potrzebie, która się tu odsłania. Zrób to. Użyj swoich możliwości”. Tak samo bywa w życiu ludzi ciężko chorych. Nawet jeśli na horyzoncie wyraźniej zarysowuje się kres życia, warto pomyśleć: co zrobię z dzisiejszym dniem, z obecną sytuacją? Tu i teraz wciąż czeka mnóstwo wyzwań. Każda minuta może być owocna.

– Istnieje potrzeba tworzenia w Kościele przestrzeni dla ludzi poważnie chorych. Nie tylko dla umierających, ale tych, którzy czasem latami żyją z nowotworem, stwardnieniem rozsianym czy innymi schorzeniami – mówi Iza. – Nasze rekolekcje spotkały się z dużym zainteresowaniem. Ludzie dzielili się swoimi świadectwami, trudnościami, ale i doświadczeniem obecności Boga w najtrudniejszych chwilach życia. Bywa, że podczas choroby najbardziej ciążą im nie problemy związane ze zdrowiem, ale na przykład kryzys w małżeństwie, rodzinie. Potrzebują wsparcia. Chciałabym im powiedzieć: w jakiejkolwiek jesteś sytuacji, jest dla ciebie miejsce w Kościele. Zapraszamy.

W parafii NMP Bolesnej przy ul. Tatarakowej we Wrocławiu działa Dom Modlitwy Wstawienniczej Matki Bożej Bolesnej. Więcej: kupokrzepieniu.pl; kontakt@kupokrzepieniu.pl, tel. 534 413 905 (telefon czynny od poniedziałku do piątku od 10.00 do 13.00).

Dostępne jest 3% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.