Z kryzysu się wychodzi

Karol Białkowski

|

Gość Wrocławski 47/2023

publikacja 23.11.2023 00:00

Dobre dzieło poznać po owocach, które przynosi. W historii obchodzącego 40-lecie koła Towarzystwa im. św. Brata Alberta ich nie brakuje.

Problemy mieszkaniowe pani Małgorzaty trwały 10 lat. Przyznaje, że najtrudniejszą rzeczą dla niej była jednak decyzja, by poprosić o pomoc. Dziś za okazane wsparcie dziękuje w bardzo praktyczny sposób – poprzez codzienny wolontariat w schronisku dla kobiet. Problemy mieszkaniowe pani Małgorzaty trwały 10 lat. Przyznaje, że najtrudniejszą rzeczą dla niej była jednak decyzja, by poprosić o pomoc. Dziś za okazane wsparcie dziękuje w bardzo praktyczny sposób – poprzez codzienny wolontariat w schronisku dla kobiet.
Karol Białkowski /Foto Gość

Lista inicjatyw, które organizacja podejmuje dla pomagania osobom dotkniętym przez bezdomność, jest bardzo długa. Nie liczby są tu jednak najważniejsze, ale każdy pojedynczy człowiek, któremu towarzystwo przywraca wiarę w siebie. Tym bardziej cieszą sukcesy podopiecznych, którzy w krótszym lub dłuższym procesie „wracają do żywych”.

(Bez)domny

Rafał Peroń pracuje w TPBA już prawie 25 lat. Od trzech lat jest prezesem koła wrocławskiego. Przyznaje, że w jego pracy decydujący jest pierwiastek duchowy. – Nasz patron św. br. Albert Chmielowski nie miał do zaproponowania ubogim i bezdomnym nic innego poza otwartym sercem, Jezusem i kawałkiem chleba. To fundament, korzeń, z którego wyrasta potężne dzieło – wyjaśnia. – Jako osoba wierząca korzystam z sakramentu pokuty i pojednania. Do konfesjonału przychodzę często z tym samym od lat, a ciągle doświadczam tam, przez miłosierdzie Boże, uwolnienia. A potem trafiam do pracy i widzę człowieka, który po raz kolejny zmaga się z tymi samymi problemami. Czym zatem się różnimy? Tym, że ja jestem „domny”, a on bezdomny. Skoro ja dostaję kolejną szansę, to jak mam jej odmówić innemu? – pyta retorycznie.

Zaznacza, że nigdy nie można z całą pewnością stwierdzić, iż ktoś zostanie na zawsze na swoim życiowym dnie. Właśnie dlatego coraz częściej na określenie swoich podopiecznych nie używa określenia „bezdomny”, które sugeruje stan permanentny, ale mówi o nich, że są w kryzysie bezdomności. – Jak każdy kryzys, tak i ten ma charakter tymczasowy i można z niego wyjść – przekonuje. I tak się dzieje. Czasem udaje się to – choć nie wszystkim – po wielu latach. – Gdybym nie wierzył, że to się może zdarzyć, nie pracowałbym w towarzystwie. Takie „cuda”, które się dzieją, dają wewnętrzną motywację do działania – dodaje.

Droga do domu

Metody pomagania, ale również okoliczności zewnętrzne przez lata bardzo się zmieniły. Rafał Peroń wspomina, że jeszcze przed 20 laty schroniska i noclegownie były wypełnione ponad dwukrotnie nad stan. – Nie wyobrażam sobie, żebyśmy byli w tym samym miejscu – zaznacza i podkreśla, że wówczas czymś bardzo trudno osiągalnym było znalezienie pracy. Dziś nie jest to wielki problem, co sprawia, że podopieczni TPBA mają jakieś środki do życia. – Spaliłbym się ze wstydu, gdybym kazał się im ustawić w kolejce do materacowni, by pobrać swoje „miejsce do spania”. Dzisiaj byłby to dramat. Dlatego nie możemy bać się zmian. Musimy otwierać się na innowacyjne projekty, ukierunkowane na pobudzenie motywacji do zmiany swojego życia. Oczywiście mamy bazę dla tych, którzy nie będą w stanie podjąć tego wyzwania, ale musimy próbować – przekonuje i przywołuje postawę Brata Alberta, który nie zatrzymywał się na pierwszym kroku zaspokajania potrzeb podstawowych, ale przechodził do kolejnego – zaspokajania potrzeby rozwijania się.

Pośród wielu projektów tym, który leży prezesowi na sercu najbardziej jest „Droga do domu”. Przekonuje, że to jest przyszłość pracy z osobami w kryzysie bezdomności. – Gmina Wrocław oddała nam 10 wyremontowanych mieszkań, a my wraz z Miejskim Ośrodkiem Pomocy Społecznej ulokowaliśmy tam 30 osób. Projekt trwa niecałe trzy lata, a z osób, które tam trafiły, już 8 wyprowadziło się z nich do własnych mieszkań. Stanęli na nogi i mają nowe życie! – zaznacza.

Zwraca uwagę, że duże ośrodki, takie jak schroniska, w których przebywa nawet po 100 osób, sprzyjają utwierdzaniu podopiecznych w bezradności. Dlaczego? Bo wszystko jest przygotowane i „podane pod nos” – posiłki, odzież, miejsce do spania, opieka medyczna. A może być inaczej. – Osoba, która korzystała z naszej pomocy przez 18 lat, dostała propozycję udziału w projekcie i skorzystała z niej, a teraz jest już „na swoim” – opowiada.

Zakwalifikowani są zwolnieni z opłat przez trzy miesiące, następnie dorzucają się do utrzymania, z każdym miesiącem trochę więcej. W czasie pobytu w mieszkaniu są zobowiązani złożyć dokumenty o przyznanie przez gminę mieszkania do remontu lub socjalnego. Oczywiście, w tym czasie są pod opieką asystentów usamodzielnienia oraz psychologa i prawnika. – Robimy też warsztaty. Może się to wydawać śmieszne, ale uczymy na przykład sprzątania – dodaje. W taki praktyczny sposób uruchamia się wewnętrzna motywacja do zmiany.

Pękły cienkie nitki

Pani Małgorzata to emerytka. W wychodzeniu z bezdomności jest już na ostatniej prostej. Zwraca uwagę, że ludzie bezdomni są postrzegani społecznie jako ci z marginesu. Przyznaje, że wielokrotnie słyszała takie określenia, jak: „menele”, „alkoholicy”, „niebieskie ptaki”. – Niedawno, podczas kwesty listopadowej na cmentarzu, jedna pani skomentowała, że zbieram „na tych pijaków i nierobów”. Próbowałam tłumaczyć, że bezdomność ma zdecydowanie szerszy wymiar, a każdemu może się noga powinąć – wspomina. Sama tego doświadczyła. – Życie mnie nie oszczędzało. Wychowywałam sama dzieci, a były mąż nie tylko unikał kontaktu, ale również łożenia na nie. Finansowo nigdy nie było kolorowo, ale radziłam sobie jak mogłam – opowiada. Zaznacza, że nie miała też wsparcia w rodzinie. – Żyliśmy bardzo skromnie, ale udawało się wszystko pospinać – dodaje.

Koszty utrzymania mieszkania w pewnym momencie zaczęły przekraczać jej możliwości. Po przeprowadzce do tańszego okazało się, że właściciele postanowili sprzedać kamienicę wraz z lokatorami. Wówczas trudności zaczęły się piętrzyć. Czynsz zaczął rosnąć w bardzo szybkim tempie, a nowi właściciele robili wszystko, by najemcy opuścili zajmowane lokale, co skończyło się sprawą w sądzie o eksmisję. – W pewnym momencie powiedziałam sobie „dosyć”. Wiedziałam, że dalsza walka do niczego dobrego nie prowadzi. Wtedy postanowiłam, że szybko nauczę się angielskiego i wyjadę za granicę, by zarobić trochę pieniędzy i wrócić do Polski. Plan się nie udał, bo język obcy totalnie mi nie wchodził – dodaje.

Wtedy zaczęła się tułaczka. Pani Małgosia wynajmowała kolejne mieszkania, a później już tylko pokoje. Mieszkała też u pewnej rodziny, która potrzebowała pomocy w codziennym funkcjonowaniu. – Miałam tam obowiązki babci, żony i matki. Gotowanie, pranie, ale również zajmowanie się ogrodem, sprawami bankowymi, korespondencją mailową. To wszystko robiłam za wikt i opierunek – wspomina. Wkrótce rodzina sprzedała swoje lokum, a pani Małgosia znów zaczęła wynajmować. Było coraz trudniej i po wygaśnięciu ostatniej z umów znalazła się na ulicy. – Zawalił się mój świat, który cały czas był zawieszony na cienkich niteczkach zamiast na grubych linach, ale jednak był – dodaje poruszona.

Przyjęta i bezpieczna

Płakała jak małe dziecko. Przyznaje, że wiedziała o istnieniu schronisk dla bezdomnych, ale wydawało jej się, że są to miejsca dla osób, które są w bardzo głębokim niedostatku i pogubione społecznie. – To było 3 stycznia tego roku. Byłam przerażona i jednocześnie tak zdesperowana, że potrzebowałam ciepłego miejsca do spania chociaż na kilka dni, iż zdecydowałam się poprosić o pomoc w schronisku dla kobiet przy ul. Strzegomskiej – opowiada.

To, czego doświadczyła, przerosło jej oczekiwania. Przede wszystkim została bardzo ciepło przyjęta i „zaopiekowana”. –  Zostałam nakarmiona i zaproponowano mi ubranie oraz środki higieniczne, ale ja akurat wszystko to miałam. Skorzystałam też z możliwości rozmowy z panią psycholog. Z dnia na dzień poczułam się bezpiecznie – dodaje.

Podkreśla jednak, że bardzo szybko zaczęła myśleć o tym, co zrobić, by wrócić do „swojego życia”. Przez kilka kolejnych miesięcy angażowała się w życie ośrodka, m.in. pomagała w przeprowadzce do nowej lokalizacji przy ul. Sołtysowickiej. – Tu wszystko działa jak w normalnym domu. Mamy swoje obowiązki i dyżury. Kierownictwo ośrodka motywuje nas do wzięcia odpowiedzialności za to miejsce, ale też za siebie – przekonuje.

Większość podopiecznych składa wniosek o przyznanie lokalu socjalnego. Tak zrobiła również pani Malgosia. Kolejka jest jednak na kilka lat. – Dowiedziałam się, że sposobem na skrócenie oczekiwania jest udział w projekcie realizowanym przez towarzystwo. Podpytywałam, jak to wszystko wygląda i w mojej głowie pojawił się plan. W pierwszym momencie, na progu lata, brakło mi jednak odwagi. Ale kilka tygodni później dostałam propozycję wzięcia udziału w projekcie „Droga do domu”. Wtedy już się nie zastanawiałam i po kilku dniach wprowadziłam się do mieszkania projektowego. To było 25 sierpnia – opowiada.

Zaledwie trzy tygodnie później przyszło pismo z gminy Wrocław, w którym pani Małgosi zostało przyznane mieszkanie socjalne. – W życiu miałam pecha, a tu taki cud – mówi z radością. Na kolejną przeprowadzkę będzie jednak musiała cierpliwie zaczekać. W piśmie z urzędu zaznaczono, że umowa najmu zostanie podpisana niezwłocznie po remoncie lokalu na koszt gminy Wrocław. – Moja historia pokazuje, że warto marzyć oraz że warto czasem zwrócić się do kogoś po pomoc – przekonuje. – Nic takiego by się nie wydarzyło bez wsparcia, które otrzymałam w Towarzystwie Pomocy im. św. Brata Alberta. Bardzo za to dziękuję.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.